O poziomie polskiej nauki niech świadczy fakt, że profesor PAN jest wyznawcą Smoka Wawelskiego. Co więcej, napisał o tym książkę. Książka trafiła do szkół, a on – z wykładami – na wyższe uczelnie. W kraju mniej niż połowa pacjentów wierzy lekarzom. Natomiast wiara w kreacjonizm – pogląd, że świat został stworzony w siedem dni – osiąga niepokojące rozmiary.
W marcu przez Internet przetoczyły się dwie burze dotyczące „osiągnięć” pseudonauki. Pierwsza z nich dotyczyła prof. Maciej Giertycha i jego najnowszej książki pt. "Ewolucja, dewolucja, nauka".
Celem publikacji było udowodnienie, że teoria ewolucji Karola Darwina jest niczym innym, jak pseudonauką. Maciej Giertych, profesor belwederski, który pracował w Zakładzie Dendrologii Polskiej Akademii Nauk, jest kreacjonistą i zwolennikiem teorii młodej Ziemi. Co to znaczy?
Młoda Ziemia i przyjaźń ludzi z dinozaurami
Badacz ten uważa, że nasza planeta powstała 6 tysięcy lat temu – a nie cztery i pół miliarda lat, jak datują inni naukowcy. Według profesora, dowodami na tak młody wiek są zarówno podania o Smoku Wawelskim i potworze z Loch Ness, które mają być dowodem, że dinozaury żyły razem z ludźmi, jak również przypowieść o potopie, w wyniku którego wyginęły. Cała fauna i flora została stworzona przez Boga i jest przez niego kierowana, podkreśla. Jego zdanie jest bardziej radykalne nawet od papieża, który stwierdził, że teoria ewolucji nie stoi w sprzeczności z nauczaniem Kościoła.
W całej tej sytuacji nie ma nic dziwnego – prof. Giertych od lat zwalcza ewolucjonizm. Jako europoseł domagał się, żeby wyrugować go z programów nauczania szkół, teraz jednak przeszedł do bardziej bezpośrednich działań. Mianowicie, wysłał swoją najnowszą książkę do szkół i techników, argumentując, że uczniowie powinni poznać "dobro, jakim jest dostęp do najnowszych osiągnięć naukowych". Nauczyciele byli zbulwersowani tą sytuacją, a dr Szymon Drobniak, biolog ewolucyjny, rozprawił się z argumentami profesora dendrologii w felietonie opublikowanym na łamach „Gazety Wyborczej”, nazywając książkę „(pseudo) naukowym sabotażem”.
Drugą wiadomością, która wywołała poruszenie w mediach, była działalność Koła Naukowego „Genesis” na Uniwersytecie Przyrodniczym we Wrocławiu. Czym zajmowało się to stowarzyszenie studentów? Pod egidą uniwersytetu, czyli jednostki, która powinna pielęgnować naukowe i krytyczne podejście do nauki, zastanawiano się nad teoriami kreacjonistycznymi, czyli wchodzącymi w skład pseudonauk. Na niedziałającej już dziś stronie (działalność koła także została zawieszona), widniał taki opis jednego z projektów.
Miliardy, miliony, a może tysiące…? Ile lat ma Ziemia? W świecie nauki funkcjonuje mnóstwo teorii mówiących o wieku Ziemi. Najbardziej popularna, nauczana w szkole teoria, datuje naszą planetę na ok 4,6 mld lat. Celem projektu było obiektywne spojrzenie na wiele aspektów zaprzeczających tak odległej dacie oraz wskazujących na niewyobrażalnie krótki okres czasu istnienia Ziemi, mianowicie ok. 6 tysięcy lat.
Gdyby nie media, koło mogłoby dalej działać, bez żadnej ingerencji władz akademickich. Niektóre osoby ze środowisk naukowych odczytały te dwa wydarzenia jako precedens, który może prowadzić do szerzenia się teorii, które nie mają pokrycia wśród „prawdziwych” nauk.
Nie dać się zwariować
Paula Dobosz z Uniwersytetu Cambridge i Jakub Zawiła-Niedźwiecki z Uniwersytetu Warszawskiego opublikowali na łamach prestiżowego magazynu Nature swoją opinię, dotyczącą nagłego wzrostu popularności wszelkiej maści pseudonauk, zatytułowaną „Anty-naukowa fala przechodzi przez Polskę”.
