Braki kadrowe w polskich szpitalach w wyniku wypowiadania klauzul opt-out przez rezydentów są coraz większe. Na ratunek chcą więc przyjść duchowi uzdrowiciele. Apelują do ministra zdrowia, by wpuścić ich do placówek medycznych.
– To są ludzie, którzy są empatyczni, którzy czują, że poprzez nauczenie się tej metody mogą pomagać innym. By być uzdrowicielami, przechodzą kursy, dwuletnie staże, egzaminy. Obowiązuje ich także kodeks etyczny – zachwala swoich kolegów po fachu Antoni Przechrzta z Polskiego Stowarzyszenia Duchowych Uzdrowicieli.
PSDU już pod koniec grudnia zgłosiło się do ministra zdrowia z apelem o wpuszczenie jego członków do polskich szpitali. Zaaranżowano w tym celu nawet spotkanie, przedstawiciele resortu wycofali się jednak, tłumacząc, że nie wiedzieli, jaki będzie temat rozmów. Zaznaczyli też, że mają zamiar „kierować się zasadami medycyny opartymi na dowodach naukowych”.
W Polsce działa około kilkuset uzdrowicieli. Przyjmują klientów w swoich prywatnych gabinetach, usługi świadczą również na odległość - za pośrednictwem Skype'a. Żeby zostać certyfikowanym uzdrowicielem trzeba przejść dwuletni kurs. Aby go ukończyć, należy przedstawić świadectwo osób, które zostały wyleczone.
Środowisko lekarzy pozostaje jednak wobec tej grupy bardzo nieufne. – To jest szamaństwo niezgodne z wiedzą, prawem i moralnością. Od takich działań należy oddzielić medycynę komplementarną, gdzie dodatkiem do klasycznych metod jest spotkanie z księdzem, psychologiem czy terapeutą – powiedział "Gazecie Wyborczej" dr Michał Sutkowski, prezes Warszawskich Lekarzy Rodzinnych.