Kiedy wymieniał wszystkie oszczędności na bezwartościowe niemieckie marki wschodnie, ludzie pukali się w czoło. A on miał patent ich wymiany na twardą walutę. Do dziś obraca tymi pieniędzmi na giełdzie.
To chyba najlepszy dowód, że aby zostać milionerem należy znaleźć się we właściwie miejscu we właściwym czasie. Kiedy w październiku 1990 roku zapadła decyzja o zjednoczeniu Niemiec, Dariusz Janus był studentem medycyny na Uniwersytecie Humboldta. Główny gmach uczelni mieścił się przy Al. Unter den Linden – miejscu, gdzie dziesiątki Polaków sprzedawało za dewizy papierosy i wódkę. Do tego na samej uczelni było kilka tysięcy zagranicznych studentów, także dewizowców z zachodniej Europy. Handel walutą rozkwitał.
– Kiedy ogłoszono warunki wymiany marek wschodnioniemieckich na te warte 6-7 razy więcej zachodnioniemieckie, od razu zrozumiałem, że to wielka szansa na biznes – wspomina Dariusz Janus. Aby zapobiec dzieleniu Niemców na biednych ze Wschodu i bogatych z Zachodu, politycy ustalili szalony kurs wymiany 1:1. Obowiązywał on do kwoty 5 tys. marek. Większą ilość pieniędzy można było wymieniać po kursie 1:2. To i tak był sensacyjnie korzystny przelicznik, ponieważ na czarnym rynku jedna marka niemiecka kosztowała siedem marek z NRD.
Transakcje były ograniczone dla osób mających stałe zameldowanie w NRD oraz konto w Sparkasse. Janus opowiada, że wybłagał u kierowniczki akademika zgodę na zameldowanie. Z dokumentami poszedł do niemieckiej kasy oszczędnościowej. Potem pozostało mu tylko spieniężyć majątek i czekać na wielką transakcję.
Polscy znajomi Janusa pukali się w czoło kiedy widzieli jak twarde dolary zamienia na „enerdowskie banknoty”. Zaciągnął jeszcze kredyt w PKO i też zamienił wszystko na wschodnie marki. Z walizką banknotów przejechał granicę. – Kiedy doszło do wymiany byłem zapewne jednym z najbogatszych niemieckich studentów. I wiedziałem, że nie będę lekarzem, tylko biznesmenem – opowiada.
W 1995 roku skończył studia i wrócił do Polski. Zamiast do szpitala poszedł do biura Banku Handlowego w Warszawie, gdzie przez dwa lata był analitykiem giełdowym. Potem pracował w BRE Banku, PZU, funduszu inwestycyjnym NFI, wreszcie założył własną firmę. Wprowadził na giełdę spółkę LST Capital (obecnie Indygo Tech Materials), będącą czymś w rodzaju funduszu inwestującego w nowe technologie przydatne w przemyśle. Firma prowadzi między innymi badania nad nowymi izolatorami ceramicznymi dla linii wysokiego napięcia oraz ceramicznym piaskiem używanym jako wypełniacz do szczelinowania złóż gazu łupkowego i ropy. Obecnie portfel akcji Janusa jest wyceniany na 7-8 mln złotych.