Zespół LiveChat. Miliardową spółkę tworzy 56 osób.
Zespół LiveChat. Miliardową spółkę tworzy 56 osób. Materiały LiveChat

Podczas gdy wielu marzy o założeniu własnej firmy i zarabianiu milionów, oni to robią. W dodatku w zeszły piątek okazało się, że ich firma warta jest nie miliony złotych, ale okrągły miliard. To historia o tym, jak buduje się firmę, o ludziach, którzy ją tworzą i o tym jak LiveChat wybawił mnie z opresji gdy... musiałem napisać o LiveChacie.

REKLAMA

Piątek, 20 listopada

siedziba firmy Livechat, Wrocław

W poniemieckiej willi w centrum Wrocławia, w siedzibie firmy LiveChat, ponad 50 pracowników jest zajętych obsługą klientów, sprzedażą i kodowaniem. Dzień, jak co dzień. Z tą jedną różnicą, że akcje ich pracodawcy tego dnia wzrosły o 0,5 proc. Niby niewiele, ale wystarczyło, by wycena całej spółki przekroczyła 1 mld złotych. Mariusz Ciepły, założyciel firmy pisze na Facebooku:
logo
Post prezesa LiveChat Software, Mariusza Ciepłego w dzień, gdy wycena jego spółki pobiła rekord. Fot. Screen z Facebooka/http://skroc.pl/eafd6

Piątek, 20 listopada

redakcja INNPoland, Warszawa

Chwilę po pojawieniu się posta Mariusza Ciepłego, piszemy o nich newsa. Decydujemy też, że w poniedziałek wypuścimy artykuł o tym jak buduje się firmę wartą miliard złotych i jak się w niej pracuje. Decyzja zapada i na tym koniec. Bo piątek. Bo nie wszyscy (łącznie z piszącym te słowa) zdążyli pozbierać się po otwarciu Campus Warsaw. Bo przecież do poniedziałku jest tyle czasu.

Sobota, 21 listopada

Bemowo, Warszawa

Siedzę na rodzinnym Bemowie. Oprócz gigantycznego kubka kawy, laptopa i poniedziałkowego deadline'u nie mam nic. Ja w Warszawie, oni we Wrocławiu. W dodatku jest sobota.
Zaraz! Przecież LiveChat zajmuje się przede wszystkim tworzeniem oprogramowania, które optymalizuje kontakty między klientem a firmą. W tym między innymi komunikatorami, dzięki którym można z przedstawicielami firmy porozmawiać niezależne od czasu czy przestrzeni. Czas go przetestować. Wchodzę zatem na stronę LiveChat i korzystam z komunikatora dostępnego na stronie:
logo
Tak "poznałem się" z Janem Screen ze strony livechatinc.com
Po kilku sekundach niejaki Jan Support Hero, odpisuje, że poleca kontakt z działem marketingu. Ja na to, że jasne, że wiem jak to wszystko działa, ale ja mam nad głową deadline i potrzeba pomocy. Jan okazuje się godny swojego tytułu i bohatersko wspiera mnie w potrzebie. Okazuje się też być nie jakimś wirtualnym awatarem, ale Janem Pietruszką, aspirującym projektantem i majsterkowiczem, który gdy nie pracuje w LiveChacie, robi meble, gotuje i restauruje garbusy.
Chcę wiedzieć jaka jest atmosfera w firmie wycenianej na miliard złotych. Przecież co kwartał notują ogromne wzrosty. No i jeszcze teraz ta wycena. To nie bierze się przecież znikąd. „Jako pracownicy mamy dużą swobodę w tym co robimy i wszyscy pracujemy na produkt. Chcemy go ulepszać,” pisze. „A i firma stawia nam pizzę w piątki,” dorzuca.
Nic dziwnego, ze Jan reklamuje swoja firmę. Przecież nie będzie obcemu zwierzał się ze swoich karierowych rozterek. Coś jednal musi być w atmosferze firmy, skoro właśnie mija druga rocznica, odkąd tu pracuje. Czy byłby tu, gdyby było mu źle? LiveChat to jego druga praca w życiu. W pierwszej nie zagrzał miejsca. Pisze, że pracował w „beznadziejnej agencji reklamowej sprzedającej Google Adwords”. Nazwy firmy podać nie chce.
Tyle o Janie. A jak wyglądał zeszły piątek w ich firmie? Mariusz Ciepły ma na swoim Facebooku zdjęcie z Markiem Cubanem, amerykańskim miliarderem i przedsiębiorcą-showmanem. Sam jednak showmanem nie jest. Nie było wielkich przemów, nie było szampana. „Po prostu wpadł szczęśliwy do biura, pogratulował wyniku i zachęcił do dalszego udoskonalania produkt,” pisze Jan.
logo
Twórca LiveChata (z lewej) z Markiem Cubanem (w środku) oraz Szymonem Klimczakiem, CMO firmy. fot. materiały własne Mariusza Ciepłego
Czas dotrzeć do Mariusza Ciepłego. Jedyne co o nim wiem, to to że nie zabiega specjalnie o rozgłos w mediach. Świetnie. Już widzę jak mi się uda do niego dotrzeć. Pozostaje mi LiveChat. Tym razem korzystam ze strony przeznaczonej dla inwestorów firmy. Tak docieram do Marcina Droby z Inner Value, firmy obsługującej relacje inwestorskie LiveChata. Dostaję zapewnienie, że komentarz dostanę. Łatwo nie będzie, bo weekend, bo firma nie ma praktycznie klientów w Polsce i rzadko pojawia się w naszych mediach, ale coś uda się załatwić. Prosi o przesłanie pytań.

