– Gdy dowiedziałam się, że jestem chora, to był dla mnie szok, załamałam się. Po tygodniu płaczu, zwątpienia i frustracji postanowiłam zawalczyć o siebie. Powiedziałam – czas coś zmienić, trzeba działać – mówi Wiola Wołczyńska, nagradzana projektantka mody.
Essential to jest moja jedna z dwóch linii, które tworzę. Od 2009 roku projektuję pod własnym nazwiskiem. Wcześniej pracowałam dla firmy rodzinnej oraz tworzyłam w duecie ze znajomą. W 2010 wzięłam udział w konkursie Złotej Nitki, dostałam cztery wyróżnienia, które były dla mnie dużą nagrodą za wysiłek i dały motywację do dalszej pracy. Zachęciły mnie do pokazania kolejnej kolekcji podczas Fashion Week w strefie Off.
A co tam jest?
Strefa Off, to część Fashion Week Poland prezentująca kolekcje alternatywne, mniejsze od kolekcji Designer Avenue, które stanowią główną część Fashion Week Poland. W FW Off pokazałam mieszankę basic i unikatowych ubrań. Przez pierwsze sezony prezentowałam kolekcje połączone, a od 2014 rozdzieliłam linie na Essential (tzw. basic) i Unique (ubrania uniatowe).
Świetnie się składa, że rozmawiamy. Nas czytają mężczyźni, wyjaśnij im, ale mi też, co to jest kolekcja basic?
Basic to jest tak zwana baza, czyli klasyczne, podstawowe części garderoby takie jak: proste koszule, bluzki, spodnie, które możemy stylizować, łączyć z bardziej wyszukaną odzieżą, biżuterią, butami.
Czyli dżinsy to…
Basic! Ta typowa pięćset jedynka Levisa to właśnie basic. Ubrania, które nosimy na co dzień i tylko wzbogacamy dodatkami.
Czyli biały t-shirt…
Tak, również (śmiech). No to rozwialiśmy tajemnicę. W moim basicu przemycam ciekawe faktury i delikatne nietuzinkowe elementy, ale to co najważniejsze w tej linii, to uniwersalność i wygoda.
W moim portfolio są jeszcze kolekcje unikatowe dla tych, którzy nie boją się wyszukanych rozwiązań takich jak na przykład kurtka z imitacji skóry aligatora w srebrnym kolorze z rękawami z niebieskiej wełny - świetna w połączeniu z basikiem.
W mojej linii Essential, którą obecnie prezentuję jest spokojniej, choć znalazły się intrygujące faktury, które dodają smaku, i mam nadzieję skuszą klientki do zakupu (śmiech).
Od czego zaczyna się pomysł projektanta, od którego tworzysz nową kolekcję?
Wszystko zależy od dnia i stanu psychicznego. Dla projektanta cały otaczający go świat jest inspiracją.
Na przykład będąc na spacerze, znajduję drzewo o pięknej formie i niezwykłej fakturze kory, ono przecież może być wspaniałym pomysłem na projekt ubrania lub nadruk na tkaninę. Myślę, że każdy projektant ubrań, butów czy nawet samochodów, czerpie inspiracje z ulicy, z natury, ze wszystkiego, choćby z nastrojów politycznych.
Moda może czerpać inspiracje z polityki?
Bardzo. Na przykład po zamachu na World Trade Center ludzie byli bardzo przybici. Zaczęli zastanawiać się nad życiem, potrzebowali wyciszenia po takich silnych przeżyciach. Powstało wiele spokojnych kolekcji, prostszych w formie, bez blichtru. Po tych kolekcjach powstały odważniejsze, bardziej kolorowe, które były manifestacją walki z agresorem.
Gdy spojrzeć na Twoją kolekcję, ona też ma bardzo spokojne kolory.
Tak, ze względu na to, że jest to baza, która ma klientkom pasować do większości ubrań. W lecie sprawa wygląda ciut inaczej, wówczas klientki poszukują mocniejszych kolorów.
Dla mnie najważniejsze jest to żeby kolekcje wzajemnie się uzupełniały.
