Opublikowana przez prestiżowy „Financial Times” lista „50 najlepszych technologicznych przedsiębiorców Europy” wzbudziła lekkie kontrowersje w polskim światku startupowym. Wszystko dlatego, że... w zestawieniu nie zmieścił się ani jeden reprezentant naszego kraju. Niemal codziennie słyszymy o sukcesach naszych startupowców i genialnych naukowców, gdy tymczasem okazujemy się za mali na listę europejskich sukcesów. Dlaczego?
Są Ukraińcy i Rosjanie, Polaków brak W artykule „FT” na temat sposobu tworzenia listy wskazano, że podstawowym kryterium jest europejskie pochodzenie lub prowadzenie działalności operacyjnej z któregoś miejsca w Europie. Typowani przedsiębiorcy muszą być prezesami lub członkami zespołu założycielskiego firmy albo aktywnie angażować się w rozwój przedsięwzięć.
W pierwszej turze wytypowano 150 osób. Kierując się osobistym przekonaniem, ale z uwzględnieniem m.in. wpływu wywieranego przez przedsiębiorcę na swoją branżę i stosowane innowacje, jurorzy wybrali 50 nazwisk. Oprócz listy głównej, powstała poboczna, z 10 najlepszymi startupowcami poniżej 30. roku życia. Wśród oceniających znaleźli się: redaktorzy „FT”, Mathias Döpfner - prezes koncernu mediowego Axel Springer, Maelle Gavet - wice-szefowa firmy Priceline, uznawana za jedną z najważniejszych kobiet w tech biznesie, a także Reid Hoffman, prezes zarządu i współzałożyciel LinkedIn.
Wśród krajów, które mają swoją reprezentację, są zarówno Brytyjczycy, Niemcy, Francuzi czy Włosi, jak i mieszkańcy wszystkich krajów skandynawskich, Rosji, Węgier oraz Ukrainy. Na liście, jeśli się dobrze przyjrzeć, można znaleźć prezesa szwedzkiej Klarny o rodzimym nazwisku – Sebastian Siemiątkowski jest synem polskich emigrantów, ale większość życia spędził w Sztokholmie.
Pomijając więc ten drobny wyjątek, w zestawieniu całkowicie pominięto dorobek polskich przedsiębiorców. Dlaczego?
W Dolinie Krzemowej narodowość nie ma znaczenia
– Jeżeli ktoś uznał, że w rankingu nie powinien znaleźć się nikt z Polski, to po prostu oznacza, ze w innych częściach świata były lepsze firmy i ludzie stąd muszą pracować ciężej – stwierdził w krótkiej rozmowie Jakub Krzych, współzałożyciel słynnego polskiego startupu z biurami w Dolinie Krzemowej i Nowym Jorku - Estimote. Firma jako pierwsza na świecie opracowała i wprowadziła do sprzedaży nadajniki typu beacon, a jej pomysłodawcy – Krzych i Łukasz Kostka – dostali się do prestiżowego akceleratora Y Combinator.
Mój rozmówca twierdzi, że zarówno dziennikarze jak i przedsiębiorcy oraz inwestorzy powinni przestać myśleć w kategorii „polski-niepolski”.
Brak PR-u?
O ile jednak faktycznie w przypadku wielkich, spektakularnych amerykańskich superstartupów nie pisze się, że pochodzą ze Stanów, o tyle w przypadku reszty świata ścisłe branżowe portale zawsze podkreślają pochodzenie założycieli. Wynika to poniekąd z zainteresowania czytelników bardziej „egzotycznymi” miejscami do robienia startupów, gdyż USA jest po prostu pewnego rodzaju standardem.
Czy polski ekosystem startupowy ma więc globalny PR w powijakach? Czy chodzi o to, że - niezależnie, co o sobie sami myślimy - nie istniejemy za bardzo w świadomości świata zachodniego jako startupowcy czy innowatorzy?
