Prawie połowa polskich naukowców nie publikuje żadnych prac naukowych
Prawie połowa polskich naukowców nie publikuje żadnych prac naukowych Fot. Grażyna Jaworska / Agencja Gazeta

Symetria i asymetria gry bramkarek w działaniach ofensywnych w piłce nożnej kobiet. Mistrzostwa Europy - Anglia 2005. Kto mógł przygotować taką pracę? Dresiarz z Żylety, który chciał zostać magistrem? Nie, to praca na poważnie, rektora uważającej się za poważną uczelni, w dodatku zrealizowana za poważne pieniądze z państwowej kasy.

REKLAMA
Problem, do którego dochodzi profesor B. też jest poważny. Bramkarki ośmiu kobiecych piłkarskich drużyn z finałów mistrzostw Europy w 2005 roku nie są przygotowywane profesjonalnie do gry. Gdyby tak było, rzucałyby piłkę ręką spod bramki i podawałyby nogą w sposób bardziej systematyczny i techniczny, a co innego mówią dane z arkusza obserwacji (telewizyjnych). Warsztat naukowy nienaganny. Profesor zadął sobie mnóstwo trudu, nagrywając mecze emitowane na Eurosporcie i oglądając je ze współpracownikami. Powstało kilka tabel i wykresy jak u mistrza gatunku Jacka Gmocha. Tylko po co?
O to już nikt nie pyta. 196-stronicowe opracowanie samą wagą uzasadnia pensję 12-14 tys. zł (tyle zarabia rektor małej uczelni w Polsce Wschodniej). Trudno się dziwić, że polscy naukowcy publikują w prestiżowych, zagranicznych mediach naukowych dwa, a nawet trzy razy rzadziej od swoich kolegów po fachu z Niemiec czy Włoch. Firma doradcza E&Y policzyła, że na stu polskich wykładowców przypadają 23 artykuły, a na niemieckich już 45. Włosi mają w tym porównaniu aż 79 publikacji. To pokazuje nasz mizerny wkład w rozwój globalnej nauki.
Trudno uogólniać, że wszyscy nasi naukowcy to grupa darmozjadów żyjąca z podatków uczciwie pracujących. Wręczają sobie medale i dyplomy za 17. pracę na temat skrobii w ziemniaku. A jednak za 50 procent efektów pracy polskiej nauki, czyli publikacji, patentów, wdrożeń itd. odpowiada zaledwie 10 procent naukowców. Co dowodzi, że do osób z powołaniem przyssała się grupa leserów.
logo
Efekt wielu godzin naukowej pracy, analiz meczów Eurosportu itd. grafika www.rozprawy-spoleczne.pswbp.pl
– "Lack of novelty", czyli mały poziom innowacyjności oraz słaby angielski to dwie najczęstsze przyczyny odrzucania prac Polaków w zagranicznych periodykach – mówi osoba zajmują się międzynarodową współpracą, redakcją i recenzjami polskich tekstów naukowych. Podaje przykłady. Ze względu na "wnioski naukowe na poziomie licealistów" zagraniczne czasopismo odrzuciło tekst naukowy o gotowaniu warzyw bez obierania. Przecież w każdej książce kucharskiej piszą, że w ten sposób chronimy witaminy i minerały zawarte w warzywach.
Krowa i sopel pod lupą
Podobny los spotkał arcydokładną, pieczołowicie udokumentowaną, pracę na temat aktywności dobowej krów. Autor nie wyszedł poza ogólnie znane fakty: w nocy krowy śpią, rano są dojone o porze w jakiej przyzwyczaił je hodowca, potem jedzą, po południu trawią to, co zjadły. Świata nie zainteresowały polskie badania sopli lodowych powstających w rynnach. I to pomimo sensacyjnego, złego przesłania – w soplach, które niewinne dzieci biorą do buzi znajdują się grzyby drożdżopodobne z mchów porastających dachy, ptasie odchody oraz mikroskopijne cząstki pokrycia dachowego.
– To tak, jakby napisać, że szkodliwe dla zdrowia jest lizanie rynsztoka . Generalnie wszyscy to wiemy – mówi dalej recenzent.
A przecież odkrywcze publikację to sól tego zawodu. Znajdujesz trudny globalny problem, badasz, odkrywasz rozwiązanie, publikujesz, przyczyniając się do naprawy świata. Tak jak profesor Leslie Nowak, który odkrył, że obniżenie temperatury w domu podczas ciąży i po narodzinach dziecka sprzyja przyśpieszeniu metabolizmu, a to przekłada sie na niższe ryzyko otyłosci w życiu dorosłym. Ale takie badania w Polsce mógł przeprowadzić tylko amerykański naukowiec, który wziął na warsztat problem milionów ludzi, a nie, jak profesor B., problem 8 bramkarek i garstki kibiców.
Kroić salami i przetrwać
– Nie nazywałbym tego „polską specjalnością”, bo również naukowcy z innych krajów piszą i próbują opublikować siedemnaste badania o skrobi w ziemniaku. Teksty określa się mianem mielenia kotleta, czyli powtarzania tego, co już wszyscy znają, z drobnymi zmianam – twierdzi Emanuel Kulczycki, naukowiec i autor bloga Warsztat Badacza., na temat jakości prac naukowych. Dodaje, że inną strategią naukowców jest "krojenie salami". – Niekiedy naukowcom opłaca się bardziej (ze względu na ocenę ich pracy czy awans) opublikować częściowe wyniki w wielu mniej ważnych czasopismach, niż zebrać komplet wyników i zmieścić je w jednym, porządnym tekście. Czasami – niestety – w systemie akademickim ilość liczy się bardziej niż jakość.
W ten sposób jeden projekt naukowy o stężeniu metali ciężkich w paznokciach i włosach dzieci ze Ślaska rozmnożył się na kilka artykułów o każdym z metali z osobna. Autorzy wyszli z założenia, że skoro temat chwycił, warto było poszanować robotę i popracować na nim kilka lat dłużej, tym bardziej, że projekt finansowała grantem Unia Europejska.
Kulczycki i inni eksperci wspominają też o dyskwalifikujących prace Polaków błędach językowych. "Breastfeeding is the best food for infants" – Karmienie piersią jest najlepszym pokarmem dla niemowląt – brzmiał dziwaczny język referatu.
Emanuel Kulczycki, WarsztatBadacza.pl dlaczego świat nie chce czytać polskich naukowców

Nie potrafimy tak doskonale pisać po angielsku, jak Brytyjczycy czy Amerykanie. Zdecydowanie większe problemy z pisaniem tekstów po angielsku mają humaniści i przedstawiciele nauk społecznych, ponieważ ich teksty mają często rozbudowaną strukturę oraz narrację, której nie potrzeba wprowadzać np. w tekstach medycznych. To jest oczywiście jedynie punkt wyjścia, który nie gwarantuje publikacji. Ta zależy przede wszystkim od jakości samego tekstu i przeprowadzonych badań.

Jeszcze gorsi od kompulsywnych badaczy rzeczy niepotrzebnych są naukowcy całkowicie bezproduktywni. Jak ustalił prof. Marek Kwiek z Poznania, 47 proc. polskich naukowców w ogóle niczego nie publikuje i dobrze im z tym. Co ciekawe, ta jego gorzka obserwacja zainteresowała już zagraniczną prasę naukową. Nie do wiary?