Jakiś czas temu na Facebooku krążyła wymiana zdań na temat zdobywania pieniędzy na nową działalność. Twórca nowego startupu zapytał: „Jakie znacie metody pozyskania kapitału na StartUp oprócz AIP, CrowdWay, AINTOT i PolakPotrafi?” Konrad Latkowski, jeden ze współorganizatorów Startup Weekend Warsaw, odpowiedział krótko i na temat: „Klienci”. Jako, że autor pytania nie do końca zrozumiał, o co chodzi, otrzymał jakże trafną odpowiedź: „Takie osoby, które płacą za to, co startup robi”.
Reklama.
Niestety taka sytuacja nie jest wyjątkiem od reguły. Patrząc na wiele pojawiających się rozwiązań, można podziwiać pomysłowość proponowanych usług. Czasami są to wręcz działające produkty zbudowane przez doświadczone software housey – wydawałoby się, że o niebo lepsze od rozwiązań, które widzimy na co dzień korzystając z bankowości internetowej czy mobilnej naszego banku. Dlaczego zatem większość z nich kończy na etapie ładnego, ale tylko mock-up’u? I dlaczego jako klienci nie korzystamy z nich, a co więcej nie chcemy za nie płacić? Odpowiedź nie jest prosta, jednak wydaje się, że finanse są bardziej skomplikowane, niż się to nam powszechnie wydaje.
Znani wchodzą w FinTech
Nawet masa pieniędzy i klientów nie gwarantuje od razu sukcesu, czego najlepszym przykładem jest Google Wallet. Swoje usługi finansowe promuje również Facebook, Twitter, czy Apple. Żaden z tych podmiotów nie odniósł jednak w tym obszarze takich sukcesów jak w swoim podstawowym biznesie. A przecież są to podmioty, które "zęby zjadły" na tworzeniu masowych produktów. Oczywiście nie oznacza to, że w przyszłości nie wejdą z sukcesem na rynek finansowy. Warto jednak podkreślić, że jeśli się to kiedyś stanie i wejdą mocniej na rynek bankowy (a nie jak do tej pory głównie płatnościowy), to dość szybko ściągną uwagę nadzoru finansowego, i tak jak banki trafią pod parasol różnego rodzaju regulacyjnych zakazów i nakazów. A to może już im nie odpowiadać. Zresztą nie byłoby to pierwszy taki raz w historii. Branża internetowa ma generalnie problem z pamięcią. Już kiedyś zapowiadano bowiem w podobnej sytuacji koniec banków.
Dwadzieścia lat temu Bill Gates wypowiedział sławne słowa, porównując banki do dinozaurów. Kiedy w połowie lat 90-tych kupował Quicken, największy wówczas program do zarządzania finansami, firmy konsultingowe zapowiadały nastanie ery tzw. multimedia banks. I rzeczywiście banki wirtualne wystartowały, jednak Microsoft nie stworzył wówczas banku nowej ery. Mimo posiadanej technologii, klientów i miliardów dolarów swojego założyciela. Mimo tego, nie przeszkadza to obecnie w powtarzaniu stwierdzenia w kontekście FinTechów. Trudno powiedzieć, czy to zaklinanie rzeczywistości, czy jednak tym razem jest inaczej.
Awanturnicy czy rewolucjoniści?
