Nielegalnie studia, przyjmowanie na doktorat osób bez dyplomu magistra, umowy na 50 tys. zł za napisanie sylabusa na jedną trzecią kartki do zajęć, które nigdy się nie odbyły, nepotyzm - to tylko cześć patologii w Instytucie Nauk Ekonomicznych PAN, które ujawnił prof. Cezary Wójcik, dyrektor Instytutu. W zeszłym tygodniu profesor opublikował list otwarty do społeczności naukowej i Polskiej Akademii Nauk. W rozmowie z INN Poland profesor opowiada o sytuacji w PAN.
W czwartek są wybory prezesa PAN. Kilka dni wcześniej publikuje Pan list otwarty, rzuca bardzo mocne oskarżenia na kandydującą w wyborach prof. Marody? To wygląda jak czarny PR.
prof. Cezary Wójcik: Spodziewałem się takich zarzutów. Oczywiście możemy rozmawiać o mnie, ale kluczem jest, żeby nie odwracać uwagi od problemu: czy przez kilka lat prowadzono nielegalną działalność? Dlaczego nie podejmowano żadnych działań?
Jak długo pracuje Pan w Instytucie?
Od 1999 roku.
To jest 16 lat. Wcześniej nie widział Pan żadnych nieprawidłowości. Nie mógł Pan zareagować?
Nic nie wiedziałem. Jako pracownik nie miałem wglądu w dokumenty. Zakładałem, że skoro uczelnia prowadzi studia, to muszą być legalne. W maju 2013 wygrałem konkurs na dyrektora...
I nagle Pan odkrywa przekręty?
Nie zacząłbym się tym zajmować, gdyby nie fakt, że zaczęły do mnie spływać pisma z ministerstwa nauki. Studenci z zagranicy pisali z pytaniami, czy prowadzone u nas studia są legalne. Mieli w tej sprawie wątpliwości. Ministerstwo przychodziło z tym do mnie, więc zacząłem wyjaśniać sytuację. Najpierw wyszła sprawa dydaktyki. Okazało się, że nie ma rozporządzeń.
Jakich?
Do prowadzenia studiów. Powinna była je przygotować Rada Naukowa, ale tego nie zrobiła. Brakowało jakiś 120 uchwał! Bez tego dyplomy wydawane przez Instytut były nielegalne. Tu chodziło o setki studentów. Przystąpiliśmy do naprawy. Wszystkie brakujące akty przygotowaliśmy w taki sposób, żeby nadać im moc prawną wstecz. To skończyło się w lutym 2014 roku. Potem okazało się, że rozliczenia finansowo są dramatycznie prowadzone.
Przecież instytut zarabiał na studiach
Tylko wszystko było automatycznie przekształcane w koszty, głównie osobowe. Podpisywano dodatkowe umowy cywilno-prawne, podwyższano wynagrodzenia.
To chyba dobrze?
Ale tylko wybranym pracownikom. Przed samym przyjściem na stanowisko dyrektora miałem 1/4 etatu w instytucie i zarabiałem 500 zł. Gdzie indziej wynagrodzenia dochodziły do 20 tys. miesięcznie.
Problem w tym, że moi pracownicy administracyjni byli uwikłani w ten system i nie mieli interesu w tym, żeby ujawniać pewne rzeczy. O wielu sprawach dowiadywałem się przypadkiem. Na przykład zobaczyłem umowę pomiędzy rodzicem a dzieckiem, więc robiłem notatkę "proszę zweryfikować umowy, ile jest takich przypadków". Kiedy indziej zobaczyłem zlecenie na 50 tys., więc kolejna notatka: " proszę o wszystkie umowy". Po roku zupełnie przypadkiem dowiedziałem się, że na kilka dni przed podjęciem przede mnie stanowiska podpisano umowę na 300 tys. na program który był całkowicie niezgodny z prawem. Realizowano go przez cały rok mojej działalności jako dyrektora, a ja nic o tym nie wiedziałem.
Trudno mi uwierzyć, że dyrektor nic nie wie
To są setki dokumentów. Nie ma nawet fizycznej możliwości, żeby wszystko przeglądnąć. Do wszystkiego dochodziłem jak po nitce do kłębka. W czerwcu 2014 miałem już bardzo dużą wiedzą o tym, co się działo w instytucie. Kilka tygodni po przyjęciu sprawozdania instytutu za 2012 rok zrobiłem wewnętrzne spotkania z pracownikami. Przedstawiłem, jakie były nieprawidłowości, zapowiedziałem, że umowy będą weryfikowane i trzeba będzie je zwracać. Kilka dni później zwołano spotkanie Rady Naukowej. Ta uchwaliła, że dyrektor nienależycie wykonuje obowiązki.
To ta rada odpowiedzialna za brak uchwał?
Tak.
Nic wcześniej nie wzbudziło Pana podejrzeń?
Nie. Zastanawiało mnie tylko, dlaczego zanim zostałem dyrektorem, pewna grupa osób próbowała do tego nie dopuścić. Były pisma, że nie została zachowana procedura konkursowa, pojawiały się jakieś pisma dyskredytujące mnie. To dla mnie było dziwne, bo znałem tych ludzi od 99 roku. Nawet wstępnie zaoferowałem zastępcy dyrektora, żeby pozostał na stanowisku. Ale później zaczęły wychodzić te wszystkie nieprawidłowości i zdałem sobie sprawę, że ci ludzie są odpowiedzialni za wszystko i boją się, że to zostanie ujawnione.
Jacy ludzie?