Wczoraj np. odwiedziła mnie klientka, która w zachwycie powiedziała: „popatrz, ile lat ja już do ciebie przychodzę, dokupuję rzeczy z kolejnych kolekcji, i wszystko do siebie pasuje”. Staram się bardzo, aby produkty były wysokiej dobrej jakości, chcę aby klientkom długo służyły. Cieszy mnie, że wracają.
Projektujesz też dla mężczyzn?
Nie, jeszcze nie, niestety również ze względu na choróbsko. Miałam moment zawahania, chciałam zrobić choć niewielką kolekcję. Wiązałoby się to jednak ze znalezieniem nowego miejsca produkcji, a to w mojej sytuacji byłoby dużym wyzwaniem.
Szyjesz w Polsce?
Tak, tylko w Polsce. Mam dzięki temu większą kontrolę. Jestem też patriotką, i chcę dać zarobić Polakom. (śmiech)
Czy mogłabyś krótko opisać, jak to się dzieje, że ubrania z projektu przenoszą się potem na wieszak?
Najpierw oczywiście powstaje pomysł, potem rysunek, a następnie szablon. Potem wycinamy formę z materiału i zszywamy prototyp. Prototypów może być wiele, ponieważ musimy dopracować formę ubrania do perfekcji. Sprawdzamy jak układa się materiał czy dobrze prezentuje się w tym projekcie.
Potrzeba do tego chyba niezwykłej wyobraźni przestrzennej.
Trochę tak. Ja widzę bryły w głowie. Niektórzy lubią upinać tkaniny na manekinie szykując szablon, natomiast ja lubię pracę na „płasko”. Zawsze lubiłam matematykę, szczególnie geometrię. Konstruowanie to moja pasja.
Brzmi jak dużo pracy.
Tak. Jest dużo przyjemności, ale faktycznie pracy jest też sporo. W linii unikatowej kolekcja powstaje dłużej, nawet do trzech lub czterech miesięcy, natomiast przy basicu to połowa czasu.
Chciałabym zapytać o jedną rzecz. Nagrody, Złote Nitki, Fashion Week, o których wspominałaś. To wszystko przydarzyło Ci się po diagnozie bardzo poważnej choroby. Dowiedzieć się o stwardnieniu rozsianym, to musiała być nokautująca wiadomość, a Ty zdobyłaś potem serię nagród i przygotowałaś kostiumy do spektaklu teatralnego. Jak tego dokonałaś?
To wszystko faktycznie wydarzyło się później, nawet trochę się śmiałam, że stwardnienie zmobilizowało mnie do większej pracy. Czułam, że mam mało czasu i muszę się śpieszyć, żeby zdążyć. Nie byłam pewna jak sytuacja dalej się rozwinie, ale stwierdziłam, że czas działać.
Kiedy dowiedziałam się, że jestem chora, to był dla mnie szok, załamałam się. Po tygodniu płaczu, zwątpienia i frustracji postanowiłam zawalczyć o siebie. Gdy przychodzą kolejne chwile zwątpienia, zadaję sobie pytanie: czy pławienie się w przygnębieniu coś mi da? Oczywiście odpowiedź jest: nie. Wówczas stwierdzam, że póki się ruszam, to znaczy, że trzeba działać i nie tracić czasu. Trzeba robić to, co się kocha i wykorzystać ten moment, który mam przez chwilę na ziemi. (śmiech)
Cud, że już po tygodniu, a nie po 10 latach.
Chyba mam waleczny charakter. Chociaż to też nie zawsze jest dobre, bo człowiek sam ze sobą walczy zamiast z przeciwnikiem. Ostatnio stwierdziłam, że w pewnych momentach trzeba przystopować. U mnie sytuacja odwróciła się po jakimś czasie w drugą stronę, byłam tak szalona, że najbliżsi mnie uspokajali, żebym wreszcie usiadła spokojnie i przestała pędzić.
Paradoksalnie, to choroba dała ci energię do działania. Poczułaś, że nie wiesz, ile masz czasu, więc musisz się zmieścić?
