Andy Grignon jest jednym z twórców pierwszego iPhone’a. Gdy Steve Jobs nazwał go “fuckchop” (ang. imbecyl), ten umieścił to na swojej wizytówce. Nam opowiada o tym jak pracowało się z Jobsem i kiedy był najbardziej przerażający. Rozmowę udało się odbyć przy okazji programu, który we wrześniu pojawi się na antenie National Geographic Channel i podsumowywać będzie minioną dekadę lat dwutysięcznych. Powstanie iPhone'a było jednym z najbardziej przełomowych wydarzeń tych lat.
Powiedziałeś kiedyś, że żadnej innej firmie nie powiodłoby się stworzenie iPhone’a. Czy wciąż podtrzymujesz to zdanie?
Andy Grignon: Patrząc wstecz myślę, że nikomu innemu, by się to nie udało. Apple miał unikalny poziom popularności. Wiele osób chciało dla nas pracować. Dostawcy chipów, anten, itd. Gdy iPhone pojawił się w sklepach, momentalnie zniknął z półek.
Wymagania były absurdalne. Nowe chipy były dysfunkcyjne. W kilku momentach podczas prac zastanawialiśmy się czy wszystko rzeczywiście zadziała. Wpakowaliśmy w to wszystkie zasoby jakie mieliśmy. Nie wiem czy wielu udałoby się wprowadzić takie zaangażowanie. Mimo wielu technicznych problemów udało nam się sprzedać produkt, który reklamowaliśmy. Sam marketing to unikalna część Apple.
A co myślisz o kolejnych, nowszych wersjach iPhone’a? Często są krytykowane za niewystarczający poziom innowacji, bycie tylko dłuższą wersją poprzednika. Jak ma się to do pierwszego przełomowego modelu?
Jest mi szkoda Apple, bo zawiesili poprzeczkę tak wysoko, że ludzie wymagają od nich coraz więcej i więcej. Gdy porównasz iPhone’y z innymi nowymi telefonami, np. tymi z Androidem, to może wydawać się, że Apple’owi czegoś brakuje. Firma mogła jednak zastosować wcześniej wszystkie te rozwiązania, ale Apple zawsze cenił bardziej jakość i doświadczenie z obcowania ze sprzętem niż specyfikację techniczną. Chcesz oglądać filmy w pełnym HD na ekranie, ale
nie chcesz chyba, żeby telefon się przegrzewał.
Nadal korzystasz z iPhone’a?
Mam ciągle iPhone’a 5s. Uważam, że szóstka nie była wielką poprawą. Na pewno nie taką jak przejście z wersji numer cztery na pięć. Myślę, że to była pomyłka. Nie wiem nawet po co mi część z tych funkcji. Może następny produkt będzie wart przesiadki.
Stwierdziłeś w jednym z wywiadów, że Steve “miewał tendencję do bycia dupkiem”. Co więcej, w zespole było więcej “mini-Steve’ów”. Jaki miało to wpływ na proces kreatywny i prace nad produktem?
Steve cały czas tracił panowanie nad sobą. Co ciekawe ludzie nie bali się wcale straty pracy, ale tego, że go zawiodą. Mnie nazwał kiedyś “fuckchop”. Innym razem powiedział, że własnoręcznie doprowadzę do upadku. Bywało ciężko. Praca z nim była kombinacją pozytywnych i negatywnych interakcji. W większości negatywnych.
Zdarzało się tak, że prace nad produktem były mocno zaawansowane, ale nie wiedziliśmy czy nam się uda czy nie. Steve siadał wtedy w fotelu i robił się bardzo zamyślony. Kołysał się tylko do przodu i do tyłu. Nie krzyczał. To była chyba jego najpotężniejsza forma wyrażania się. Byliśmy przerażeni. Jego styl wahał się właśnie od tego po ciągłe krzyczenie.
Pracując nad iPhone’em nie zatrudnialiście inżynierów, którzy mieli doświadczenie w budowie telefonów komórkowych. Dlaczego?
To był genialny ruch. Było trudno, ale to naprawdę mądre posunięcie. Gdybym ja za to odpowiadał pewnie zatrudniłbym najpierw kilka osób z Palma, które miały doświadczenie w tworzeniu podobnych produktów. Steve tego nie chciał. Chciał stworzyć produkt utrzymując bardzo naiwny punkt widzenia. Nie chciał, żeby był to “po prostu kolejny telefon”. Miał być niezmącony czymkolwiek, co do tej pory powstało.