Ogłoszono oficjalne rozpoczęcie Programu Polska Cyfrowa (PO PC). Zakłada on, że dzięki niemu do 2020 r. każdy mieszkaniec będzie mieć dostęp do szybkiego Internetu, otwartych informacji publicznych i nowoczesnych e-usług. Ambitny plan ma pochłonąć około 9 mld zł. Tylko czy to się uda, biorąc pod uwagę nasze dotychczasowe doświadczenia z cyfryzacją?
Polacy chcą być cyfrowi
Do tej pory złożono 39 wniosków o dofinansowanie na łączną kwotę ponad 2,7 mld zł. W ramach programu zakłada się zaistnienie kilku kluczowych efektów. W pierwszej kolejności mówi się o poprawie dostępu do szybkiego internetu dla obywateli. Do 2020 r. mieszkańcy mają mieć dostęp do łącz o przepustowości co najmniej 30 Mb/s. Zakłada się, że ponad 2 mln osób, głównie mieszkańców obszarów wiejskich i małych miast, uzyska taką możliwość.
Do tego Ministerstwo Infrastruktury i Rozwoju chce zachęcić ludzi do korzystania z sieci, dziś bowiem wciąż jest wiele osób, które się go po prostu obawiają. Wsparcie skierowane do ponad tysiąca gmin w całej Polsce ma przynieść efekt w postaci nabycia cyfrowych kompetencji przez ponad 400 tys. osób. To oznacza, że nauczą się one jak świadomie korzystać z treści dostępnych w sieci oraz z e-usług publicznych.
E-usługi, to coś, co nas najbardziej interesuje. W ramach PO PC do 2023 mają zostać wdrożone nowe e-usługi publiczne dla obywateli i przedsiębiorców. Ma pojawić się możliwość korzystania z usług elektronicznej administracji w dowolnym miejscu i o dowolnym czasie m.in. z zakresu zdrowia, edukacji, zamówień publicznych i sądownictwa. To naprawdę piękne deklaracje i założenia, ale czy obserwując jak cyfryzacja w Polsce wyglądała do tej pory możemy liczyć na ich spełnienie?
Zdaniem ONZ jest źle
Generalnie nie jest najlepiej. Polską administrację negatywnie ocenia nie tylko nasza Najwyższa Izba Kontroli, ale także ONZ. Organizacja Narodów Zjednoczonych w swoim raporcie e-Government Survey 2014 umieściła Polskę na 42 miejscu. Z jednej strony, to skok o kilka miejsc w stosunku do raportu z 2012 r., kiedy byliśmy na 47 pozycji, ale z drugiej w 2008 r. byliśmy już na 33 miejscu. Obecnie według ONZ lepiej jest w Rosji czy Kazachstanie.
W porównaniu z państwami Unii Europejskiej zajmujemy w niej 22 miejsce, a gorzej od nas radzą sobie tylko Chorwacja, Słowacja, Cypr, Czechy, Bułgaria i Rumunia.
Indeks E-Government Survey, którego używa ONZ, to suma kilku mniejszych ocen. Pod uwagę brane są: ocena kapitału ludzkiego, infrastruktury, jak np. dostęp do szerokopasmowego Internetu, oraz e-udział. Ten ostatni element odpowiada za ocenę tego jak nasza administracja współdziała z obywatelami, czy prowadzi konsultacje społeczne przez Internet.
ONZ w raporcie wyróżniła to, że na tle innych państw Europy Wschodniej mamy lepsze usługi dla obywateli, którzy są zagrożeni wykluczeniem.
Zdaniem NIK jest źle
ONZ to zdaniem niektórych organizacja skostniała i już niepotrzebna, ale niestety równie surową ocenę naszej e-adminiistracji wystawiła Najwyższa Izba Kontroli.
NIK wykazuje, że mamy wciąż dużo do zrobienia, ale jednocześnie wskazuje na inne badanie, które również pokazuje, że w ciągu ostatnich dwóch lat zrobiliśmy postęp. Komisja Europejska zleca „eGoverment Benchmark” - w tej analizie zajęliśmy 12 miejsce na 28 krajów. Polska zdobyła 76 proc. i co ważne, wyprzedziliśmy Niemcy (67 proc.), Wielką Brytanię (74 proc.), czy Francję(75 proc.). Badanie KE ocenia dostępność przez internet przydatnych usług publicznych. Pod uwagę bierze się takie kwestie jak założenie własnej działalności gospodarczej, zmianę miejsca zamieszkania, czy utratę i znalezienie pracy.
Postęp jest, ale...
Odwołując się do staropolskiego przysłowia, powyższe jest raczej łyżką miodu w beczce dziegciu. NIK przyjrzał się bowiem wdrażaniu e-administracji nie na szczeblu centralnym, ale także samorządowym.