Tak, przez pierwsze sześć lat dawało mi to pewnego rodzaju energię, ale potem przyszedł moment, gdy postąpiła choroba na tyle, że już nic nie mogłam robić. Znowu wpadłam kolejne przygnębienie. Zastanawiałam się, jak to będzie, co dalej? Chciałam wszystko rzucić. Przez rok dryfowałam, dałam sobie spokój z projektowaniem.
I z tego luzu i nic nie robienia, właśnie oglądamy nową kolekcję.
Ja naprawdę nie projektowałam, nie dotykałam się do ołówka i kartki. Postanowiłam po prostu wszystko wyprzedać. Po kilku miesiącach nic nie robienia przyszły myśli, że jestem strasznym trutniem i jestem zupełnie bezużyteczna. Podjęłam się intensywnej rehabilitacji. Kiedy rzuty choroby przystopowały, zaczęłam już na spokojnie pracować. To jest wciąż wyzwanie ponieważ jestem pracoholikiem i mam tendencje do przesady.
To częsta choroba ludzi, którzy pracują w swojej pasji.
Tak, myślę, że tak jest. Gdy człowiek pracuje z tym, co kocha, to działa 24 godziny na dobę. Mąż przechodzi wieczorem, pyta, no co tam u ciebie, a ja mówię – jeszcze chwilkę, jeszcze tylko odpiszę na jednego maila.
Kiedy przygotowywałam się do wywiadu, pomyślałam, że jeśli Ty przełamałaś impas, w który wpędziła Cię choroba i mimo jej potrafisz dalej tworzyć, będziesz świetnym adresatem takiego pytania. Nawet bez żadnej fizycznej choroby, ludzie, którzy mają co najwyżej katar, mogą się wprowadzić w marazm i totalną bezsilność. Ty potrafiłaś to pokonać, znalazłaś tak silne narzędzia, by odzyskać siły do twórczości. Jak to zrobiłaś? Co sobie powiedzieć, żeby ruszyć?
Nieraz myślałam o tym, gdy miałam ciężkie chwile. Patrzyłam na osoby z mojego otoczenia i myślałam – piękni, zdrowi, młodzi, mogliby tyle robić... Ile ja bym dała, żeby mieć te sprawne nogi, żeby nie musieć tylko siedzieć lub leżeć. Prawdę mówiąc jak bym mogła to potrząsnęłabym wszystkimi zdrowymi, którzy użalają się nad sobą. Przecież nic ich nie ogranicza, chyba, że tylko ich lenistwo.
Myślę, że wszystko to jest kwestią nastawienia, to też jest kwestia wiary. Ja jestem protestantką. Protestantyzm to wyznanie wiary, ale też etos pracy, na nim powstała Ameryka.
Nie byłam baptystką od zawsze, jak większość Polaków, urodziłam się w rodzinie katolickiej, wierzącej, mało praktykującej. Przyznam, że dużo wsparcia dał mi mój Zbór, jest w nim mnóstwo niezwykłych ludzi. Mój mąż się śmieje, że poderwał mnie właśnie na kościół – sam jest „protestantem z urodzenia”. W jego rodzinie prawie każdy wujek jest pastorem.
Wiara?
Tak, wiara i wsparcie. Być może zabrzmi to fanatycznie, ale lubię czytać Biblię, to kompendium życiowej wiedzy. Na każde trudne pytanie, można znaleźć w niej odpowiedź. Rozmawiałam jakiś czas temu z moim pastorem. Podczas spotkania powiedział mniej więcej tak – „Wiolu, modlimy się żebyś wyzdrowiała, ale wiesz, że decyzję podejmuje kto inny. Trudno mi to mówić, ale może to będzie Twoja droga do rzeczy niezwykłych.”
Zdecydowanie nie chciałam tego usłyszeć, chciałam wstać i iść. Po jakimś czasie stwierdziłam, że może faktycznie coś w tym jest? Często pragniemy czegoś, a potem dostając to nie umiemy dobrze tego wykorzystać. Często też myślimy, że bez wysiłku powinniśmy coś dostać od losu, trochę jak w dowcipie w którym to jeden człowiek modlił się – panie Boże daj mi milion, daj mi w końcu wygrać w totka. A Bóg mówi – no dobrze stary, ale ty wypełnij chociaż ten kupon! I to jest to, my nie wypełniamy nawet tego kuponu! Chcemy tylko łatwo i szybko osiągnąć sukces, w pięć minut.
