
Mając do wydania kilkaset tysięcy na auto mógłby kupić używane najbardziej wypasionego mercedesa, szpanować rolls Royce’m, miotać na ulicy grzmoty z silnika Ferrari, albo… sami wiecie co jeszcze robią właściciele luksusowych aut. Ale Jakub, przedsiębiorca z Poznania, postanowił kupić inne, najbardziej „hot” auto na świecie - Tesla model S.
Kupił auto od jednego z polskich posiadaczy. Na Allegro znajdziecie kilka podobnych ofert w cenie od 310 do 590 tys. zł. Po przejechaniu 15 tys. kilometrów okazało się jak trudne jest życie właściciela elektrycznego samochodu w Polsce. Dokładniej, jest „nieracjonalne, emocjonalne, geekowskie”. Dlaczego? Bo wymaga podobnie jak latanie samolotem dokładnego planowania. Bo liczba ładowarek jest w Polsce szczątkowa – kilka w Trójmieście, 1 w Poznaniu, kilka we Wrocławiu, 1 w Łodzi, 1 w Krakowie i 19 w Warszawie. To tak jakby nagle w Polsce zniknęło 99 procent stacji paliw. Trzeba rozważnie planować zasięg, tempo jazdy, a nawet ciężar bagażu. Wozisz ze sobą papiery i laptopa i sprzęt sportowy z weekendowego wypadu? Obciążony samochód szybciej wyczerpie baterie.
Na trasie którą pokonuję regularnie z Poznania do Warszawy ciągle nie ma Superchargera, który pozwoliłby mi przez 15 minut doładować się i nie troszczyć się o zużycie energii, dlatego trzeba jechać bardzo rozważnie, a samochód zużywa niemal cały dostępny w baterii zapas prądu. Aby wrócić do Poznania, muszę po wjechaniu do Warszawy, znaleźć jeden z 19 ustawionych przez RWE słupków i podpiąć do niego samochód na niemal 5 godzin.
Tyle recenzji użytkownika z Polski. Lobby spalinowe uwielbia historie, o tym, że sie nie da. Włącznie z dziennikarzami pism motoryzacyjnych życzą tym wynalazkom jak najgorzej. Nawet fakt, że Tesla nie nadąża już z produkcją aut zmieniono w „tragedię”, „kłopoty” i „koniec biznesu”. Ile to razy pisano już o rychłym upadku Tesla Motors, firmy szalonego miliardera Elona Muska. Pierwszy raz kiedy z rozczarowaniem krytykowano krótki, zaledwie 300 km zasięg, pierwszych egzemplarzy Tesla Roadster. To co że jazda nią w zupełnej ciszy urywa łeb i wbija w fotel (moje wrażenia gdy prezes Athlon Car pożyczył mi na 15 minut swojego elektrycznego roadstera). Że nie hałasuje, nie smrodzi i jest najtańszym sportowym samochodem pod względem kosztu przejechania 100 km.
Gdy kilka lat temu rząd Norwegii obiecał, że posiadacze elektrycznych samochodów będą je mogli „tankować” za darmo. Tesla stała się najczęściej sprzedawanym autem w tym kraju. W Polsce urzędnicy rozważają obłożeniem dodatkowym podatkiem akcyzowym i drogowym prądu „tankowego” do auta. Wywodzą to stąd, że taki podatek zawierają benzyna, diesel i gaz LPG.. Wśród pomysłów pojawiają się dodatkowe liczniki z „akcyzowanym prądem” itd. Importowane elektroauta objęte są akcyzą jak te spalinowe z silnikami o 2 litrach pojemności. Tymczasem gdyby zacząć promować elektryczne samochody „der szwindel Volkwagena” z trującym dieslem byłby bardziej śmieszny niż straszny.
Może dzień, w którym połowa wielkomiejskich kierowców Warszawy wyruszy do pracy na prądzie jest jeszcze odległy o dekadę. Jednak kiedy Niemcy, a w szczególności BMW, które ze sprzedaży samochodów uzyskuje ponad 70 mld euro rocznie, biorą się za biznes można obstawiać, że dopną swego. W produkcję aut elektrycznych w fabryce w Lipsku BMW zainwestowało 400 mln euro. Raczej nie po to, aby stały na placu przed fabryką.
