– Utrzymujemy się z mężem wyłącznie z szachów. Ale to ciężka praca, zwłaszcza dla matki z dziećmi.(...) Miałam takie turnieje, że w tydzień potrafiłam stracić dwa kilogramy, z nerwów, napięcia – mówi w rozmowie z INN:Poland Monika Soćko, jedna z najsłynniejszych polskich szachistek, pierwszą w Polsce zawodniczka, która otrzymała męski tytuł arcymistrza. To dla niej nie tylko sport, pasja i nałóg. Także życie rodzinne. Mąż, Bartosz Soćko, jest wielokrotnym mistrzem Polski w szachach błyskawicznych i szybkich. Szachowa choroba przeszła teraz na dzieci, chociaż one – na razie – nie zdecydowały o zawodowej karierze.
Mój tato Piotr Bobrowski jest Ślązakiem. Mieszkaliśmy w Rybniku. Miał zawsze ciągotę do sportu. U nas całe familoki chodziły na żużel i piłkę. Był niedoszłym piłkarzem, to było jego niespełnionym marzeniem. Później grał w skata i w szachy. A jak grał, to zawsze coś organizował, dla mnie i mojej młodszej siostry, Beatki. Nie nauczył nas grać w piłkę nożną, niestety, a może na szczęście. Karty też mnie nie pociągały. Zamiast tego poznałam moją pierwszą zabawę dzieciństwa: szachy. Miałam cztery albo pięć lat. Jak miałam sześć lat, poszłam do przedszkola. Tata postanowił, że będzie uczył grać dzieciaki w szachy. Grała więc cała grupa przedszkolaków. Tak więc dzięki tacie złapałam szachowego bakcyla i tak zostało do dziś.
Natychmiast się pani uzależniła?
Tak. Ale bądźmy uczciwi. Wtedy mama próbowała mnie zapisać na jakąś rytmikę, ale dziś moje dzieciaki mają o wiele większy wybór: karate, tenis, siatkówka, tańce, basen. Nie wiem, co by było, gdyby do tego doszły jeszcze komputery. Więc nie mogę powiedzieć, że szachy były z braku laku, ale gdyby było jeszcze 10 innych możliwości, to może wybrałabym co innego.
A ruchu na świeżym powietrzu pani nie brakowało?
Nie, byłam normalnym dzieckiem. Wychowałam się na trzepaku, grałam „na blokach” w dwa ognie, podchody. Moje słynne rówieśnice, węgierskie siostry Polgár, miały życie całkowicie podporządkowane szachom. Rzuciły szkoły, rodzice uczyli je bite 8 godzin dziennie w domu gry w szachy. A mi się nie chciało trenować (śmiech), a do turniejów byłam pierwsza. Od treningów wolałam grę w dwa ognie i skakanie w gumę. Dziś dzieciaki nawet nie wiedzą, co to znaczy skakać w gumę. Nie miałam więc problemu z tym, że kosztem szachów byłam zamknięta w czterech ścianach.
W Polsce dla dzieciaków realizowany jest program Szachy w Szkole.
Szachy w szkole to świetny pomysł. To już obowiązkowy program nauczania w klasach 1-3, coraz więcej szkół w Warszawie jest nim objętych. Problem w tym, że brakuje nauczycieli. Nauczyciele sami mają lekcje szachowe, zaznajomienie się z nimi wymaga czasu, to nie takie proste.
No właśnie, każdy może zostać szachistą?
Każdy może grać w szachy. Zostać szachistą – nie. W Polsce profesjonalnych szachistów jest zaledwie kilkudziesięciu. Ale nauczyć się zasad może każdy.
Czyli ponadprzeciętna inteligencja jest na wagę złota?
Polemizowałabym. Talent, wyczucie, predyspozycje – to jest ważne. Tzw. refleks szachisty, podejmowanie decyzji, logika, liczenie wariantów. Czyli matematyka. Są ludzie megazdolni, władają 10 językami i są świetnymi szachistami, a są też tacy, którzy w szkole radzą sobie kiepsko, a grają na świetnym poziomie.
Szachy pomagają dzieciakom w nauce?
