Jak wygląda dobrze działający system relacji nauki z przemysłem? Czego najbardziej brakuje Polsce, aby stworzyć dobre relacje między tymi sektorami? Jakie kroki należy podjąć, by relacje przekładały się na działanie? Na te pytania odpowiedzi szukali uczestnicy panelu zorganizowanego przy okazji spotkania na Polish Scientific Networks.
Racja stanu
W ocenie profesora dr hab. Andrzeja Rabczenki, emerytowanego pracownika Politechniki Warszawskiej, doradcy w organizacji Pracodawcy RP współpraca pomiędzy przemysłem i nauką powinna być kwestią racji stanu. Jak wygląda to w Polsce?
- Wystarczy zajrzeć do Eurostatu i innych podobnych opracowań - mówi Rabczenko.- Widać po nich gdzie jesteśmy i jak funkcjonujemy. Myślę, że sytuacja jest więcej niż tragiczna.
Jego zdaniem biznes rozwija się nieźle i możemy być szczęśliwi, że tak jest, niemniej jednak nie jest on innowacyjny. To zasadnicza kwestia.
- Praktycznie nie ma związku między biznesem i nauką – komentuje Rabczenko.
Profesor mówi o relacji trzech ważnych elementów, które określa skrótem ABS - Administration, Biznes, Science – związek między rządem, nauką a biznesem.
– Ta relacja powinna służyć do odblokowywania kół, a w Polsce służy do blokowania. We wszystkich normalnych krajach administracja stwarza system, który łączy jedno z drugim, tylko nie u nas – komentuje profesor i pokazuje absurdy niektórych dotychczasowych twórców wynikłych z braku zrozumienia nauki przez przemysł i na odwrót.
Być komercyjnym
- Przecież przedsiębiorca nie tknie inwestycji, która nie rokuje nadziei - opowiada. - A mimo to nauka lobbuje kwestię fuzji jądrowej, która jest już rozwiązana, ale jeden elektronowolt kosztuje miliard dolarów, co jest bez sensu z punktu widzenia biznesu. Kto ma więc ponieść ryzyko?
- W normalnych krajach tym zajmuje się państwo - mówi. Ryzykuje, po to, by można było przedstawić biznesowi konkretną ofertę. W Polsce nie ma takiego systemu.
Paweł Bochniarz z firmy doradczej PwC, gdzie zajmuje się kwestią wdrożenia innowacji, porównuje sytuację współpracy nauki i biznesu w Polsce do... wiejskiego wesela w remizie i obrazowo opisuje.
Zdaniem dr Darii Gołębiowskiej-Tataj mamy do czynienia z erozją systemu edukacji. Żeby coś w nim zmienić, potrzebny jest ruch od wewnątrz, alternatywa, która spowoduje, że środowisko naukowe będzie pełne ambicji i chęci. Gołębiowska-Tataj podkreśla, że edukacja wyższa nie powinna być nauką zawodu, lecz nauką kompetencji, umiejętności społecznych, stawania się lepszym do funkcjonowania w dzisiejszym świecie.
Brak wielkich graczy innowacji
Z kolei Paweł Żołnierczyk, zajmujący się komercjalizacją wyników badań z dziedziny farmacji w brytyjskich firmach, uważa że w Polsce brakuje dużych innowacyjnych firm, które byłby w stanie wziąć na siebie ciężar wdrożenia nowych koncepcji.
- Brakuje firm, które byłby w stanie wydawać na to dziesiątki milionów dolarów - mówi. - Bo niestety wprowadzenie innowacji wiąże się z dużymi kosztami, długim procesem i nie zawsze z efektem, który można nazwać sukcesem - komentuje. - A szkoda, bo polska nauka jest wystarczająco mocna, by zaoferować wynalazki na światowym poziomie.
Według Żołnierczyka to, co jest faktyczną przeszkodą na drodze relacji nauka-biznes, to brak woli uczenia się osób odpowiedzialnych za tworzenie systemu, w którym młodzi mogliby się rozwijać.
- Podam na własnym przykładzie - opowiada. - Współpracowaliśmy z Uniwersytetem Gdańskim. Współpraca przebiegała dobrze i zaowocowała efektami na rozmaitych polach. Tymczasem pan z z NIK, który przyszedł skontrolować przebieg tejże współpracy, dopytywał o rozliczenie 15 proc. czasu, które było odnotowane w tabelce w Excelu trzy lata wstecz. Gdy podobną sytuację miałem w Wielkiej Brytanii, kiedy pojawiła się kontrola w sprawie wydania 95 proc. budżetu jednego dnia, wystarczyło, iż powiedziałem, że to były wydatki na innowacyjne badania i rozwój i usłyszałem tylko: "ok, rozumiemy".
Wszyscy paneliści zgodzili się, że to co najbardziej w Polsce utrudnia relacje między nauką i biznesem to kwestie systemowe.
Zdaniem prof. Rabczenko tę sytuację mogą zmienić tylko młodzi naukowcy, których w odróżnieniu od starych, wyglądających już tylko emerytury profesorów (generałowie), nazywa porucznikami.
- Potrzeba nam "rewolucji poruczników", potrzeba nam nowego systemu, takiego chociażby jakim dysponuje Izrael - mówił. - Tam nawet na wydziałach takich jak archeologia, uczy się studentów podstaw przedsiębiorczości. Jednak nie w rozumieniu prowadzenia własnej działalności, tylko podejścia do wyzwań, uczenia się rozwiązań i szukania samodzielnie odpowiedzi. Jeśli nie będziemy mieli prawidłowo funkcjonującego systemu, to może i będziemy mieli osiągnięcia, ale nikłe.
One wyglądały kiedyś tak, że panowie stali pod jedną ścianą, a panie pod drugą. Zaczynało się od tego, że wskazywali na siebie nawzajem zarzucając krytycznymi uwagami, śmiejąc się. Tak samo jest z nauką i biznesem w Polsce, jedni i drudzy na siebie narzekają, a potem zastanawiają się kto kogo powinien zaprosić "do tańca". Oczywiście obydwie strony uważają, że ta druga powinna wyjść z inicjatywą. Potem ktoś się przełamuje, ale to oczywiście nie wychodzi, następują sobie na stopy, bo nigdy wcześniej razem nie tańczyli.