Słaba promocja ze strony państwa?
– Nie podzielam tego zdania. Uważam, że problemem polega na tym, że Polska jako państwo nie prowadzi polityki chwalenia się osiągnięciami rodzimych firm – wyjaśnia Piotr Żygadło, wiceprezes studia deweloperskiego produkującego gry komputerowe Artifex Mundi, rozwijanego w Wielkiej Brytanii. – Większość graczy na świecie zna serwis Good Old Games (GOG.com, założone przez współtwórcę CD Projekt, Marcina Iwińskiego – red.) – ale ile osób wie, że to polski produkt? To samo dotyczy bardzo wielu przypadków. Nie wydaje mi się, żeby to był obowiązek przedsiębiorców, by się tym chwalić – to promocyjna rola państwa – podkreśla przedsiębiorca.
Żygadło zaznacza także, że w Polsce mieliśmy znacznie mniej czasu na akumulację kapitału. – Netflix powstał pod koniec lat 90., gdy u nas dopiero "kradło się pierwszy milion" – zaznacza.
– Nawet jakby wprowadzić u nas taki sam standard odpisów za inwestycje w startupy, jak w Wielkiej Brytanii (do kwoty 100 tys. funtów 78% kwoty inwestycji można odpisać w pewnych przypadkach) to i tak za mało mamy jeszcze osób, które są skłonne tak inwestować i mają ku temu środki – twierdzi startupowiec.
Jego zdaniem, kluczowa jest konieczność odważnego podejścia do inwestycji, a do tego potrzeba pewności, że nic się nie stanie, jeśli te pieniądze przepadną. – Musimy mieć spółki, których ewaluacja osiąga miliard dolarów. To prosty mechanizm, który rozbudza wyobraźnię zachodniej sceny startupowej – podsumowuje.
Koncentrujemy się na Polsce
Zdanie to podkreśla Bartek Gola, prezes jednego z największych polskich funduszy inwestycyjnych SpeedUp – jego zdaniem, brakuje nam umiejętności budowania globalnych biznesów, co jest pochodną awersji do ryzyka i koncentracji na rozwijaniu firm tylko lokalnie.
Problemem niedostrzegania nas w takich zestawieniach, jak to przygotowane przez „Financial Times” czy omawiane niedawno na naszych łamach, pochodzące z „Forbesa”, może być także dużo bardziej prozaiczny – firmy operujące z Polski na cały świat nie mają siły przebicia z działaniami PR-owymi.
Nie docierają do dużych, opiniotwórczych mediów, zarówno ogólnoświatowych, jak i lokalnych, zaniedbują relacje ze społecznościami startupowymi, w których działają, a także z inwestorami czy aniołami biznesu. To utrudnia budowanie zasięgu kolejnym podmiotom, dopiero wypływającym na szerokie wody, które mają problem z przyciąganiem nowych klientów.
Jak twierdzi Łukasz Jabłoński, założyciel Bjørn Global, doradzający polskim firmom wychodzeniu na rynki globalne, publikacje i obecność w mediach zagranicznych pojedynczych projektów z Polski może w rezultacie pomóc całej lokalnej branży i społeczności. – Warto o to zawalczyć! – podsumowuje.
W Stanach nikogo nie obchodzi, czy coś jest wymyślone w Polsce, Europie czy gdzie indziej. Tam nie ma czegoś takiego jak "startupy z Polski" lub "przedsiębiorcy z Polski". Tam są albo świetne produkty i świetne firmy, albo ich nie ma w ogóle. Jeżeli na TechCrunch'u pojawia się artykuł o tym, ze coś z Polski zrobiło furorę, to tylko dlatego, ze jest to wynik jakiegoś dziwnego nacjonalizmu w branży. Media, w tym rownież te wydawane nad Wisłą, powinny pisać o czymś, że jest świetne nie dlatego, ze jest polskie, ale dlatego, ze jest... świetne.