Niedziela, 22 listopada

Bemowo, Warszawa

Duża kawa, laptop i cisza po stronie LiveChat. Zaczynam nękać Mariusza na Facebooku. Zapewnia, że właśnie dopracowuje odpowiedzi. W międzyczasie zaczynam pisać artykuł. Pomagają mi Hania i Patrycja, które dyżurują tego dnia na LiveChacie. Fajne uczucie, wiedzieć, że w razie wątpliwości mogę je o wszystko dopytać i nie muszę nikogo dręczyć telefonami. W międzyczasie przychodzą odpowiedzi od Mariusza.
Historia próby komunikacji z firmą, która ma ułatwiać komunikację, na szczęście zakończyła się happy endem. Historię tego jak buduje się firmę wartą miliard złotych pozwolę opowiedzieć jej twórcy:

Wywiad z Mariuszem Ciepłym, założycielem LiveChat


Jak wyglądały wasze początki?

Startowaliśmy w 2002 r. Firmę zakładałem ja, Jakub Sitarz i Maciej Jarzębowski. Moi wspólnicy mieli największe doświadczenie w biznesie - obaj zakładali portal Bankier.pl. Zaczynaliśmy od zera, finansując się sami. Chociaż trudno tu mówić o finansowaniu biznesu w sytuacji gdy funduszy niewiele a człowiek jedyne co ma to laptopa i czas. Jeszcze trudniej gdy będąc na studiach słuchać, że koledzy zaczynają prace w fajnych firmach a mama pyta kiedy w końcu będę samodzielny. Zacisnęliśmy wszyscy mocno zęby i pasa aby po 10 latach zobaczyć światełko w tunelu.

Na jakim etapie rozwoju jesteście teraz? Kiedy nastąpił wasz przełom?

LiveChat Software nie jest dziś start-upem. Przeszedł sporo zmian właścicielskich. Kluczowy był rok 2010, kiedy spółka postawiła na model SaaS, rok później założyciele i kluczowi pracownicy odkupili spółkę od Grupy GG Network.

Jak wyglądal wasz piątek? Budzicie się rano i dowiadujecie się ze jestescie miliarderami, przynajmniej na papierze. Jakie to uczucie?

Dzień minął jak każdy inny, czyli po prostu na ciężkiej, zespołowej pracy. Zamiast śledzić słupki giełdowe wolimy dopieszczać produkt i poprawiać komunikację z klientami. Ten miliard nie robi na nas wrażenia – cieszy to, że jest to oczywiście jakaś w miarę obiektywna ocena tego, co robimy. Nie jest to jednak coś o czym myślimy. Fajnie, że jest to też jakaś nagroda dla tych, którzy uwierzyli w nas, kiedy wchodziliśmy na giełdę i zainwestowali swoje pieniądze, zwłaszcza że byli wśród nich i nasi pracownicy.