W tym kontekście za ciekawostkę może służyć historia pierwszego na świecie banku wirtualnego - SFNB - Security First Network Bank. Powstał jako swego rodzaju reklama rozwiązania oferowanego przez firmę Security First Technologies, która w ten sposób chciała swoją technologię sprzedać największym bankom. Eksperyment powiódł się i to doskonale. Czy był to przykład firmy z branży FinTech, której udało się zrewolucjonizować bankowość? Całkiem możliwe, bo tego typu przykładów można wymieniać więcej – ba wręcz można stwierdzić, że jeśli te nowe podmioty nie upadną, co zdarza się bardzo często, to na końcu połknie je jakiś większy, tradycyjny gracz. Na marginesie warto wspomnieć, że największych inwestorami w tej branży są… same banki i powiązane z nimi instytucje finansowe. W większości są to inwestycje czysto kapitałowe i rzadko mają na celu wdrożenie podpatrzonych w mniejszych podmiotach rozwiązań. Jeśli już, to służą jako swego rodzaju poligon doświadczalny lub strategia defensywna. Przykładów takich działań nie brakuje. Ostatni z brzegu na przykład Atom Bank z Wielkiej Brytanii. Chociaż bank jeszcze oficjalnie nie wystartował, to już nazywany jest Uberem bankowości, a jego założyciele odgrażają się, że do 2020 roku zdobędą 5 procent tamtejszego rynku bankowego. Te buńczuczne zapowiedzi wystarczyły, żeby hiszpański BBVA zainwestował w ten bankowy start-up przejmując blisko 30 procentowy udział w przedsięwzięciu. Warto w tym przypadku wspomnieć, że jakiś czas temu ten sam „bankozaur” kupił amerykański bank Simple. Jeden z pierwszych tak zwanych neo-banków, które mają (?) odmienić skostniałą branżę bankową. Jakby nie patrzeć, historia tych instytucji przypomina to, co działo się dwadzieścia lat temu. Chociaż SFNB nie odniósł komercyjnego sukcesu, to z całą pewnością przyczynił się do głębokich zmian w sektorze bankowym. Całkiem możliwe, że obecnie jesteśmy świadkami kolejnej takiej fali zmian.
Polska szansa
Czy zatem na rodzimym rynku istnieje szansa na powstanie silnej branży FinTech? Bądź co bądź rozwiązania wdrażane przez nasze banki zaliczane są do jednych z najnowocześniejszych na całym świecie i odbijają się tam szerokim echem. Obok Turcji, Polska jest uważana za technologicznego lidera w branży bankowej. Z tego też punktu widzenia często ciekawie wyglądają innowacyjne rozwiązania wdrażane gdzieś na Zachodzie, które w naszym kraju są… standardem. Co więcej nie są tylko kolejną ciekawostką na branżowym spotkaniu, a masowym rozwiązaniem, chętnie używanym przez naszych klientów. Z tej perspektywy niektóre rozwiązania oferowane przez zachodnich innowatorów wyglądają cokolwiek… śmiesznie. Nie przeszkadza im to jednak w zdobywaniu kolejnych rund finansowania i zapowiedziach przyszłego sukcesu.
Z tego też względu być może największym naszym błędem jest fakt, że nie chwalimy naszymi rozwiązaniami. W Polsce brakuje też takiego kapitału poza sektorem bankowym, jaki widzi się w Wielkiej Brytanii czy w Szwecji. Sprawia to, że świetne technicznie rozwiązania nie mają często szans na wdrożenie nawet w postaci działającego dema, a tym samym nie wychodzą poza etap pomysłu. Poza finansowaniem, brakuje też doświadczonych mentorów, a i same banki nie są jeszcze gotowe do szerszej współpracy. Dopiero raczkują pomysły w organizowaniu rodzimych „hackatonów”, czy wsparcia rodzimych start-upów w zdobywaniu doświadczenia na międzynarodowych rynkach, a co tu dopiero mówić o inwestowaniu w FinTechowe startupy.
Między wyzwaniem a nadążaniem
Trudno powiedzieć, czy to się w najbliższym czasie zmieni. Chociaż wciąż bogate, banki stoją przed wielkimi wyzwaniami – z jednej strony muszą poradzić sobie z istniejącymi i nowymi daninami publicznymi, z drugiej cały czas uczą się funkcjonować w środowisku niskich stóp procentowych, radykalnie ograniczonego interchange i malejących marż kredytowych. To wszystko, przynajmniej w krótkim czasie, wcale nie zachęca do inwestowania w nowoczesną technologię i innowacyjne rozwiązania. Wręcz przeciwnie. Coraz uważniej patrzy się na każdą wydawaną złotówkę, a margines na ewentualne popełnienie błędu radykalnie się kurczy. Zwłaszcza, że nowe regulacje i rekomendacje bardzo często nie dają dużej możliwości działania.