Tak, łatwiej przychodzi im matematyka. W szachach liczą warianty, które się zapamiętuje, potem przekłada się to na tabliczkę mnożenia czy równania. Człowiek nie zdaje sobie sprawy, jak wielki ma to wpływ na planowanie czegokolwiek w dorosłym życiu, na logiczne myślenie.
Bardzo ważny jest element porażki w szachach. Gdy zaczynamy przygodę, porażki są bardzo częste. Płakałam po swoim pierwszym turnieju szachowym, w którym przegrałam wszystkie partie. Mój siostrzeniec ma 4,5 roku, niedawno zaczął swoją przygodę z szachami. Przegrał wszystkie partie, popłakał się i już nie chce grać w szachy. Często to obserwuję wśród innych dzieciaków.
Porażka przygniata i nie chcą dalej grać. Chyba dzieciaki są dziś inaczej chowane. Mnie porażki bardzo wzmocniły i pomogły w życiu. W szkole kiedy dostałam gorszą ocenę, czy nie zaliczyłam sprawdzianu, wiedziałam, że to tylko porażka, codzienność, tak jak przegranie partii w szachach. A życie toczy się dalej. To uczy systematycznej, ciężkiej pracy.
To ile wariantów naprzód jest w stanie zapamiętać szachista?
W czasie partii 10, może czasem 15-20.
Trzeba pewnie non stop ćwiczyć pamięć.
Cały czas. Wszyscy, łącznie z mistrzem świata Magnusem Carlsenem, cały czas trenujemy, szkolimy się, oglądając wcześniej rozgrywane partie. Czytamy nowe książki, robimy zadania szachowe. Ten mózg musi pracować. Ale starszemu człowiekowi jest trudniej, jak pokazują statystyki, po pięćdziesiątce mózg pracuje gorzej.
Panią zainspirował tata, a czy wasze dzieci miały jakiś wybór?
(śmiech) Miały wybór i nie są szachistami. Grają rekreacyjnie, mają zajęcia raz w tygodniu z moim mężem w Zalesiu Górnym. Mamy troje dzieci: Weronika (16 lat), Szymon (14), Julka (10). Szymon jak ma do wyboru piłkę, gry komputerowe i monobike, to szachy zawsze przegrywają. Córki częściej je wybierają. Weronika zajęła nawet 5. miejsce w mistrzostwach Polski. Jak się zdarzy turniej to grają, ale nie są nawet półzawodowcami. Julka właśnie pojechała na obóz taneczny i z przyjemnością wykonuje szpagaty.
A wiele jest dzieci, które nie widzą świata poza szachami i nie mają ruchu na świeżym powietrzu?
Większy problem jest w komputerach. Teraz jeszcze jest ciepło, ale powiem z ręką na sercu, że mój syn tylko siedziałby przed komputerem i świata poza tym nie widzi. Jak siłą go nie wypchniemy na dwór, to będzie siedział w domu non stop.
Ile i w jaki sposób powinien trenować profesjonalny szachista?
6-8 godzin dziennie. Mój mąż jest trenerem kadry. Pierwsza godzina to zadania szachowe na rozruszanie mózgu. Potem gra się partie sparingowe z trenerami, najłatwiej wtedy wytrenować i sprawdzić nowe warianty. Grywamy też na ślepo tzn. z zamkniętymi oczami – jest to bardzo potrzebne i dużo nam daje – pełne skupienie podczas całej partii. Dobrą metodą jest też gra z komputerem. Trening męża i mój jest z nim nierozłącznie związany. Znam takich zawodników w Polsce, którzy potrafią siedzieć z komputerem 6 godzin dziennie. Mozolnie analizują swoje przeszłe partie i je udoskonalają. Pracują nad otwarciami, czyli nad wariantami szachowymi, które trzeba znać na pamięć. Są ich tysiące, one są cały czas udoskonalane, z wygrywających zmieniają się na przegrywające. Trzeba to cały czas sprawdzać. Jak na giełdzie, jak wypadasz, to nie wiesz o co chodzi, jaki jest kurs.
Jest też internetowa baza wszystkich partii szachowych od XX wieku. Są ich miliony, moich też jest kilkaset. Przeglądam i uczę się na własnych błędach. Jak gram potem z jakimś X-em, to najpierw godzinami rozpracowuję jego ruchy, by poznać przeciwnika.
A propos, można wygrać z komputerem?
Już od paru lat to przykra, nierówna walka. Niestety komputer zwyciężył ludzki mózg szachowy, nawet najwięksi nie mają tu szans. Komputer jest w stanie zapamiętać tyle ruchów w sekundę, że Magnus Carlsen miałby może szanse z jakimś słabszym programem, ale nic więcej.
Jak jeszcze trenujecie?
Czytamy szachową klasykę, tak jak muzycy studiują Mozarta czy Beethovena. Np. ostatnio przeczytałam książkę Michaiła Botwinnika.
A co z kondycją?
Jest bardzo ważna. Jesteśmy z mężem fanami przygotowania fizycznego. Pomiędzy turniejami codziennie biegamy i spacerujemy, często jeździmy na rowerze. Kiedyś robiłam 20 km dziennie, ale teraz dzieciaki są w domu, trzeba zrobić obiad, nie zawsze mam czas. Profesjonalni szachiści mają zgrupowania w Spale, podczas których grają w siatkówkę czy piłkę nożną, korzystają z kriokomory. Taka praca nad kondycją jest bezwzględnie potrzebna. Partia trwa 5-6 godzin, ale jeśli gramy np. 11 dni z rzędu, to człowiek jest wykończony. Kiedyś partie trwały 8 godzin, teraz gra się dużo szybciej, więc trzeba być w świetnej formie.
Czy podczas 5-6 godzinnej partii można zmęczyć się bardziej niż podczas wysiłku fizycznego?
Szachista podczas wysiłku męczy się pewnie porównywalnie do górnika, który macha kilofem w kopalni. Carlsen, który bronił tytułu mistrza świata, zasnął podczas partii, mimo to obronił tytuł. Miałam takie turnieje, że w tydzień potrafiłam stracić dwa kilogramy, z nerwów, napięcia. Po ważnym turnieju długo dochodzimy do siebie z mężem.
Czy przy tak dużym obciążeniu dla mózgu szachistom grozi depresja, nałogi?
Niestety tak. Zdarzają się sytuacje, że człowiek ucieka w alkohol, papierosy, etc. Wiadomo, że gramy o duże pieniądze. Cały turniej gramy dobrze, po czym przychodzi 10. dzień i złe samopoczucie i tracimy parę tysięcy euro głównej nagrody. Wtedy przychodzi załamanie i szachiści często potrzebują psychologów. Trzeba zrozumieć, że to tylko sport, że porażki się zdarzają.
Ilu szachistów w Polsce żyje z tego sportu?
Zaledwie 20-30 zawodników i zawodniczek. Są też tacy, którzy przerzucili się na pokera, dorabiają sobie wieczorem.
Ile zarabia szachista?
Przeciętny zarobi powyżej średniej krajowej – jakieś 5 tys. zł. Lepszy: 10-15 tys. zł. Najlepsi w Polsce – jeszcze więcej. 25-letni Norweg Magnus Carlsen, mistrz świata i najlepszy szachista na świecie – miliony euro, także na kontraktach reklamowych. Ale to wyjątek. Pierwsza nagroda na mistrzostwach Polski to 20 tys. zł. Moja najwyższa nagroda w mistrzostwach świata to 8 tys. dolarów. Średnio szachista rozgrywa 10 partii miesięcznie, czasem dużo więcej, czasem dużo mniej.
Ale to ciężka praca, zwłaszcza dla matki z dziećmi. Utrzymujemy się z mężem wyłącznie z szachów. Ostatnio miałam traumatyczny miesiąc. Dwa tygodnie turniej, dwa dni w domu i znów dwa tygodnie turniej. Staram się grać jeden turniej i potem mieć dwa, trzy tygodnie wolnego. Ale i tak podczas przerwy non stop gram w szachy. Teraz robię obiad, a mam otwartą w komputerze partię ligi tureckiej. Śledzimy też cały czas poczynania naszych kolegów, np. najlepszego polskiego szachisty Radka Wojtaszka. Cały nasz dzień kręci się wokół szachów. I sprawia nam to wielką przyjemność. To ciężki nałóg do zwalczenia. Nie mamy normalnych wakacji. Każdy nasz wyjazd jest związany z szachami. Przez 16 lat mieliśmy może trzy wyjazdy bez szachów. Ostatnio byliśmy w Lizbonie z dziećmi i też graliśmy w szachy.