Mauritius ma silniejsza gospodarkę niż Stany Zjednoczone, najlepiej na świecie żyję się na Kostaryce, a greckie finanse nigdy nie były w lepszym stanie. Myślisz, że to kiepskie żarty z olsztyńskiej nocy kabaretowej? Wcale nie! Tak wyglądają wyniki niektórych rankingów gospodarczych z ostatnich lat. A to tylko wierzchołek góry lodowej...
Reklama dźwignią handlu
Wszyscy kochają rankingi – rządy, think-thanki, lobbyści czy „przeciętni Kowalscy”. Dzięki nim świat staję się o wiele bardziej przejrzysty i zrozumiały. Nie trzeba dokonywać żadnych pogłębionych analiz, wystarczy odpowiednio dobrać dwie, trzy liczby i proszę bardzo, wiemy wszystko o kondycji naszej gospodarki. A że akurat w jednym zestawieniu wypadniemy źle, to i tak nie mamy żadnego powodu do zmartwień, bo zaraz inna instytucja przygotuje kolejny ranking, w którym będziemy jednym z liderów.
Oczywiście autorzy rankingów zawsze zastrzegają, że korzystają wyłącznie ze staranie dobranych i ustandaryzowanych danych, aby uniknąć właśnie oskarżeń o oszustwa i manipulacje. Ale to nie do końca prawda. Wiele zestawień opiera się bowiem na bardzo wątpliwych liczbach, które często są mierzone w najróżniejszy sposób. Przykłady? Spójrzmy na ostatnie badanie Penn World Tables, przygotowywane na Uniwersytecie Kalifornijskim. Według niego gospodarka Gwinei Równikowej w latach w 1975-1999 rosła przeciętnie o 4% rocznie. Tyle że zgodnie z wyliczeniami przeprowadzonym przez naukowców z tej samej uczelni w 2002 roku PKB tego afrykańskiego kraju w przywołanym wcześniej okresie czasu (1975-1999) malało średnio o 2,7% każdego roku.
Pewnie powiecie: jednorazowy przypadek, peryferyjne państwo, trudno dostępne dane. I okej, rozumiem, zdanie zawsze można zmienić. Ale spójrzcie na kolejne „obiektywne” rankingi.
– Polska siódmy najbardziej rozwiniętym społecznie krajem świata – można było przeczytać kilkanaście miesięcy temu w prasie. Tak wynikało z rankingu Social Progress Index (SPI), który opracował prof. Michael Porter z Uniwersytetu Harvarda wspólnie z firmą doradczą Deloitte. W założeniu –to zestawienie – nie miało pokazywać stopnia zamożności danego kraju, a wyłącznie mierzyć czynniki decydujące o komforcie życia, między innymi jakość usług publicznych, poziom szkolnictwa czy nakłady na ochronę środowiska.
Skąd więc wziął się sukces Polski? Ano z tego, że w rankingu uwzględniono wyłącznie 50 państw. Po co w takim razie robić zestawienie, które dotyczą ledwie ¼ świata? – Kluczem jest nazwa firmy doradcze, a wiec Deloitte, która pojawiła się we wszystkich notkach prasowych. Taki ranking to mnóstwo taniej reklamy dla niej. Taniej, ponieważ autorzy sami przyznają, że osobiście nie zbierali danych (co jest bardzo drogie), a jedynie skorzystali z baz takich instytucji, jak Bank Światowy i Światowa Organizacja Zdrowia. Mając do dyspozycji dobre źródło informacji i arkusz kalkulacyjny sprawny analityk może stworzyć taki ranking w parę godzin – jaki pisał w „Obserwatorze Finansowym” Aleksander Piński.
Mniej wolności szybszy rozwój?
