Sejm przegłosował ustawę obniżającą wiek emerytalny od 1 stycznia 2017 roku. Jeżeli projekt ustawy przejdzie przez Senat i zostanie podpisany przez prezydenta, będziemy pracować do 60. (kobiety) i 65. (mężczyźni) roku życia. – To zaklinanie rzeczywistości, politycy karmią nas złudzeniami – nie pozostawia wątpliwości w rozmowie z INN:Poland prof. Marek Góra z SGH.
Za prezydenckim projektem opowiedziało się 262 posłów, przeciw było 149, a 19 się wstrzymało. Zmiany cofają reformę przeprowadzoną przez rząd Platformy Obywatelskiej, który zrównywał wiek emerytalny obu płci do 67 lat. W myśl projektu Prawa i Sprawiedliwości kobiety będą mogły pobierać świadczenia od 60, a mężczyźni od 65 roku życia.
– Na dzień dzisiejszy nie wywoła to dewastujących skutków – opowiada prof. Marek Góra. Zdaniem ekonomisty, największe zagrożenie w decyzji podjętej przez rząd polega na zmianie myślenia obywateli. – Będzie nam się wydawało, że będziemy mogli pracować krócej, chociaż tak nie jest. To zaklinanie rzeczywistości, politycy karmią nas dzisiaj złudzeniami – komentuje.
Według prof. Góry, podjęte przez PIS decyzje i tak trzeba będzie odwołać. – Wiek w przyszłości będzie podwyższany – sytuacja w końcu nas do tego zmusi – przekonuje.
W trakcie debaty poprzedzającej głosowanie nad projektem Beata Szydło odwoływała się do pojęcia sprawiedliwości społecznej. – Rząd PO/PSL wbrew obywatelom i bez konsultacji społecznej, podwyższył wiek emerytalny. Teraz przywracamy sprawiedliwość społeczną polskim obywatelom – tłumaczyła pani premier. Jej słowa nie przekonują jednak naszych ekspertów.
– Przywracanie sprawiedliwości społecznej? Zobaczymy, jak będzie ono wyglądać, kiedy ludzie dostaną 300 zł emerytury – komentuje Cezary Kaźmierczak ze Związku Przedsiębiorców i Pracodawców. Według prezesa ZPP, przy obecnym, niskim poziomie dzietności kobiet, projekty obu partii prędzej czy później zakończą się katastrofą. – Do 2050 roku w Polsce z rynku pracy zniknie 5 mln ludzi – dodaje.
Na problem malejącej siły roboczej wskazuje też Jeremi Mordasewicz z BCC. – Na 38 mln obywateli pracuje 16, a ponad 9,5 pobiera emerytury i renty. Spodziewaliśmy się, że w ciągu najbliższych 5 lat liczba osób w wieku produkcyjnym zmniejszy się o 600 tys. Po dzisiejszym głosowaniu spodziewać możemy się, że będzie to co najmniej 1,2 mln – przekonuje.
Beata Szydło w trakcie debaty odpierała również zarzuty o brak pieniędzy na pokrycie zwiększonych wydatków. Premier przekonywała, że dzięki uszczelnieniu systemu podatkowego, fiskus wzbogacił się o 10 mld złotych.
– Trzeba zauważyć, że obecna struktura wzrostu jest dla Ministerstwa Finansów bardzo korzystna – ripostuje Aleksander Łaszek z Forum Obywatelskiego Rozwoju. Ekspert zauważa, że jest to efekt zwiększonej konsumpcji ludzi przy jednoczesnym ograniczeniu inwestycji ze strony przedsiębiorstw. – Od konsumpcji płacimy VAT i akcyzę, a firmy wyższy CIT. Skarb Państwa korzysta również na tym, że przedsiębiorstwa nie występują o zwrot VAT-u na inwestycje – przekonuje ekspert FOR.
Łaszek zauważa, że mimo dobrej koniunktury, deficyt strukturalny jest na poziomie 3 proc. PKB. – Obniżenie wieku emerytalnego ten deficyt podbije, więc przy jakimkolwiek spowolnieniu gospodarczym ryzykujemy, że znacznie zbliży się do konstytucyjnego progu 60 proc. – opowiada.
Jego zdaniem, obniżanie wieku emerytalnego w sytuacji, w której Polska ma jeden z największych deficytów budżetowych w Unii i jest jednym z najszybciej starzejących się narodów w Europie, jest zdumiewające. – Nasz rząd zdecydowanie wyróżnia się nieodpowiedzialnością na tle reszty państw europejskich – konkluduje Łaszek.