Okazuje się, że tylko nieliczne miasta mogą pochwalić się cyfryzacją z prawdziwego zdarzenia. NIK przebadał 77 systemów informatycznych działających w urzędach w ramach e-administracji. 72 z nich, czyli 93 proc., spełnia minimalne wymogi współdziałania, które zostały określone w Krajowych Ramach Interoperacyjności.
Praktyka jednak pokazała, że tylko 12 z nich, czyli 17 proc., pozwalało na współpracę na najwyższym poziomie, czyli dane były przekazywane między systemami automatycznie. Tylko pięć systemów, czyli 6 proc., korzystało bezpośrednio z danych gromadzonych w zewnętrznych bazach i rejestrach publicznych, takich jak PESEL czy System Informacji Przestrzennej. Pozostałe korzystały wyłącznie z własnych wewnętrznych zbiorów informacji.
W większości kontrolowanych urzędów, 17 z 24, liczba świadczonych e-usług, nie przekraczała 20. Aż cztery oferowały tylko jedną, bo obowiązkową, Elektroniczną Skrzynkę Podawczą. Na tym tle są jednak miasta, które prezentują się niesamowicie. Mysłowice oferują aż 111 e-usług, zaś Dąbrowa Górnicza 144. Przez Internet można uzyskać tam poradę prawną, odpis stanu cywilnego, zarejestrować posiadanie zwierzęcia, czy dostać określenie wymiaru podatku od nieruchomości od osób prawnych.
Dokument na papierze musi być
W 22 z 24 skontrolowanych urzędów podstawowym sposobem dokumentacji rozpatrywanych spraw był system papierowy. W 18 urzędach był wspomagany przez elektroniczne systemy obiegu dokumentów. To brzmi dobrze, ale efekt był taki, że urzędnicy często powielali wykonane już wcześniej czynności, bo informacje były zbierane równolegle – na papierze i w systemie informatycznym.
Dzieje się tak dlatego, że większość urzędów nie przeszła jeszcze tylko na e-systemy. NIK w swojej ocenie przypomniał, o co chodzi w wprowadzaniu elektronicznym obiegu dokumentów. To usprawnienie i przyśpieszenie przepływu informacji i dokumentów, które ma służyć minimalizacji nakładu pracy. W raporcie NIK stwierdził, że „krytycznie ocenia ogólny stan systemów zarządzania bezpieczeństwem informacji w kontrolowanych urzędach miast. Nieprawidłowości w tym obszarze stwierdzono w aż 21 z 24 skontrolowanych urzędów”.
Ile do tej pory wydano?
Na budowę i utrzymanie różnych systemów informatycznych wydano do tej pory 2,9 mld zł. Jak podaje portal Money.pl, na podstawie resortowych danych, najdroższy do tej pory okazał się Kompleksowy System Informatyczny ZUS - 948 mln zł. Drugi jest program eZdrowie, mający być kompleksowym systemem projektów służących poprawie jakości obsługi pacjentów, do tej pory z budżetu o sumie 712 mln zł wydano około 494 mln zł.
Z kolei najmniej kosztował system Elektroniczne Księgi Wieczyste, czyli baza do przeglądania wpisów i składania wniosków o wydanie niektórych dokumentów – tylko 5,5 mln zł. Stosunkowo tani był też system e-Deklaracje, do rozliczania się z urzędem skarbowym przez Internet. Zwłaszcza, jeśli uwzględni się przy tym, że do tej pory za jego pomocą złożyło deklaracje podatkowe 11 mln podatników. Całość kosztowała nieco ponad 80 mln zł, a z pewnością było dla wielu ułatwieniem.
Centralna Ewidencja i Informacja o Działalności Gospodarczej też została przyjęta pozytywnie i okazała się przydatnym rozwiązaniem. Do tej pory system obsłużył ponad 3,5 mln wpisów przedsiębiorców i 4,5 mln wniosków. CEIDG zrealizowano za 32 mln zł i od 2012 r. kosztował podatników 16 mln zł.
Musimy dużo nauczyć się na błędach
Jak widać, niektóre rozwiązania wdrażamy z sukcesem, ale wciąż dużo jest do nadrobienia. Takim przykładem może być ePUAP - obecnie system działa na zwolnionych obrotach, dopóki nie zostanie wdrożona jego nowsza wersja.
Aktualnie trwają testy niezbędne do uruchomienia ePUAP2. W ramach prac cały ruch użytkowników został przekierowany w obrębie systemu ePUAP1 na tylko jeden z dwóch ośrodków przetwarzania danych. Wcześniej platforma korzystała z obu ośrodków, dlatego teraz jej działanie jest spowolnione. System ten kosztował niemal 80 mln zł, podobnie jak e-Deklaracje, jednak do tej pory w systemie konta założyło tylko 320 tys. osób.