Najbardziej znana polska historia wielkiej odprawy to przypadek prezesa Orlenu Jacka Walczykowskiego. Pracował w państwowej firmie 19 dni i żądał za to 7 milionów złotych odprawy. Ostatecznie przegrał przed sądem i nie dostał złotówki. To jednak wyjątek potwierdzający regułę, że członkowie zarządów państwowych firm wielokrotnie otrzymywali w postaci odprawy szokujące sumy.
Po podaniu się do dymisji były prezes PGE Krzysztof Kilian dostał prawie 2 miliony złotych odprawy. Szef Narodowego Centrum Sportu Rafał Kapler wziął 600 tysięcy. Odchodzący z CIECHu Mirosław Kochalski zabrał milion złotych. Ludwikowi Sobolewskiemu ułatwiono odejście z funkcji prezesa Giełdy Papierów Wartościowych przelewem na ponad milion złotych.
Szczególnie szokujące są przypadki managerów, którzy pracują w spółkach bardzo krótki czas a mimo to należy im się odprawa. Jedną z takich osób jest Robert Pietryszyn - nowy prezes Lotosu. Pietryszyn przez pięć miesięcy przed wyjazdem do Gdańska pracował jako członek zarządów dwóch innych państwowych firm: PZU i PZU Życie. Po jego odejściu na stanowisko szefa Lotosu natychmiast pojawiły się pytania, czy Pietryszyn zostanie hojnie nagrodzony za zaledwie kilka miesięcy pracy.
Firma kilka dni temu poinformowała Gazetę Wyborczą, że prezes Pietryszyn nie miał prawa do "żadnego odszkodowania ani odprawy", bo w taki sposób konstruowane są umowy o pracę z członkami zarządów w grupie.
Poszliśmy tym tropem i, jak się dowiedzieliśmy Pietryszyn, miał otrzymać kilkaset tysięcy złotych z tytułu zakazu konkurencji w firmach z branży ubezpieczeniowej. PZU przyznaje, że takie umowy są zawierane niezależnie od umów o pracę. Były prezes PZU Andrzej Klesyk dostał prawie 3 miliony złotych, gdy kilka miesięcy temu "na prośbę ministra skarbu z PIS" złożył dymisję.
Tymczasem Robert Pietryszyn postanowił nie przyjmować odszkodowania. Jak się dowiedzieliśmy do PZU wpłynęło jego pismo, w którym informuje o decyzji i rezygnuje z przelewu na mniej więcej pół miliona złotych.