Chętnie!
Super, tak, chcemy włożyć torebkę w gorącą wodę jak herbatę ekspresową i gotowe!
Sukces w 5 minut, to się nawet nadaje na nazwę kolekcji, na pewno się sprzeda.
Tak, zalewasz wodą, 5 minut i jesteś ready to go.
Gdybyś spotkała człowieka, który nie może ruszyć się z miejsca… Co byś mu powiedziała?
Zabrałabym go do kościoła (śmiech). Nie, nikogo nie zmuszam, to jest każdego osobista decyzja, ale zapewne zachęciłabym swoją historią do refleksji.
Człowiek, jak już jest postawiony pod tą ścianą, to sobie zaczyna radzić. I to wszystko zmienia. Widzę to u wielu osób, które może niekoniecznie były ciężko chore, ale musiały pokonać jakiś ciężki życiowy problem. Czy to jest tak, że człowiek zaczyna czuć wartość tego czasu, który ma do dyspozycji?
Tak, w dużej mierze. Zdaje sobie sprawę, że czas jest cenny. Gdy byłam nastolatką, ani zdrowia, ani czasu nie doceniałam. Jak to nasz wieszcz pisał: Ślachetne zdrowie, Nikt się nie dowie, Jako smakujesz, Aż się zepsujesz. (śmiech).
Oczywiście, człowiek może upaść i się nie podnieść, wówczas scenariusz jest tylko jeden. Myślę jednak, że większość z nas ma jakiś gen przetrwania. Taka presja w formie choroby zaczyna motywować i pewnym momencie dochodzimy do wniosku, że skoro jesteśmy tu na chwilę, to fajnie by było czegoś dokonać pomimo trudności.
Źródło inspiracji, by szukać motywacji, by sięgnąć po ten kupon?
Zastanawiam się… To na pewno nie jest łatwe. Wiele razy było tak, że wolałabym wyrzucić kupon, niewypełniony, do śmieci i się poddać. Jednak największą krzywdę zrobiłabym moim najbliższym.
W rodzinie jest tak, że jak jedna osoba choruje, to dotyka to pozostałych.
Moją motywacją było to, że ich kocham, i chcę aby byli szczęśliwi. Więc jeśli nie dla siebie, to chcę zawalczyć dla nich.
Nagroda za dobre serce.
Tak, byli szczęśliwi i ja od pewnego momentu też. To ciekawe, że najpierw zmotywowałam się dla nich, a potem dla siebie. Często jak człowiek jest chory, to zamyka się w sobie. A ludzie, znajomi, rodzina, nie wiedzą, jak się zachować. Widzą cię na wózku, po chemioterapii i są przerażeni. Chcieliby pomóc, ale nie wiedzą jak.
Nie chcą dodatkowo zranić.
Myślę, że tak. Rozmawiałam z moją znajomą, w podobnej sytuacji, niewiele chodzi, więcej jeździ na wózku. Czasem rozmawiamy o tym, jak się zachowywać w różnych sytuacjach, również o tym, czy chcemy, żeby nam pomagano, czy nie. I stwierdziłyśmy, że trzeba dać choremu przestrzeń. Warto powiedzieć mu, że jest się chętnym do pomocy, wtedy na pewno skorzysta jeśli sam nie będzie w stanie wykonać jakiejś czynności. Mnie, co prawda, zajęło chwilę, aby poprosić o pomoc, ale po rozlaniu kolejnej gorącej herbaty na spodnie to się zmieniło (śmiech)
Wydaje mi się, że już dużo się nauczyłaś. Siedzisz tu i opowiadasz o trudnej chorobie z uśmiechem, prawdziwym uśmiechem.
Myślę, że każdy chory w pewnym momencie osiąga dystans i jest w stanie mówić o trudnych sprawach z uśmiechem. Staram się myśleć pozytywnie, mimo wszystko…
Dziękuję za rozmowę