Grupa była duża, ale były różne skale korzyści. Najwięcej korzystała dyrekcja: dyrektor, zastępca, ludzie z administracji. Byli tacy, którzy z działali z premedytacją i podpisywali umowy na duże kwoty. Byli ludzie w administracji, którzy to autoryzowali. Są przykłady, że pensja księgowej w pewnym momencie wzrosła z 3-4 tys. zł do 16 tys., choć nic w obowiązkach się nie zmieniło.
Byli też tacy, którzy czerpali korzyści, ale nie z premedytacją. Miałem przypadki, że ktoś przyznawał się że poprowadził wykład. Potem dostał dodatkową umowę od poprzedniego dyrektora na 5 tys. zł że "taka premia".
Kiedy zacząłem naprawiać sytuację, kiedy zwalniałem ludzi , bo, np. ktoś jest adiunktem 30 lat, choć prawo pozwala na 8, że przewodnicząca Rady Naukowej w ogóle nie była członkiem Rady, naciskano na mnie, żebym przywracał je do pracy.
Instytuty PAN są niezależne. Kto na Pana naciskał?
Na przykład profesor Marody. Mieliśmy problem ze stypendiami dla studentów. Poprzednia dyrekcja rozdysponowała je niezgodnie z prawem. Zgłosiłem to do ministerstwa. Kiedy ministerstwo zajmowało się tym, profesor Morody dzwoniła do mnie, że studenci czekają i mam natychmiast wypłacić stypendia. Mówiłem, że to niezgodne z prawem. Wtedy dostałem od niej pismo "proszę wypłacić stypendia". Cały czas mam ten dokument.
Co się stało ze stypendiami?
Na koniec roku ministerstwo uznało, że środki wypłacono niezgodnie z prawem i musieliśmy je wszystkie zwrócić.
Mógł Pan opublikować petycję trzy miesiące wcześniej.
Data wynika z sekwencji zdarzeń. Około 8 grudnia napisałem pismo do prof. Marody, że przekracza swoje uprawnienia. Nie dostałem odpowiedzi.
15 stycznia złożyliśmy sprawozdanie z działalności instytutu. Mieliśmy bardzo dobre wyniki. Kiedy obejmowałem stanowisko, w maju 2013 , na biurku czekała na mnie wiadomość, że ministerstwo obniżyło nam ocenę do B. Teraz rosły nam granty, zatrudniliśmy młodych ludzi, poprawiły się publikacje, parametry. 19 lutego zostałem poinformowany, że Rada Kuratorów przygotowała opinię do naszego sprawozdania. Opinię dostaliśmy w piątek. Było w niej pełno fałszywych stwierdzeń
Jakich?
Na przykład, że piszemy o artykule jako o dorobku instytutu, ale tam nie ma autorów z instytutu. Tymczasem ten artykuł jest autorstwa naszych pracowników. Albo że piszemy, że mamy 6 grantów, ale nie wspominamy, że 3 granty musieliśmy zwrócić. To nieprawda! Nigdy nie było takiej sytuacji.
Natychmiast złożyliśmy wniosek o sprostowanie błędów. Dostałem pismo od prezesa, że wszystko zostanie sprawdzone, ale nikt do instytutu nie przyszedł, żeby zweryfikować dane. Za to od dziennikarza dowiaduję się, że, że Rada Kuratorów złożyła wniosek o moje odwołanie.
Więc sprawa wygląda jak prywatna zemsta, bo próbują Pana odwołać.
Gdybym chciał być dyrektorem, nic bym nie ruszał. Uważam, że skoro objąłem stanowisko, to mam obowiązek to naprawić
Po co?
Bo zależy mi, żeby zmienić polską naukę. PAN powinien być liderem zmian, miejscem, gdzie uprawia się naukę na najwyższym poziomie. Jeśli będziemy się godzić na takie sytuacje, to znajdzie się nauka? Gdzie znajdzie się Polska? Przez 25 lat udało się zrobić wiele dobrego w kraju, ale jedna rzecz się nie udała - reforma nauki.
To z czym walczymy, to część problemu, jaki istnieje w polskiej nauce od lat. W 2004 byłem młodym adiunktem z bardzo dobrym dorobkiem naukowym. Dostałem stypendium Fulbrighta na uniwersytecie Berkeley. Dziekan mojego kolegium nie wyraził zgody na mój wyjazd. Pojechałem mimo wszystko. Kiedy wróciłem po 7 miesiącach spotkała się komisja z czterech profesorów i uchwaliła jednozdaniową uchwałę, że mam niewystarczające wyniki w pracy naukowej. To było im potrzebne, żeby wyrzucić mnie z uczelni. Odwołałem się i wygrałem. Teraz dzieje się to samo.
Dlaczego nic się nie zmienia?
System opiera się na negatywnej selekcji. Młodzi ludzie przed habilitacją boją się zabierać głos. Później boją się przed stanowiskiem profesora. Potem przed tytułem. Jest zmowa milczenia, bo do niedawna nie było obiektywnych kryteriów oceny. Nie liczyło się, czy ktoś ma granty, publikacje, była tylko ocena środowiskowa. To tworzyło system, w którym ludzie boją się zabierać głos. Jeśli się boją, to w systemie pojawiają się patologie. To wytworzyło się w polskiej nauce.
prof. Cezary Wójcik - Profesor PAN i SGH. Dyrektor Instytutu Nauk Ekonomicznych Polskiej Akademii Nauk, visiting scholar na uniwersytetach Harvarda, Berkeley, Melbourne, Glasgow, i in. Założyciel i Dyrektor Biura ds. Integracji ze Strefą Euro oraz doradca Prezesa NBP, członek Rady Makroekonomicznej przy Ministrze Finansów, ekspert Komisji Europejskiej. Pracował w trzech bankach centralnych na świecie: Europejskim Banku Centralnym, Narodowym Banku Austrii i NBP.