Ponad połowa udziałów w każdej aptece będzie musiała należeć do osób z dyplomem magistra farmacji – planuje resort zdrowia. Ta nieznaczna, zdawałoby się, regulacja może zatrząść polskim rynkiem aptekarskim. Przedsiębiorcy ostrzegają, że regulacje te – wprowadzane pod hasłem „repolonizacji” – mogą doprowadzić do wywłaszczenia nawet polskich właścicieli. A co z zagranicznymi sieciami aptekarskimi?
Do tej pory aptekę mógł posiadać każdy. Jedyny wymóg sprowadzał się do tego, że kierownikiem musiał magister farmacji. W ramach dobrej zmiany, resort zdrowia przygotował jednak niespodziankę dla rodzimych – i zagranicznych – przedsiębiorców.
Swoje zdanie na temat propozycji przejmowania aptek przez farmaceutów ma Małgorzata, właścicielka apteki z Wrocławia. – Moim zdaniem to obrona środowiska, zmierzająca do tego, by do branży nie wchodzili ludzie spoza niego. Farmaceuci kiedyś dążyli do takiego rozwiązania, jednak zorientowali się, że ich dzieci niekoniecznie będą chciały być farmaceutami. I temat przycichł – komentuje Małgorzata, która sama jest magistrem. Tyle, że matematyki. – Nie wiem, czy to najlepszy sposób, by zabezpieczyli swoje interesy. Myślę, że lepsze jest geograficzne ograniczenie, bo gdy jest gdzieś dużo aptek, nie powinny powstawać kolejne. W Europie są różne rozwiązania tego problemu – przekonuje.
Ministerstwo stworzy klany rodzinne?
Zapowiedzi wiceministra zdrowia Krzysztofa Łandy, dotyczące wprowadzenia wymogu posiadania przynajmniej 51 procent udziałów w aptece przez osoby z tytułem magistra farmacji – oznaczają odebranie polskim przedsiębiorcom majątku wartego 5 mld zł i przekazanie kontroli nad rynkiem leków korporacji zawodowej aptekarzy – alarmują Związek Pracodawców Aptecznych PharmaNET i Konfederacja Lewiatan. Efekty? Według Konfederacji, w krótkim czasie doprowadzi to do wzrostu cen w aptekach.
– Ten temat wraca jednak cały czas. Chodzi o to, by apteki nie były sieciowe – komentuje Małgorzata. – To sieciówki są największym zagrożeniem, jest ich bardzo dużo, mogą kupować taniej, mają dużo lepsze warunki hurtowe w aptekach i mogą sprzedawać taniej, przynajmniej te leki, które są poza listą leków refundowanych, więc mają ruchome ceny – dodaje.
W Polsce do sieci należy dziś mniej więcej co trzecia apteka, czyli jakieś 5 z 15 tysięcy. Wprowadzenie w życie wymogu posiadania apteki w 51 proc. przez magistra farmacji – według wyliczeń Lewiatana – będzie skutkować koniecznością odebrania wszystkich tych aptek właścicielom i przekazania ich w ręce członków „gildii” zawodowej aptekarzy. Ostrożnie szacując, jeśli jedna apteka jest warta ok. 1 mln zł, wartość wywłaszczenia – czyli kwota, jaką Polska będzie musiała zapłacić za przejęcie majątku – może sięgać pięciu mld zł.
– Większość sieci jest polskich, były budowane poprzez wykupienie przez polskich przedsiębiorców aptek Cefarm – wyjaśnia Dobrawa Biadun, ekspert konfederacji Lewiatan. Polscy inwestorzy kupili je od Skarbu Państwa podczas prywatyzacji sieci aptek Przedsiębiorstwa Zaopatrzenia Farmaceutycznego "Cefarm". – One dobrze sobie radzą na rynku. Ale ta ustawa najbardziej uderzy właśnie w nie – dodaje.
Skąd w takim razie pomysł, by uniemożliwić przedsiębiorcom bez dyplomu farmaceuty prowadzenie aptek? – Grupą interesu, która zabiega o te przepisy, są farmaceuci zrzeszeni w Izbie Farmaceutycznej – mówi Dobrawa Biadun. – Ich hasłem jest „apteka dla aptekarza”. To tak, jakby sklepy mięsne mogły prowadzić tylko osoby z dyplomem weterynarza – komentuje kąśliwie ekspertka Lewiatana.
Pod koniec marca Stowarzyszenie Aptekarzy Tradycyjnych zwróciło się z prośbą o „ratowanie polskich aptek indywidualnych, które były przez ostatnie 15 lat niszczone przez ekipy rządzące naszym krajem, poprzez tolerowanie patologii” do posłów Komisji Zdrowia Sejmu RP. Zgoda panuje jedynie co do tego, że aptek jest za dużo.
