"Notebook", bo tak nazywa się dzieło Polaka, pozwala w każdej chwili, za pomocą smartfona czy tabletu, zanurzyć w mroczny świat handlarzy ludzkimi narządami i internetu, który wie na nasz temat wszystko. Najłatwiej byłoby ją opisać jako nowatorski thriller z rozszerzoną rzeczywistością. Skanując umieszczone w książce fotografie, czytelnik uruchomi na swojej komórce lub tablecie filmy, które uzupełniają i rozszerzają opowieść.
Pomysł iście szatański: umieszczenie filmów w książce. Masz techniczne zdolności?
A gdzie tam. Wręcz przeciwnie. Jestem technologicznym abnegatem. Na pomysł wpadłem trochę przez przypadek, już trakcie pracy nad powieścią. Siedząc nad klawiaturą starego komputera taty, poczułem nagle uderzenie w głowę (śmiech). Przypomniałem sobie, że jeden z klientów mojej firmy, zamówił ulotki reklamowe w aplikacji Viuu. To było to! Nie tylko udało się dzięki temu w pewnym stopniu rozszerzyć fabułę książki, ale i z duma mogę powiedzieć, że to pierwsza tego typu książka na świecie. Można ją czytać zarówno ze smartfonem czy tabletem, jak i bez.
Jak reagowali wydawcy, kiedy przyszedłeś z takim dosyć, nazwijmy to, nietypowym pomysłem na książkę?
Wydawnictwa są w tej chwili niemal zarzucane rękopisami. Dostają ich po 20 dziennie! Samo przebicie trochę trwało, ale uśmiechnęło się do mnie Wydawnictwo Literackie. Powiem nieskromnie. Szczęki im opadły jak zobaczyli filmiki. Negocjacje i wszelkiego rodzaju poprawki trwały ponad pół roku. Chociaż i tak najwięcej kłopotu mieli prawnicy.
Naruszyłeś czyjeś dobra osobiste, czy chodziło o pieniądze?
Ani jedno ani drugie. Po prostu prawnicy którzy zajęli się przygotowaniem umowy z wydawnictwem z tego rodzaju książką spotkali się po raz pierwszy. Nie mieli wzorów i nie bardzo wiedzieli na czym się oprzeć, bo coś takiego do tej pory nie istniało na rynku. Spory kłopoty był np. z próbą połączenia praw autorskich. W sumie prawnikom praca zajęła kilka dobrych tygodni. Solidnie zapracowali na swoje stawki i przetarli nowy dal nich i wydawców szlak, nie mówiąc już o autorze.
Czytając a raczej oglądając filmiki mam wrażenie, że szpiegowałeś…
Można tak powiedzieć. Do powstania filmików, które robiłem sam, musiałem wykorzystać cześć technik znanych z filmów o Jamsie Bondzie. Po prostu niektórych scen nie byłbym w stanie nagrać. Nie, nie powiem o jakie sytuacje i miejsca chodzi. Czytelnik domyśli się sam. Mogę jednak zdradzić, że korzystałem z okularów Google Glass, które jednak zostały wycofane przez samego producenta do ponownego udoskonalenia a więc i ja przeszedłem na poziom wyższy i tak zostałem klientem sklepu z wyposażeniem w którym zaopatrują się służby specjalne. Więcej na ten temat nie mogę powiedzieć.
Ze służbami akurat miałeś wiele przeżyć w życiu zawodowym…
Znam środowisko policjantów, przestępców czy służb specjalnych….
Nie to miałem na myśli.
(śmiech) Owszem, do dzisiaj na ścianie w moim mieszkaniu wisi list, jaki z Biura Ochrony Rządu dostała moja ówczesna szefowa w radiu „Zet”. Nazwijmy to, że chodziło o drobne nieporozumienia z oficerami BOR w kancelarii premiera. Nic strasznego, trochę się poganialiśmy po korytarzach kancelarii. I byłem lepszy!
Znasz środowisko o którym piszesz i to jest niewątpliwie atut książki.
Pracowałem w radio, telewizji. Lata całe zajmowałem się dziennikarstwem. Znam jasne i ciemne strony tego zawodu. Ta ciemna ostatnio zaczyna przeważać, dlatego zdecydowałem się w pewnym momencie założyć własną firmę a nijako w przerwach między noszeniem statywu na planie, powstała książka. „Notebook” to też w pewnym sensie odpowiedz na współczesne zagrożenia jakie wiążą się z mediami i internetem. Tak na prawdę szpiegują nas w każdej chwili i w każdym momencie. Totalna inwigilacja, która odbywa się trochę na życzenie każdego z nas. Te wszystkie aplikacje, programy, które nie tylko wiedzą na twój temat więcej niż rodzice, ale pozwalają nawet przewidywać, co kupisz, gdzie będziesz jutro czy za miesiąc czy z kim pijesz akurat wódkę. Przesadzam trochę rzecz jasna, ale to w tej chwili ciągnięcie diabla za ogon.
Wróćmy do książki. Kto był pierwszym recenzentem?
Oczywiście mama, która okazała się najlepsza konsultantką i której powieść jest zadedykowana. No i oczywiście dzieci. Łucja ma 15 lat i już pisze własne książki a Borus 12 lat mężnie bronił taty na spotkaniu z czytelnikami, gdzie jakiemuś krytykowi literackiemu nie spodobała się okładka. Wyobrażasz sobie, dwunastolatek w merytorycznej dyskusji z fachowcem. Byłem dumny z wyniku starcia, któremu przysłuchiwałem się z satysfakcją.
Tomasz Lipko o sobie - dziennikarz, fotoreporter, producent filmowy. Prawnik z wykształcenia, choć nawet przez minutę nie wykonywał tego zawodu. Przez 10 lat był reporterem sejmowym i korespondentem wojennym Radia Zet, następnie reporterem głównego wydania Wiadomości TVP, reporterem i prowadzącym program TVN "Uwaga". Pisał reportaże m.in. dla „Polityki”, „Gazety Wyborczej”, „Przekroju” i magazynów kobiecych. Od sześciu lat właściciel studia filmowego. Ojciec Łucji i Borysa, którzy nieustannie inspirują go do nowych wyzwań.Miłośnik gotowania, fanatyczny kibic łódzkiego Widzewa, weteran ulicznych walk z ZOMO. Były zawodnik rugby, biegacz długodystansowy i fighter Krav-Maga.