Były pracownik banku, zajmujący się kredytami frankowymi, stanął przed sądem i swoimi zeznaniami pogrążył całe środowisko. Mężczyzna przyznał się do manipulowania klientami, by skłonić ich do podpisywania niekorzystnych dla nich aneksów. Zeznania ujawnił jeden z procesujących się z bankiem klientów na portalu frankowicz.info.
- Zarówno wynagrodzenie moje, jak i banku, było dużo wyższe w przypadku przekonania klienta do kredytu indeksowanego do franka szwajcarskiego. Były stosowane standardowe argumenty sugerujące klientowi, aby wybrał kredyt, że jest to dla niego tańsze, że rata jest niższa niż w złotówkach i był cały arsenał argumentów, który miał sugerować, że to rozwiązanie jest lepsze – tłumaczył w trakcie rozprawy 36-latek.
Były doradca kredytowy opowiedział również w jakie sztuczki psychologiczne stosował, by wzbudzić zaufanie klientów do instytucji, którą reprezentował. Zainteresowani kredytem byli np. zabierani do „cichych i spokojnych” pokoi, które pomagały budować indywidualną więź między pracownikiem a klientem.
Doradca zeznał także, że po umocnieniu się kursu franka szwajcarskiego, bank zaczął nakłaniać klientów do podpisywania aneksów. W teorii miały one zabezpieczyć kredytobiorcę przed dalszym wzrostem kursu. – Oferowaliśmy je klientom strasząc, że jest kryzys, że może być jeszcze gorzej. Miały one dawać poczucie bezpieczeństwa, a kosztowały go z góry określoną prowizję – wspominał mężczyzna.
– Moją rolą było za wszelką cenę sfinalizowanie aneksu, dlatego podejmowałem wszystkie działania, sztuczki psychologiczne, manipulacje, aby to zrealizować. Klienci nie mieli świadomości co podpisują. Było to tak skonstruowane, że 99 procent doradców nie była w stanie tego zrozumieć, a tym bardziej klient – dodawał.
36-latek tłumaczył również, że on i inni doradcy starali się nie wchodzić w szczegóły podczas podpisywania umów. Chodziło o to, by uniknąć trudnych pytań. Pracownicy banku informowali o ryzyku związanym ze skorzystaniem z kredytu indeksowanego do waluty, ale go nie analizowali. Zamiast tego, zbywali klientów twierdzeniem, że wynikają z tego głównie korzyści.
Mężczyzna zrezygnował z pracy w 2014 roku. Rozstał się z pracodawcą za porozumieniem stron. – Przyszedł taki moment, że skala korzyści była tak niska, że odstąpiłem – tłumaczył.