Koniec lat 90. i początek XXI wieku to czas, gdy praca w dużej, międzynarodowej korporacji była powodem do dumy, czymś trendy. Wraz z rozwojem gospodarki cyfrowej, specjaliści zaczęli odchodzić z dużych koncernów i pracować jako freelancerzy; każdy słyszał o kimś, kto „rzucił korpo, by pracować na swoim”.
Między tymi dwoma skrajnościami funkcjonuje mnóstwo pracowników głównie z sektora IT, którzy realizują własne zlecenia, siedząc przy biurku sponsorowanym przez szefa.
Kiedy pytam znajomego, który do niedawna pracował w oddziale dużej, sieciowej agencji reklamowej, czy słyszał o kimś, kto dorabia na własnych zleceniach między 9. a 17., odpowiada, że on sam jest tego przykładem. – Ale niemal każdy, kto pracuje w agencji, kręci lody jako freelancer. Niezależnie od zarobków, po pracy dorabia absolutnie każdy grafik czy projektant UX, choć nie złapałem nikogo na gorącym uczynku – wyjaśnia mój rozmówca.
Freelancer wcale nie jest free
Trudno jednak sobie wyobrazić, że wykonując szereg zleceń dla różnych klientów, w czasie pracy freelancer nie odpisuje na maile czy smsy od swoich pracodawców albo nie prowadzi działań marketingowych.
3 lata temu portale Freelancer.pl oraz inFakt.pl przeprowadziły badanie na temat pracy freelancerów, z którego wynika, że ponad połowa z nich pracuje w pełnym wymiarze zatrudnienia. Co czwarty pracuje na pełen etat oraz bierze dodatkowe zlecenia po godzinach, zaś większość wolnych strzelców nie kończy dnia pracy wcześniej, niż po 8 godzinach.
Jak nietrudno się domyśleć, wśród freelancerów zdecydowanie przeważają ci, którzy zajmują się IT; 22 proc. ankietowanych to graficy, zaś 20 proc. – programiści. Copywriterzy i software developerzy stanowią 5 proc. badanych, zaś administratorzy sieci i specjaliści ds. SEO/SEM – po 3 proc.
Zapytałem Filipa*, etatowego pracownika firmy zajmującej się programowaniem dla handlu, sprzedaży detalicznej i księgowości, czy jako programista faktycznie postrzega branżę zgodnie z cytowanymi badaniami.
– Jasne, to typowe. Sam podejmuję zlecenia polegające na pomocy klientom w zakresie działalności firmy, po drobne zlecenia związane z WordPressem czy aplikacjami mobilnymi, kończąc na zwykłej pomocy z obsługą komputera – wyjaśnia.
Jak podkreśla mój rozmówca, kiedy już ktoś decyduje się na obsługę klientów na własną rękę, trudno nie zajmować się tym w czasie regularnej pracy. – Ja korzystam głównie z aplikacji przeznaczonych do pomocy zdalnej, takich jak TeamViewer, oraz ze smartfona – wyjaśnia. Zapytany, czy jego pracodawca zdaje sobie z „pobocznej działalności” swojego pracownika, odpowiada, że nie.
Janek* pracuje jako twórca stron internetowych, na stałe, w jednej z krakowskich firm. Choć musi przychodzić do biura, po godzinach pisze własne widgety do WordPressa lub wdraża większe, autorskie rozwiązania.
– Sam proces kodowania odbywa się zazwyczaj po godzinach, w domu. Czasem jednak jest tak, że brakuje zadań, czekam więc na odpowiedź szefa, który na przykład już wyszedł z biura i będzie online za 30 minut – wyjaśnia deweloper. – Wtedy przeglądam sobie zagadnienia związane z moimi prywatnymi zleceniami, bo jest to lepsze, niż siedzenie i nie robienie niczego – podkreśla.
Podobnego zdania jest Filip. – Jeśli jest się w stanie pogodzić wykonywanie swoich obowiązków zawodowych, z dorobieniem grosza w godzinach pracy, to w moim przypadku ma to dodatni wpływ na produktywność; umysł i szare komórki są cały czas na chodzie i nie zajmują się rzeczami, którymi nie powinny – wyjaśnia.
Janek również twierdzi, że przetykanie pracy etatowej tą freelancerską to dobre rozwiązanie, wspierające jego efektywność. – Gdybym miał za każdym razem, gdy czekam na odpowiedź od szefa, gdy mam innych zadań, siedzieć i nic nie robić, to bym chyba zwariował – mówi.
Legalne czy nie?
Z czego być może nie wszyscy sobie zdają sprawę, pracodawca, który „zdemaskuje” pracownika realizującego w czasie pracy prywatne zlecenia, może go zwolnić; ciężkie naruszenie obowiązków pracowniczych może być także podstawą do rozwiązania umowy bez obowiązku zachowania okresu wypowiedzenia. Jak wyjaśniał Łukasz Berg, prawnik:
Moi rozmówcy twierdzą, że nie robią niczego złego. – Nie, stanowczo nie okradam firmy - płacą mi za godziny spędzone w biurze. Więc w wolnym czasie się doszkalam - co też powinno im odpowiadać, bo mogę realizować dla nich większe i bardziej zaawansowane projekty – zauważa Janek.
Filip z kolei podkreśla, że nigdy nie nazwałby swoich pobocznych projektów „okradaniem” pracodawcy. – Według mnie to za duże słowo; wypełniam swoje obowiązki w pełni, a wolny czas, zamiast na gapienie się w smartfona czy przeglądanie internetu, gdzie czytałbym setny raz te same wiadomości, poświęcam na dalszy rozwój – wyjaśnia.
W końcu jednak przyznaje, że jeżeli już chciałbym się do czegoś przyczepić, to mógłbym takie działanie określić mianem "nie do końca uczciwym”.
*imiona rozmówców zostały zmienione
Napisz do autora: daniel.kotlinski@innpoland.pl
Reklama.
Pracownik powinien uważać, czy jego nowe zajęcie nie będzie naruszało obowiązku względem dotychczasowego pracodawcy dbałości o dobro zakładu pracy, ochrony mienia pracodawcy oraz zachowania w tajemnicy informacji, których ujawnienie mogłoby narazić pracodawcę na szkodę. Przed podjęciem dodatkowej pracy pracownik powinien również sprawdzić, czy nie narusza tym zawartej z dotychczasowym pracodawcą umowy o zakazie konkurencji.Czytaj więcej