
Panie realizują dla niniejszej stacji program, w którym zajmować się będą m.in. zagadnieniami sztucznej inteligencji. Dziedzina nie jest im znana. Oczekiwały wobec tego mojego merytorycznego wkładu oświadczając, że nie mogą niestety tego wkładu uwzględnić ani w napisach końcowych, ani w żadnej innej formie, bo widz musi wiedzieć, że prowadząca do wszystkiego doszła sama {wymogi formuły programu!}. Powiedziałam miłej Pani, że jeśli nie zaczniemy w kraju nad Wisłą nawzajem sie szanować i honorować swojej pracy zamiast hodować prekariat, to nie wydobędziemy się z żadnej pułapki średniego rozwoju i będziemy klepać biedę, skręcając pralki dla tych, którzy te pralki będą wymyślać. Pani było przykro, ale nic nie mogła z tym zrobić.
Myślę jednak o wszystkich tych, których takie rzeczy spotykają nieustannie. Dotyczy to zwłaszcza sektora edukatorów, nauczycieli, popularyzatorów, naukowców, także artystów, których praca nie jest doceniana, którym nie płaci się za transmisję wiedzy, których nazwisk się nie wymienia i ukrywa ich za plecami celebrytów. Ludzie, nie róbmy sobie tego. Serio.
Nie ma w redakcji programu kogoś, kto pełni funkcję mojej „asystentki”. Pracują ze mną od wielu lat na zmianę dwie doświadczone dokumentalistki, które pomagają mi w realizacji wielu trudnych tematów z zachowaniem należytej etyki, wysokiej kultury osobistej i poufności (czasem przecież chodził o bezpieczeństwo naszych bohaterek).
Standardem naszej pracy jest rzetelność dziennikarska i wielokrotne weryfikowanie uzyskanych z różnych źródeł informacji. W tym celu w ciągu miesięcy (czasem nawet lat) przygotowywania tematu kontaktujemy się z licznymi specjalistami z prośbą o komentarz. Dziennikarz nie zawsze cytuje swoich rozmówców w publikowanym tekście czy materiale filmowym – taki jest standard pracy w tym zawodzie. Nie jest to prawda, że „nigdy nie podpisujemy” naszych ekspertów, bo wielokrotnie to robimy – łatwo to zweryfikować. Zależy to od samych rozmówców – niektórzy wręcz sobie tego nie życzą np. podczas pracy nad tematami kontrowersyjnymi, takimi jak handel ludźmi czy mordowanie osób chorych na albinizm w Tanzanii.
Czym innym jest natomiast wkład merytoryczny w program i praca nad nim – każda z takich osób ma podpisaną umowę, która reguluje warunki naszej współpracy. Jestem dziennikarzem i nie posiadam wiedzy na każdy temat – nie mam powodu, by mówić inaczej, wielokrotnie podkreślam, że pozyskuję informacje z najbardziej wiarygodnych źródeł. Dlatego to bardzo krzywdzące i nie w porządku, że oskarża mnie Pani o to pisząc na swoim profilu "widz musi wiedzieć, ze prowadząca do wszystkiego doszła sama {wymogi formuły programu!}”. Bo to po prostu nieprawda.
Może po prostu opublikujemy całość mojej korespondencji z Pani Asystentką oraz treść jej tłumaczeń, a także teksty w stylu "proszę nam nie robić problemów"? Droga Pani, wydaje się, że Pani doskonale wie, jak przebiega "research" do Pani programów. Rozmowa trwała 20 minut, bo słysząc warunki, w jakich jest prowadzona postanowiłam dalej nie udzielać komentarza. Ale zapewne trwałaby dwie godziny, gdybym nie zapytała (po raz drugi!) o to w jakiej formie uwzględnicie Państwo mój wkład.