W dawnym sklepie warzywnym na Hożej w Warszawie długa kolejka stoi od chwili otwarcia do późnego wieczora. Czasami na wegańskiego burgera trzeba czekać nawet pół godziny. W malutkim lokalu spotykają się bardzo różni ludzie. Młodzież i emeryci, krawaciarze i kontestatorzy, matki z dziećmi i sportowcy. O sukcesie lokalu Krowarzywa rozmawiamy z jednym z dwóch założycieli - Krzysztofem Bożkiem.
Krzysztof Bożek: Jest to konsekwencja tego, że ludzie są coraz bardziej świadomi tego co kupują, co jedzą, w co się ubierają, jak żyją. Jest taka tendencja, że się coraz bardziej świadomie podchodzi do swoich konsumenckich wyborów.
Właśnie. Teraz w samej Warszawie jest 30-40 knajp z taką ofertą...
Rzeczywiście zaczął się boom. My nasz pierwszy lokal otwieraliśmy w marcu 2013 roku i to był początek mody na wegańskie knajpy. Zaczęły się wtedy powstawać jak grzyby po deszczu, ale zaczęły się też już zamykać. Niektóre nie przetrwały nawet roku.
Jak to się stało, że wymyśliliście Krowęrzywą?
Razem z moim wspólnikiem, Hubertem Denisem, nie jemy mięsa od wielu lat i postanowiliśmy założyć lokal, do którego sami byśmy chcieli przychodzić. W Warszawie brakowało miejsca, w którym można zjeść w miarę szybko, dobrze, zdrowo. No i żeby nie było bardzo drogo. Okazało się, że kuchnia wegańska to jest taki teren, który jest jeszcze nie zagospodarowany. To znaczy był wtedy…
Kim jesteś z wykształcenia?
Skończyłem stosunki międzynarodowe i jestem psychoterapeutą Gestalt. Teraz właśnie kończę szkołę psychoterapii w Krakowie. I to właśnie z nią był związany pomysł założenia Krowarzywa. Założyłem knajpę po to, żeby zarobić na szkołę. Ale to się tak rozkręciło, że szkoła zeszła na drugi plan, a ta działalność gastronomiczna mnie wciągnęła. Dla mnie to nie jest tylko bycie szefem, ale mogę śmiało powiedzieć, że się spełniam w budowaniu firmy.
Mieliście jakieś doświadczenia w gastronomii?
Ja miałem. Pracowałem najpierw jako barman, później menedżer w takich miejscach bardziej klubowych. Ostatnio to było Powiększenie, wcześniej Plan B, a na samym początku Le Madame. A Hubert nie miał w ogóle doświadczenia z gastronomią. Jest ekspertem od wniosków unijnych.
Skąd wzięliście kapitał na początek?
Mieliśmy troszkę odłożonych pieniędzy, ja pracowałem przez chwilę w Norwegii, ale większość pieniędzy pożyczył mi mój młodszy brat, który jest fryzjerem. To było bardzo ryzykowne, bo w ogóle nie mieliśmy kasy, żeby to rozpocząć. Na szczęście wszystko się udało i spłaciliśmy go bardzo szybko.
Spodziewaliście się takiego sukcesu? Bo nie da się ukryć, że odnieśliście sukces.
Teraz jest dwunasta, otworzyliśmy się 3 minuty temu i już jest z 8 osób. Lubię ten moment, czasem nawet czekają przed otwarciem. Ale takiego sukcesu się nie spodziewaliśmy, bo pomysł był taki, żeby otworzyć małą knajpkę.
Co jest podstawą Waszego sukcesu? Na czym go zbudowaliście?
Może to jest banalne, ale nasz biznes zbudowaliśmy na dobrym jedzeniu. Ale to jest najmądrzejsze co można powiedzieć. Jak bardzo by knajpa nie była wypromowana sztucznie, to jeżeli człowiek przyjdzie i spróbuje tego jedzenia, które nie będzie dobre, to więcej nie przyjdzie do tego miejsca. Do nas przychodzą i ludzie z ciekawości, ale przede wszystkim mamy stałych klientów, którzy nas odwiedzają regularnie.
A wy ile wydaliście na początku na promocję?
Nic. Promocją zająłem się wraz z moją narzeczoną. Stworzyliśmy fanpage na Facebooku. Dziewczyna jest domorosłą graficzką i tylko logo zaprojektowała nam Karolina Kotowska (karo koto). I do dziś to prowadzimy własnymi siłami, bez żadnej agencji. Ja wrzucam posty, ja odpowiadam na maile.
Jaką radę dałbyś ludziom, którzy chcą zacząć biznes?
Najważniejsze jest robić to, co się lubi. To jest banalne. Ale widzę to na przykładzie moim i mojego młodszego brata, tego, który pożyczył mi kasę na start. On jest fryzjerem. Jego salon "U Fryzjerów" ma 150 metrów kwadratowych, a grafik jest wypełniony daleko w przód. Więc jak jest tak, że robi się to co się lubi i w co się wierzy, to wtedy jest się w stanie robić to dobrze. I ludzie to widzą, udziela się to pracownikom. To też dla nas ważne, bo razem z Hubertem nie podchodzimy do nich jak do zwykłych pracowników, ale nawiązują się relacje. Jakaś idea się kryje, jeśli się tu pracuje.