W piątek nie świętowaliście specjalnie waszej miliardowej wyceny. Dlaczego?

Nie świętowaliśmy miliardowej wyceny, ale świętowaliśmy np. przekroczenie liczby 10 tys. klientów. Liczba klientów, czyli firm które korzystają z LiveChat, płacą za niego i mają go na swoich stronach jest dla nas bardzo ważna – z oczywistych powodów. Kiedy wchodziliśmy na giełdę mówiliśmy inwestorom, że w najbliższym czasie będziemy w stanie powiększać tę liczbę o ok. 200 miesięcznie. W ostatnich miesiącach to nawet dwa razy więcej. To cieszy, bo to efekt ciężkiej pracy – np. tego, że za każdym razem, kiedy ktoś rezygnuje z LiveChata, analizujemy dlaczego to zrobił i zastanawiamy się co możemy jeszcze poprawić.

Po co wam takie analizy?

W biznesie który ciągle rośnie to szansa do tego aby nauczyć się czegoś nowego. Kilka dni temu wydaliśmy raport z analizy 6 miliardów wizyt na stronach internetowych naszych klientów i ponad 65 milionów czatów przeprowadzonych przez 8400 firm z 21 branż i 118 krajów. Tak duży zasięg naszego projektu jest najlepszą motywacją do dalszej pracy. Ten biznes nigdy nie śpi, tu bardzo dużo się dzieje. To właśnie jest bardzo fajne.

Na ile sukces LiveChat wynika z tego, ze postawiliście praktycznie w 100% na rynek zagraniczny?

To absolutna podstawa. Przez wiele lat działaliśmy lokalnie, próbowaliśmy wdrażać LiveChat u pojedynczych klientów. Rozwój technologii pozwolił nam postawić całkowicie na model SaaS. Dziś klienci z Polski to 1% - gdybyśmy zarabiali jedną setną tego co teraz, to LiveChat Software nie byłby wart tego miliarda.

A z czego wynika sukces na tych rynkach?

Kluczową decyzją było zautomatyzowanie procesu sprzedaży. Każdy potencjalny klient, bez względu na jego wielkość, musi wejść na stronę www.livechatinc.com i przejść tą samą procedurę i założyć konto. Nawet jeśli ten klient to Departament Stanu USA.

No i oczywiście naszą siłą są nasi klienci. Nie wydajemy pieniędzy na marketing… praktycznie w ogóle. Ale naszą siłą jest LiveChat zainstalowany na stronach internetowych ponad 12 tys. firm na całym świecie. Zresztą wielu klientów chętnie dzieli się swoimi doświadczeniami i sukcesami. Jeśli właściciel sklepu internetowego spontanicznie ogłasza na Twitter, że dzięki nam zarabia więcej, to najlepsza reklama.

To zresztą kolejna cecha LiveChat. Dla klienta to nie jest tylko fajne rozwiązanie, czy gadżet. LiveChat przynosi mu konkretne pieniądze, dzięki niemu jest w kontakcie z klientem, dopina transakcje, a większym firmom pozwala ograniczać koszty, bo jeden konsultant może efektywnie prowadzić kilka czatów równocześnie, a sam LiveChat pomoże zaplanować ich pracę.

Jakie macie plany na przyszlość? Dalej chcecie się skupiać na USA?

W branży SaaS nie ma znaczenia gdzie jesteśmy. Naszym potencjalnym klientem jest każda firma na świecie, która ma stronę internetową. Nasz biznes nigdy nie śpi - bo to firmy z całego świata, ze wszystkich stref czasowych i nie ma dla nich znaczenia, czy jesteśmy w Indiach, w Polsce, czy w Nowym Jorku. Natomiast nie wykluczamy, że w przyszłości możemy się zdecydować na dual listing – tak, żeby nasze akcje były notowane również w Nowym Jorku. To dla nas najważniejszy rynek i tam też są notowani liderzy branży SaaS.

Napisz do autora: michal.kaczmarski@innpoland.pl