
Właśnie dlatego szejk (nie pada nazwisko, bo nie lubi by wspominano o jego interesach) ściągnął do Kataru Anię Kruk. To dyrektor kreatywna młodej marki jubilerskiej - związanej ze słynną rodziną poznańskich jubilerów, a także autorka bloga w naTemat.pl. Ania poleciała do Kataru i oniemiała: – Wiesz, jest takie centrum handlowe, po którym pływa się łódką jak w Wenecji. Te kobiety są jak piękne nimfy. Nie pracują tylko cały dzień spacerują i robią zakupy. Średni paragon w naszym butiku w Doha to nie kilkaset złotych, ale równowartość kilku tysięcy dolarów - opowiada.
Różne kultury i różne kanony piękna to zawsze wyzwanie dla marek działających na wielu rynkach. Katar jest szczególnym przypadkiem: to prawdziwy “melting pot”, miejsce spotkań tak wielu różnych narodowości, tradycyjny i nowoczesny zarazem. Wybierając wzory do naszego butiku, musiałam kierować się zarówno gustem Arabek, Hindusek, których mieszka tam bardzo dużo, jak i Europejczyków, którzy przyjechali tu na kontrakty. Po pierwszym okresie działalności, mogę już być spokojna: Wiem, że nasze kolekcje są trafione, i naprawdę unikalne na skalę Kataru.
Kruk opowiada, że miała propozycje otwarcia sklepów ze Szwecji, z Francji i wielu innych ciekawych rynków, ale Katar ją zaskoczył. Biznesowy partner stwierdził, że jeśli polskie produkty zostaną dobrze przyjęte, marka powinna być gotowana otwarcie nawet 100 sklepów. Dziś Ania Kruk zatrudnia więc 80 osób w firmie i zleca produkcję trzem fabrykom - a raczej manufakturom gdzie jak mówią starzy rzemieślnicy "klepie się złotko".
Najciekawsze jest to że nie byłoby marki gdyby nie konflikt rodziny ze współczesnymi udziałowcami W.Kruk. W 2008 roku w wyniku kilku transakcji finansowych jubiler stał się jedną z marek giełdowej korporacji Vistula Group. Rodzina Kruków (są mniejszościowymi akcjonariuszami Vistuli) nie zgadzała się polityką spółki. Powstał plan założenia nowego biznesu. Wymyślili, że na konkurencyjnym rynku jubilerów stworzą nową markę popularnej biżuterii, której ceny nie będą przekraczać kilkuset złotych. – Nie chcę mówić niczego złego o Vistuli. W wyniku niezależnych od nas działań marka z naszym nazwiskiem oddaliła się od rodziny. Założyliśmy więc nową, niekonkurencyjną, bo to inny klient i inna półka cenowa - opowiada.
W powstanie marki Ania i Wojciech junior zainwestowali cały rodzinny kapitał. Wojciech senior udostępnił jubilerskie know how i kontakty do rzemieślników i producentów. Pierwszy butiki powstały w Galerii Mokotów w Warszawie oraz w Poznaniu. Mało kto dawał szansę na sukces. – Wiele zalezy od motywacji właścicieli. Jeśli taka oferta poniesie się wśród młodych klientów, jeśli będzie sklep internetowy nigdy nie wiadomo do jakiej skali może się to rozwinąć - komentował Rafał Bauer, były prezes Vistuli, a obecnie szef odzieżowego Próchnika.
W naszą firmę zainwestowaliśmy w sumie 8 mln zł. W większości to koszt utrzymania butików w centrach handlowych oraz wkład produktowy. Oczywiście na starcie przychody były małe, ale systematycznie rosną. Nasza strategia zakładała budowę sieci detalicznej od początku, i to nie stopniowo ale od razu kilka butików, Wiązało się to z dużym kosztem, a rozpoznawalność i budowa lojalności klientów potrzebuje czasu. Dopiero teraz, po 3 latach mamy do czynienia z organizmem działającym na skalę swoich możliwości. Przy przychodach sięgających 3 mln złotych zaczynamy zarabiać.