Inne zestawieniem, gdzie nasz kraj idzie z roku na roku w górę jest Ranking Wolności Gospodarczej (RWG) przygotowywany przez Heritage Foundation i dziennik „The Wall Street Journal”. Według autorów „Polska jest jednym z dziesięciu najbardziej dynamicznie rozwijających się gospodarczo krajów na świecie i z roku na rok znacząco poprawia swoja pozycję w zestawieniu”. Po tym krótkim komentarzu można więc dojść do wniosku, że liderami RWG powinny być kraje, których PKB rośnie najszybciej. Tyle że to nieprawda, a cały ranking wymyka się logice i zdrowemu rozsądkowi.
Na przykład państwo, którego gospodarka przez kilkanaście ostatnich lat rozwijała się szalenie dynamicznie zajmuje w zestawieni z 2013 roku dopiero 136 na 177 miejsce. O jakim kraju mowa? O Chinach, którego PKB w latach 2006-2013 rosło o około 8-10 proc rocznie, a 2007 roku nawet o 14,1 proc). I okej „Państwu Środka można zarzucić wiele – od prześladowania mniejszości narodowych przez ograniczanie wolności słowa aż po łamanie praw politycznych obywateli. Ale na pewno ciężko zgodzić się z oskarżeniami autorów RWG, że w Chinach „w zasadzie nie ma wolności gospodarczej”.
Spójrzmy jednak dalej na ten ranking. W 2013 roku ósme miejsce zajął w nim Mauritius (dwie pozycje przed Stanami Zjednoczonymi), który notuje średnio wzrost gospodarczy na poziomie 4-5 proc., a więc dwa razy wolniejszy niż w Chinach.
A i tak najbardziej zaskakujący jest lider omawianego zestawienia, czyli Nowa Zelandia. W ostatnich latach tamtejsza gospodarka rozwijała się bowiem się średnio 0,7 proc. rocznie, co nie jest nawet przeciętnym, a słabym wynikiem. Można zawsze powiedzieć, że te mizerne tempo wzrostu jest efektem wysokiego poziomu zamożności, jaki osiągnęli wcześniej Nowozelandczycy. To jednak również nie będzie miało wiele wspólnego z rzeczywistością, bo PKB per capita Nowej Zelandii wynosi przeciętnie 27 668 dolarów rocznie, Polaka zaś 20 334,a więc ta różnica nie jest zbyt duża. To dlaczego właściwie ten kraj jest liderem rankingu RWG? Na to pytanie nie potrafi odpowiedzieć nikt, może oprócz autorów algorytmu wykorzystanego przy tworzeniu tego zestawienia.
Po szczęście na Kostarykę
Najbardziej absurdalne są jednak rankingi oparte ma indywidualnych odczuciach i subiektywnej percepcji. Jak Światowy Indeks Szczęścia opracowany przez brytyjski think-tank New Economics Foundation. Według niego w 2012 roku najlepiej żyło się w Kostaryce, a później w Wietnamie i Kolumbii. Na szarym końcu zestawienia są za to Japonia, Niemcy i Francja.
Skąd te rezultaty? Stąd, że indeks szczęścia zupełnie ignoruje twarde dane gospodarcze, a skupia się wyłącznie na badaniu nastrojów ankietowanych. Dlatego najczęściej wygrywają mało rozwinięte kraje z Ameryki Południowej i Środkowej, bo jest tam dużo słońca i mało zanieczyszczonego powietrza. Śmieszne? Może i tak, ale takich argumentów używają autorzy zestawienia.
Inny ranking, oparty wyłącznie na subiektywnym spojrzeniu ankietowanych przygotował Bank Światowy i dotyczył on jakości infrastruktury w krajach rozwijających. Po jego przygotowaniu okazało się, ze najbardziej zadowoleni z dróg są mieszkańcy krajów, gdzie infrastruktura jest w najgorszym stanie. Dlaczego? Bo byli tak bardzo przyzwyczajeni do wszechobecnej ruiny, że przestali ja zauważać.
Dlaczego więc nie możemy zrezygnować z robienia tak bezsensownych zestawień? - Z jednego prostego powodu - liczby, oceny i ranking przyciągają uwagę czytelników i ułaskawiają przyswajanie informacji - tłumaczy w "The Economist" Judith Kelley z Uniwersytetu Duke. A fakty? Kto by się nimi przejmował!