Łukasz Kuczmiński o swoje mieszkanie musiał toczyć 10-letnią wojnę
Łukasz Kuczmiński o swoje mieszkanie musiał toczyć 10-letnią wojnę Mateusz Skwarczek/Agencja Gazeta
Reklama.
Wojna z wielkim kapitałem rzadko kiedy kończy się sukcesem. Historia mieszkańców z krakowskiego osiedla przy Wierzbowej pokazuje jednak, jak potężna potrafi być siła wspólnego działania.
2006 rok to szczyt bańki na rynku nieruchomości. Developerzy nie chcą i nie muszą już nawet wydawać pieniędzy na reklamy – ich mieszkania znikają z rynku w zawrotnym tempie. – Nie było zbyt dużego wyboru – przyznaje w rozmowie z INN:Poland Łukasz Kuczmiński, jeden z poszkodowanych. Efektowny projekt, dobra lokalizacja spowodowały, że klientów było zdecydowanie więcej, niż lokali budowanych przy ulicy Wierzbowej.
Gwarancję rzetelności i solidności dawał jeden z największych krakowskich developerów – Leopard. Uwag do umowy nikt nie zgłaszał. – A nawet jeśli, to słyszał od przedstawicieli Leoparda: „jeżeli wam to przeszkadza – nie kupujcie”. Za wami stoi kolejka chętnych” – opowiada Kuczmiński.
Pod koniec 2007 roku zaczęły się pierwsze problemy. Developer zażądał dopłat do metra kwadratowego sprzedanych wcześniej przez siebie mieszkań. Pełnomocnicy tłumaczyli, że chodzi o rodzaj pożyczki, który ma pomóc ukończyć inwestycję. Szybko wyszło jednak na jaw, że spółka jest zadłużona na dziesiątki milionów złotych w amerykańskim funduszu hedgingowym.
logo
Osiedle przy Wirzbowej kusiło atrakcyjną lokalizacją facebook.com/LukaszKuczminski
– Developer nakupił sobie ziemi na zapas – kredyty pod kolejne inwestycje brał pod zastaw naszych mieszkań. Zrobili z nas zakładników – mówi Kuczmiński. Po upadłości Lepoparda nieruchomość dostała się więc w ręce syndyka, a ten zaspokajanie wierzycieli rozpocząć miał według wysokości zadłużenia. Mieszkańcy byli na tej liście na samym końcu.
Nie poddali się jednak i postanowili działać. Część z nich wprowadziła się do nieukończonego bloku, część ratowała się wynajmem albo zostawała u rodziców. Wszyscy pozostali jednak w kontakcie. Trwająca dziesięć lat walka zakończyła się niespodziewanym sukcesem. Sąd Najwyższy zniósł hipoteki funduszu, a syndyk przekazał je mieszkańcom. Wymiar sprawiedliwości uznał, że nabywcy mieszkań, stoją na słabszej pozycji i powinni być chronieni przez prawo.
Dodatkowo sąd wieczystoksięgowy zezwolił na samodzielne dokończenie inwestycji. Mieszkańcy skrzyknęli się więc i zebrali łącznie 14 mln. To wystarczyło.
Problem nie dotyczył oczywiście tylko i wyłącznie nabywców mieszkań na Wierzbowej. – W trakcie naszej batalii o odzyskanie lokali przygotowałem ulotkę. Wypisałem na niej 30 inwestycji w całym kraju, przy których ludzie zostali oszukani dokładnie w ten sam sposób co my – mówi Kuczmiński.
Lista o której mówi, już się nie powiększy. Przygotowany przez Stowarzyszenie Wierzbowa obywatelski projekt ustawy deweloperskiej został przegłosowany przez parlament. Pieniądze od klientów będą teraz trafiać na rachunki powiernicze, a nie jak było do tej pory – bezpośrednio do developerów. By przeforsować nowe prawo, wysłano jednak aż 2,6 tys. listów z prośbą o zwrócenie uwagi na ten problem. Odpowiedziało tylko kilku polityków, głównie ze względu na zbliżające się wybory. – Tak naprawdę politycy mieli nas gdzieś – mówi Kuczmiński.
Jego zdaniem cała historia ma jednak bardzo pozytywny wydźwięk. – Ludzie powinni uwierzyć w swoją siłę. Nasz przykład pokazuje, że nawet bez znajomości i pieniędzy, można przenosić góry – puentuje.

Napisz do autora: adam.sienko@innpoland.pl