Michał Kiciński, współzałożyciel CD Projektu, wziął na cel nowy rynek. Wystartował z portalem, który ma zrewolucjonizować sprzedaż e-booków. Klient płaci ile chce i to dopiero po przeczytaniu książki, którą w dodatku może się dowolnie dzielić. - Papierową książkę można komuś pożyczyć, podarować. Ten element uciekł gdzieś w świecie elektronicznym. Naszym zdaniem to jest bez sensu, tak nie powinno być - podkreśla Kiciński w rozmowie z INN Poland. Tylko gdzie w tym biznes?
Opeenbooks.com to platforma skierowana do czytelników anglojęzycznych, która chce zmienić obecnie panujące zasady sprzedaży e-booków. Wprowadza nowy, bardziej otwarty i etyczny standard dystrybucji, przyjazny zarówno dla autorów jak i czytelników. O projekcie rozmawiamy z pomysłodawcą Michałem Kicińskim, który oprócz bycia znanym z założenia CDP, stworzył też internetowy sklep z grami gog.com - słynny właśnie dzięki przyjaznemu modelowi sprzedaży gier.
Skąd pomysł na Opeenbooks, wszak do tej pory zajmował się Pan głównie grami?
Gry powoli, jako moje hobby, zeszły na dalszy plan, a książki nie. Cały czas są dla mnie ważnym elementem w życiu i po prostu bardzo mi się nie podobało to, jak działa rynek dystrybucji książek elektronicznych, zwłaszcza na zachodzie. Jest on pełen zamkniętych ekosystemów i zabezpieczeń DRM (digital rights management - zarządzanie prawami cyfrowymi), co jest strasznie niepraktyczne. Jeszcze nie mówiąc o tym, że na e-booki jest nałożony podatek VAT, którego nie ma na papierowe książki.
Jak by się temu przyjrzeć zdroworozsądkowo, to wprowadzenie nowoczesnych technologii utrudniło życie użytkownikom, a nie ułatwiło. To był podstawowy impuls prowadzący do idei openbooks. To, co nam się jeszcze nie podobało, to fakt, że dzielenie się książkami elektronicznymi w większości serwisów zachodnich jest praktycznie niemożliwe. Można, co najwyżej przesłać komuś linka do książki, którą ta osoba może samodzielnie zakupić. Natomiast papierową książkę można komuś pożyczyć, podarować. Ten element uciekł gdzieś w świecie elektronicznym. Naszym zdaniem to jest bez sensu, tak nie powinno być. Postęp powinien nam ułatwiać życie, a nie nakładać dodatkowe restrykcje.
Te restrykcje wyjątkowo silne emocje budzą wśród graczy, prawda? Wielu narzeka, że wydaje pieniądze na legalne produkty, a zanim w ogóle zagra, musi pokonać milion zabezpieczeń.
Tak, w świecie gier zabezpieczenia DRM są stosowane bardzo powszechnie, a tak naprawdę uderzają przede wszystkim w legalnych użytkowników. W zeszłym roku było sporo awantur przy okazji premier dużych tytułów. Gracze mieli problemy z połączeniem z serwerem, dochodziło do błędów przy aktualizacji, a nawet nieuwierzytelniania kopii gier. Jednocześnie ci, którzy nie chcą zachować się legalnie ściągali pirackie wersje pozbawione zabezpieczeń i nie mieli żadnych problemów. W naszej ocenie koncepcja DRM to jest postawienie rzeczy do góry nogami na głowie. Tych, którzy chcą ściągać i tak nie powstrzyma. W Internecie jest mnóstwo źródeł nielegalnych treści. Natomiast ci, którzy zachowują się w porządku mają utrudnione życie, a ich prawa konsumenta są ograniczone. Z takiego doświadczenia wziął się pomysł na Openbooks. Chcieliśmy ułatwić ludziom życie.
To wszystko jest zrozumiałe, ale jak doszliście do wniosku, że użytkownik powinien sam decydować ile płaci - i to po przeczytaniu?
Zastanawialiśmy się, co mogłoby być jeszcze większym postępem. Pomyśleliśmy, że właśnie to rozwiązanie, że klient płaci dopiero po przeczytaniu całej książki. I to zapłaci tyle ile uważa, że była ona dla niego warta. Bazujemy na założeniu, że ludzie są z gruntu dobrzy, a nie źli, że są przyzwoici. Nie jest ono z resztą wzięte z kosmosu. Jak startowaliśmy z GOG’iem zaobserwowaliśmy bardzo ciekawe zjawisko. Kiedy na początku rozmawialiśmy z wydawcami, to byli przekonani, że gry z naszej dystrybucji będą piracone, nasze działania są bez sensu itd. Jednak na serwisach z pirackimi wersjami gier naszych wydań było bardzo mało. Przez długi czas wręcz w ogóle. Okazywało się, że ludzie traktowani w porządku odpłacali nam się tym samym.
Nie baliście się, że taki model oznacza po prostu brak zysków?
Po prostu w pewnym momencie doszliśmy do wniosku: „hej, dajmy ludziom swobodę wybierania ceny”. Cały czas patrzymy jak ten proces się odbywa. Dziś średnia płatność to około 4,5 dolara, ludzie wcale nie wybierają najniższej możliwej płatności, byle tylko czuć się w porządku ze sobą. Z resztą wciąż szukamy takich metod, które będą edukować użytkowników. Chcemy budować świadomość, że nie są to książki darmowe. Fakt, że można książkę najpierw ściągnąć i ją przeczytać nie jest równoznaczny z tym, że jest ona za darmo. Ten model jest zresztą nowy i cały czas się rozwija.
