Przyzwyczajeni do monotonnego przewijania aktualności od znajomych na Facebooku czy Twitterze, zapominamy do jak potężnego minikomputera mamy na co dzień dostęp. Tymczasem smartfony, dzięki licznym aplikacjom, mogą stać się naprawdę przydatne w kontrolowaniu własnego zdrowia.
CellScope to firma zrzeszająca naukowców z Uniwersytetu Berkeley, która pracuje nad medycznymi akcesoriami do smartfonów. Ich najnowsze urządzenie Loa służy do wykrywania pasożytów w organizmie poprzez zbadanie próbki krwi.
Nazwa sprzętu nie jest przypadkowa - Loa Loa to gatunek pasożytniczego nicienia występujący w Afryce Zachodniej i Środkowej i to właśnie w tych rejonach CellScope może przydać się najbardziej.
Zasada jego działania jest prosta: w stworzone na drukarce 3D mocowanie z wysokiej jakości soczewką, umieszczoną na wysokości obiektywu aparatu, wkłada się smartfona. W obudowie urządzenia znajduje się minikomputer Arduino, który komunikuje się z telefonem za pomocą Bluetootha.
Po umieszczeniu w odpowiednim miejscu próbki krwi, uruchamia się specjalnie zaprojektowaną aplikację. W ciągu kilku minut algorytm analizuje materiał badawczy pod kontem obecności specyficznie wyglądającego pasożyta, zaś informacja pojawia się na ekranie telefonu. Urządzenie wymaga minimalnych nakładów energii, a jego cena ma oscylować w granicy kilkudziesięciu dolarów.
HIV w 15 minut
Przed trzema miesiącami świat obiegła informacja, że dzięki taniemu w produkcji detektorowi podłączanemu do smartfona będzie można w ciągu 15 minut wykryć we krwi wirusa HIV i syfilis.
Testy diagnostyczne akcesorium przeprowadził zespół specjalistów z Uniwersytetu Columbia w Nowym Jorku. Już teraz mówi się o rewolucji we wczesnym wykrywaniu wspomnianych wirusów - głównie z uwagi na koszt samego urządzenia, który kształtuje się na poziomie ok. 35 dolarów. Dla porównania, dotychczasowo używana aparatura potrzebna do wykrycia HIV kosztuje ponad 18 tys. dolarów.
Jak informował magazyn Science Translational Medicine, "wtyczka" do smartfona była do tej pory przetestowana na 96 pacjentach z Rwandy - o ile jednak ilość pozytywnych wyników u osób ze stwierdzonym AIDS wahała się miedzy 92 a 100 procentami, o tyle u 20 proc. grupy zdrowych
urządzenie wskazywało na fałszywe posiadanie wirusa HIV.
Wciąż trwają prace nad zwiększaniem wrażliwości instrumentu, ale jego stosowanie nawet na obecnym stadium rozwoju pozwoli 10-krotnie zmniejszyć ilość zgonów z powodu syfilisu. Wczesny sygnał wskazujący, iż kobieta w ciąży może być zarażona HIV, pomoże odpowiednio szybko wdrożyć prewencyjne leczenie, a tym samym - zmniejszyć ryzyko przekazania wirusa dziecku.
Co ciekawe, urządzenie nie potrzebuje zasilania bateryjnego - energię pobiera z gniazdka na słuchawki, standardowego dla zdecydowanej większości smartfonów.
Czas implantów
O ile technologia "instalowania" w organizmie implantów zdolnych komunikować się z zewnętrznymi urządzeniami w kraju nad Wisłą jest wciąż w powijakach, w krajach takich jak Szwecja praktyka ta staje się coraz popularniejsza. Pomijając chwilowo rozważania natury etycznej, warto przyjrzeć się urządzeniu autorstwa naukowców z Ecole Polytechnique Fédérale de Lausanne (EPFL).
Zespół specjalistów opracował 14-milimetrowy czip, który wszczepiony pod skórę, monitoruje 5 wskaźników, w tym poziom troponiny, mającej podstawowe znaczenie w diagnostyce zawału mięśnia sercowego.
Urządzenie na bieżąco informuje nas o istotnych zmianach w składzie krwi. Każdy czujnik we wszczepianym mikroanalizatorze pokryty jest specyficznym enzymem, który reaguje z odpowiednim związkiem chemicznym, a następnie nadaje sygnał do specjalnego odbiornika, umieszczonego na ciele pacjenta. Stamtąd z kolei dane transmitowane są do smartfona poprzez Bluetooth.
Prócz troponiny, czip śledzi poziom glukozy, laktozy i ATP. Urządzenie, naturalnie, wymaga energii - 100 Miliwatów (0,1 Wata), która uzupełniana jest poprzez bezprzewodowe ładowanie tym samym odbiornikiem, który przekazuje dane do telefonu.
Czip jest wciąż niedoskonały, ponieważ jego działanie uzależnione jest od długości życia enzymów - zazwyczaj po 1 lub 2 miesiącach "testery" zanikają.
Rozwiązania są dwa - albo stworzona zostaje technologia przedłużająca żywot enzymów albo naukowcy opracują tanią i bezbolesną technikę usuwania czipów i zastępowania ich nowymi.
Rak w oddechu
Niezwykłe badania prowadzone są pod wodzą dr Hossama Haicka na "izraelskim MIT" (Israel Institute of Technology). Opracowane przez niego sensory nanotechnologiczne są w stanie wykryć mikroskopijne cząstki "zapachu", charakterystyczne dla osób u których obecne są komórki rakowe.
Dr Haick zapewnia, że jego urządzenie będzie w stanie z niemal stuprocentową pewnością stwierdzić obecność guzów, łagodnych i złośliwych, w sposób dużo tańszy i szybszy, niż dotychczasowe metody.
Urządzenie ma być szczególnie użyteczne w przypadku trudnego do wykrycia na wczesnym etapie - a więc tym bezobjawowym - raka płuc. Jego stwierdzenie w organizmie nim zaczną się przerzuty będzie kluczowe w podnoszeniu efektywności leczenia.
Specjalny sensor umieszczony będzie w urządzeniu przypominającym alkomat. Ten z kolei, korzystając z mocy obliczeniowej smartfona, będzie analizował dane w chmurze i zwracał odpowiedni wynik. Jak do tej pory, testy są w ponad 90 procentach zgodne z rzeczywistym stanem zdrowia pacjenta.
Na swoje badania dr Haick otrzymał niedawno 8 milionów dolarów od Unii Europejskiej, a także 6.8 miliona dolarów od konsorcjum złożonego m.in. z Siemensa, instytucji badawczych z Niemiec, Austrii, Finlandii, Irlandii i Litwy oraz, oczywiście, izraelskiej spółki NanoVation-GS.