W rozmowie z INN:Poland, Zawiła-Niedźwiecki (doktoryzujący się w Zakładzie Etyki UW) przyznaje, że główną motywacją do napisania tej publikacji był obowiązek moralny. – Trzeba umieć powiedzieć „nie”, zwłaszcza takim szkodliwym teoriom, które nie mają nic wspólnego z nauką – podkreśla. – Zaniepokoił nas wysyp tych wszystkich teorii, ale to nie dzieje się tylko w Polsce. Podobny problem mają w Wielkiej Brytanii czy USA. W niektórych stanach teoria kreacjonistyczna jest nauczana na równi z ewolucjonistyczną, co wskazuje również na głęboki kryzys zaufania do naukowców – tłumaczy.
Wtedy minister środowiska, prof. Jan Szyszko, przekonywał opinię publiczną, że wycinka ma przede wszystkim objąć przede wszystkim drzewa chore. Porównał drzewostan puszczy do pola ziemniaków, zarażonego stonką. Naukowcy i eksperci od ekologii stwierdzili jednym głosem, że profesor nie ma pojęcia o czym mówi, porównując skomplikowany ekosystem do pola uprawnego. Zwracali także uwagę na nienaukowy argument władzy, według którego chodzili na smyczy ekologów.
Ostatecznie minister wycofał się z pomysłu na wycinkę, jednak w środowisku niesmak pozostał. Zadawali pytanie, czy człowiek, który legitymizuje się profesurą z nauk leśnych, może posiadać takie braki we współczesnej wiedzy. Przylgnęło do niego złośliwe określenie "leśnego dziadka".
Cytryna na grypę i raka
Oprócz odwrotu od teorii Darwina, Zawiła-Niedźwiecki przytacza również inny przykład trendu, który rozwija się z niepokojącą dynamiką. Z powodu wspomnianego już kryzysu zaufania do lekarzy, ludzie coraz częściej szukają sposobów na leczenie w medycynie alternatywnej. A ta zakłada między innymi, że raka można wyleczyć witaminą C, zaś szczepionki to spisek wielkich firm farmaceutycznych. Na marginesie, oczywiście, mogą one spowodować autyzm.
I w tym przypadku znachorzy i osoby, które dumnie podkreślają, że nauki o zdrowiu pobierały same i bez presji środowisk naukowych, są zapraszane na wykłady na uniwersytetach. Jednym z nich jest Jerzy Zięba, który żadnego wykształcenia medycznego nie ma, ale twierdzi, że wiedzę pobierał z samodzielnie czytanych książek do anatomii i fizjologii.
Podobnie jak inni „eksperci”, proponuje witaminy na nowotwory, ostrzega przed szczepieniami, a dzięki hipnozie może… powiększyć piersi. Ze swoimi wykładami był już na Uniwersytecie Łódzkim i Gdańskim, w maju ma pojawić się we Wrocławiu. Dziennikarze naukowi oprotestowali jego wizytę, argumentując, że poglądy Zięby mogą doprowadzić do tragedii.
Poprzednie spotkania ze znachorem również zostały skrytykowane przez środowisko akademickie, w tym przez Zawiłę-Niedźwieckiego. Doktorant z UW wspomina, że razem z koleżanką próbował namówić onkologów do tego, by skonfrontowali się z Ziębą.
Odpowiedź Jerzego Zięby na publikację w "Nature"
– Chcieliśmy namówić lekarzy, ale oni się bali przyjść. Powiedzieli, że pacjenci mogą ich zostawić na rzecz leczenia medycyną alternatywną, tak niski jest poziom zaufania do tej grupy w Polsce – mówi. – Znachorzy mają się coraz lepiej, bo po części wynika to z natury ludzkiej. Medycyna to skomplikowana dziedzina nauki, a oni oferują proste rozwiązania i recepty na wszystko, stąd może wynikać ich coraz większa popularność – konkluduje.
Na wyniki propagandy alternatywnych metod leczenia nie trzeba było długo czekać. Ostatni przykład to „ospa party”, w wyniku którego zmarło dziecko. Pokazuje on, że zamiast lekarzowi, ludzie coraz częściej wolą ufać teoriom spiskowym i "ekspertom", którzy na poważne choroby polecają sok z cytryny. Albo dopatrywać się tkanki serca w upuszczonej hostii.
Najpopularniejszym chwytem retorycznym pseudonaukowców jest wykorzystanie tego, jak ludzie rozumieją pojęcie słowa "teoria". W języku naukowym oznacza ono twierdzenie oparte o rzetelne badania naukowe na podstawie aktualnego stanu nauki. W mowie potocznej ma bardziej spekulatywne znaczenie i w ten sposób próbują oni podważyć np. teorię ewolucji: jako pewne założenie, które – ich zdaniem – nie ma podstaw naukowych. A to oczywista nieprawda.