Wspomniał Pan o możliwości dzielenia się e-bookiem, to coś, czego dotychczas wszyscy unikali. Dlaczego openbooks idzie w przeciwnym kierunku?
To istotna rzecz, na której nam zależało - możliwość swobodnego dzielenia się e-bookiem. Zachęcamy do tego, by ludzie wysyłali je swoim znajomym czy rodzinie. W każdej książce na początku, po środku i na końcu jest zakładka z informacją jak to działa i linkiem do płatności. Jesteśmy dopiero na początku, ale wierzymy, że z czasem książki będą się rozchodziły wirusową dystrybucją. Jeśli czytelnik będzie zadowolony z lektury, to będzie ją polecał dalej. Oczywiście nie jest to proste i potrzeba nam do tego efektu kuli śniegowej.
Ile obecnie pozycji jest dostępnych dla użytkowników openbooks?
Na razie jest to niespełna 300 tytułów od ponad 100 autorów. Każdego tygodnia dodajemy zarówno nowe książki i twórców. Bardzo nam zależy na szukaniu treści o wysokiej jakości. Jest to dla nas ważniejsze niż ilość. Staramy się książki selekcjonować lub przede wszystkim eksponować te, które naszym zdaniem są godne polecenia. W przyszłości, wraz z rozwojem katalogu, chcemy wprowadzić dodatkowe mechanizmy, które pomogą klientom znaleźć interesujące pozycje.
Chcecie stworzyć bardziej etyczny sposób dystrybucji. W takim razie ile pieniędzy z każdej transakcji trafia do autora?
Od ceny odejmowany jest VAT, jeśli jest w kraju kupującego, potem koszty transakcji i z tego, co zostanie 70 proc. trafia do autora, a 30 proc. do nas.
Czy chcą państwo taką proporcję utrzymać?
Nie. Mam nadzieję, że wraz z rozwojem będziemy mogli zmniejszyć naszą część. Jeśli będziemy mogli sobie na to pozwolić, to chcielibyśmy pójść w tym kierunku. Wychodzimy z założenia, że główną pracę wykonuje autor i należy mu się jak najwięcej.
Jakie książki można będzie znaleźć na openbooks?
Mamy kilka kierunków, w których chcemy się rozwijać. Z racji mojego doświadczenia będziemy szukać pozycji w kategoriach S-F czy o grach. Trochę graczy może zajrzeć do nas przez GOG’a. Obecnie głównym nurtem, na którym się koncentrujemy są pozycje, które określa się mianem „body mind spirit”. Czyli pozycje poradnikowe, o samorozwoju, podnoszeniu własnej świadomości. To jest kierunek, który trochę mocniej stymulujemy.
Czyli będziecie się w tym specjalizować?
Wraz z rozwojem katalogu pojawią się duże sekcje tematyczne, jednak zrezygnowaliśmy ze specjalizacji. Kiedy szukaliśmy autorów często zgłaszali się oni do nas sami, mówiąc, że nasz model publikacji im się podoba i chcą w nim publikować. W ten sposób trafiło do nas około 15 proc. autorów z katalogu. Trzeba zaznaczyć, że to są tylko osoby, które zgłosiły się w tym roku. Myślę, że wraz z rozwojem serwisu pojawi się więcej takich zgłoszeń.
Czy w serwisie pojawią się w przyszłości nazwiska popularnych twórców?
Rozmawiamy obecnie z paroma autorami, nie mogę jednak zdradzać nazwisk bez zamkniętych negocjacji, ale planujemy dodać więcej popularnych osób. Może nie są to autorzy bestsellerów, ale są autorytetami w określonych środowiskach. Przed wakacjami powinny pojawić się 2-3 bardzo rozpoznawalne nazwiska. Na razie jednak skupiamy się na rozwoju serwisu. Tego nie widać na zewnątrz, bo wygląd jest skromny, ale za tym stoi bardzo potężny system, którego zbudowanie kosztowało niespełna 2 mln złotych.
Zakładają państwo, że jako autor może się zgłosić właściwie każdy. Nie boicie się zalewu kiepskich tytułów?
Na razie nie. Każda książka przechodzi selekcję, jest czytana przez nas, sprawdzana pod względem wymogów jakościowych. Na razie jest to proces ręczny, ale myślimy nad zbudowaniem systemu rekomendacji, który pomoże nam w przesiewie wraz z rozwojem katalogu. To jest oczywiście dla nas wyzwanie, z którym będziemy musieli zmierzyć się w przyszłości.
Kiedy państwo zakładają zwrot kosztów?
Szczerze mówiąc, to nie zakładaliśmy. Model jest tak nowatorski, że wykonując tę inwestycję, praktycznie nie myśleliśmy o stronie przychodowej. Zostawiliśmy tę stronę biznesplanu pustą. Ja troszkę traktuje to hobbystycznie i zarabianie pieniędzy na tym nie jest głównym celem. W tym momencie chodzi bardziej o propagowanie idei. Jesteśmy przygotowani na to, że zyski przyjdą po dłuższym czasie wraz ze stopniowym budowaniem świadomości klientów.
Jak obecnie wygląda popularność serwisu?
Jesteśmy na początku drogi. Openbooks zostało otworzone szeroko dla publiczności na targach książki London Book Fair dwa tygodnie temu. To zupełnie świeża rzecz, dlatego mamy nieco ponad pół tysiąca użytkowników. Jednak mamy już zaplanowane pewne działania marketingowe mające pomóc nam w zbudowaniu popularności w ciągu najbliższych kilku miesięcy.