W Europie, jak wspomniała nasza rozmówczyni, ten problem został rozwiązany na rozmaite sposoby. Rozwiązanie, jakie forsuje nasz resort zdrowia, działa na przykład w Niemczech. Nad Renem aptekę może otworzyć lub przejąć wyłącznie aptekarz. Ale już w Norwegii w 2000 roku zniesiono zasadę "apteki dla aptekarzy". – W ciągu dwóch lat 64 proc. norweskich aptek zostało tam przejętych przez sieci – podsumowywał w jednym z wywiadów Grzegorz Kucharewicz, prezes Naczelnej Rady Aptekarskiej.
Aptek w Polsce jest za dużo
Dobrawa Biadun zauważa, że Izba Farmaceutyczna sama wskazuje, że aptek jest za dużo. – Koszt otworzenia apteki szacujemy na ok 300 tys. zł – dodaje. – W tym momencie kłócimy się o to, co uzyskamy poprzez to rozwiązanie: zmniejszenie liczby aptek – czy wykoszenie konkurencji – kwituje.
Małgorzata jest przekonana, że z perspektywy pacjenta apteki prowadzone wyłącznie przez aptekarzy niekoniecznie są dobrym pomysłem. W aptekach jako kierownika zatrudnia magistra farmacji. – Dla pacjenta moim zdaniem jest lepiej, gdy konkurencja nie jest cenowa, tylko jakościowa. Gdy istnieją apteki rodzinne, prowadzone przez farmaceutę, który sprzedaje też swoją wiedzę, opiekę farmaceutyczną i rzetelną informację – mówi. W tej wizji, mniejsze apteki są nastawione nie tyle na duży obrót, ile na pomoc klientom.
Zdaniem farmaceutów, powtarzanym w wielu wywiadach, tylko gdy oni są właścicielami, opieka nad pacjentem jest lepsza. Eksperci Konfederacji Lewiatan podchodzą do tego twierdzennia sceptycznie. – To tak jak ze szpitalami, dyrektorami nie muszą być lekarze, chodzi o to, by lekarze leczyli – ripostuje Dobrawa Biadun. – Farmaceuci nie muszą zarządzać apteką, zajmować się księgowością czy podatkami, mylimy dwie rzeczy. Najważniejsze dla pacjenta jest, by farmaceuta odpowiadał za leki.
Jak dodaje, informacje o przygotowywanym projekcie pojawiły się w ubiegłym tygodniu. W chwili obecnej projekt nie jest jeszcze gotowy, ale prace mają się zakończyć w sierpniu, a ustawa miałaby wejść w życie w 2017 roku.
Zdaniem Konfederacji Lewiatan, trudno usprawiedliwić pomysł ministra Łandy koniecznością repolonizacji polskiego rynku aptecznego lub jego zbytnią koncentracją. Jak informują przedsiębiorcy, do firm z kapitałem zagranicznym należy 5 proc. z niecałych 15 tys. aptek. 95 proc. należy do polskich przedsiębiorców – indywidualnych aptekarzy (66 proc. – niecałe 10 tys. aptek) lub sieci aptecznych (34 proc., niecałe 5 tys. aptek). Apteki sieciowe to ponad 340 firm o średnim udziale rynkowym poniżej 1 proc. Trzy sieci w Polsce posiadają powyżej 1 proc. ogólnej liczby aptek. Największa sieć ma 300 aptek w całej Polsce. Takie duże sieci są obecne przede wszystkim w miastach, natomiast w mniejszych miejscowościach mają charakter niewielkich przedsiębiorstw rodzinnych.
Redakcja INN:Poland zwróciła się z pytaniem do ministerstwa zdrowia, czy policzyło ewentualną wysokość odszkodowań dla przedsiębiorców i dlaczego chce wprowadzić kontrowersyjne regulacje. Spytaliśmy także, czy w konsultacjach projektu wzięła udział Izba Farmaceutyczna. Milena Kruszewska, rzeczniczka resortu, odpisała błyskawicznie, że "ministerstwo analizuje przepisy regulujące rynek usług farmaceutycznych, z uwzględnieniem postulatów zgłaszanych przez uczestników rynku farmaceutycznego". Minister zdrowia powołał 31 marca zespół, którego zadaniem jest opracowanie projektu ustawy o zawodzie farmaceuty. Prace trwają, na koniec ministerstwo przedstawi projekt zmian w przepisach. „Intencją resortu jest, by były one zgodne z zasadami wolnego rynku oraz z zasadami wynikającymi z ustawy o swobodzie działalności gospodarczej”.