Za przykład niech posłuży Rekomendacja M, dotycząca zarządzania ryzykiem operacyjnym w bankach. Można tam przeczytać, że przekazanie przez bank podmiotowi zewnętrznemu czynności istotnych dla działalności bankowej nie wiąże się z przeniesieniem odpowiedzialności za ich wykonanie. Wobec klienta i nadzoru bankowego bank odpowiada za czynności zlecone tak jakby sam je wykonywał. Co to w praktyce oznacza? Ano to, że bank będzie wymagał od podwykonawcy nawet więcej niż sam od siebie. Czy mała firma fintechowa jest w stanie coś takiego zapewnić? Wątpię. Ze swojej praktyki bankowej widzę jeszcze jeden problem. Przed zawarciem umowy, nawet na zdawałoby się drobną rzecz, bank musi sprawdzić sytuację finansową podmiotu, z którym chce współpracować. Nie trzeba wielkiej wyobraźni, żeby zobaczyć jak wygląda rachunek zysków i strat nawet najbardziej innowacyjnej firmy, która dopiero startuje na rynku.
Biorąc pod uwagę wszystkie wyzwania, trudno powiedzieć, co to wszystko będzie oznaczało dla polskiej branży FinTech. Barier rozwoju jest wyjątkowo dużo. Paradoksalnie nie musi to być jednak wcale zła informacja, a wręcz przeciwnie może to dla niej oznaczać rozkwit. Dlaczego? Bo im trudniej o rozwój i zarobek w samych bankach, tym łatwiej znajdzie się go poza nimi. Dotyczy to w pierwszej kolejności kapitału. Chociaż banki wciąż sporo zarabiają, to stopy zwrotu spadły do bardzo niskiego poziomu, a dużo wskazuje, że za chwilę spadną jeszcze bardziej. Jeśli zwrot z tego biznesu już teraz jest na poziomie kosztów kapitału, a ryzyko i niepewność działalności stają się coraz większe, to w sposób naturalny inwestorzy będą szukali bardziej zyskownych nisz. Taki scenariusz uwolni wówczas zarówno kapitał jak i ludzi, którzy innowacyjne rozwiązania zaczną wdrażać poza sektorem bankowym. Czy tak się zatem stanie? Czas pokaże, chociaż optymistycznie można powiedzieć, że wszystko w rękach, czy raczej portfelach (telefonach?) klientów.
dr Michał Macierzyński - Zastępca Dyrektora Centrum Bankowości Mobilnej i internetowej w PKO Banku Polskim. W banku odpowiedzialny za rozwój bankowości mobilnej. Do lipca 2014 roku jako dyrektor Biura Innowacji odpowiedzialny m.in. za rewitalizację Szkolnych Kas Oszczędności, a także wprowadzenie kompleksowej oferty PKO Junior – pierwszego w Polsce konta i karty płatniczej dla dzieci poniżej 13 roku życia. Zainicjował wdrożenie i uruchomił projekt płatności mobilnych IKO. Do 2010 analityk w firmie Bankier.pl, członek zarządu Związku Firm Doradztwa Finansowego. Założyciel i redaktor naczelny wortalu finansowego PRNews.pl i Przeglądu Finansowego Bankier.pl. Wykładał w Instytucie Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego. Wiceprezes Fundacji InternetPR.pl. Laureat Nagrody Dziennikarskiej im. Mariana Krzaka w 2007 r., Dziennikarz Roku 2008 wg Kongresu Gospodarki Elektronicznej przy ZBP. Autor licznych raportów, analiz, publikacji naukowych i artykułów prasowych na temat bankowości, a także marketingu i PR bankowego. Autor książki “Public relations w bankach wirtualnych”. Absolwent Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie.