Ranking Euro Health Consumer Index to najsłynniejsze na Zachodzie badanie jakości, rezultatów i satysfakcji pacjentów z usług świadczonych przez krajowe systemy opieki zdrowotnej. Od przeszło dekady Holandia plasuje się w tym indeksie w czołówce, w ostatnich latach – na pierwszym miejscu. Polska niezmiennie domyka peleton, w ubiegłym roku – na przedostatniej pozycji. Trudno się dziwić, że nie tylko polscy pacjenci, ale też pracownicy opieki zdrowia marzą o Niderlandach.
Przeciętna pielęgniarka w Polsce ma 49 lat i zarabia około 3300 złotych, wkrótce być może kilkaset złotych więcej. W odległym o kilkanaście minut od Amsterdamu Bergen płace na takim stanowisku sięgają już 1700-2200 euro netto miesięcznie, a więc kwoty od 7 do 9 tysięcy złotych. Oczekiwania, jak dla profesjonalistki – nie są nadmierne: należy posiadać dyplom pielęgniarski, znajomość angielskiego oraz – bardzo w Holandii ważne – doświadczenie w zawodzie. Polskim pielęgniarkom na niczym nie zbywa. Nic dziwnego, że są one wśród najchętniej wyjeżdżających na Zachód przedstawicieli grup zawodowych.
„Zjawisko migracji pielęgniarek i położnych szacowane jest na podstawie liczby zaświadczeń potwierdzających kwalifikacje zawodowe wydawane przez samorząd zawodowy oraz na podstawie udostępnianych przez Komisję Europejską informacji o uznanych kwalifikacjach zawodowych. W okresie od maja 2004 roku do 31 grudnia 2014 roku ogółem wydano 18 024 zaświadczeń na potrzeby uznawania kwalifikacji zawodowych w UE dla pielęgniarek i położnych, co stanowi 8,21 proc. zatrudnionych” - pisał resort zdrowia w odpowiedzi na jedną z interpelacji poselskich.
Uderzający jest fakt, że z porównywalnej pod wieloma względami z Polską Hiszpanii również na potęgę wyjeżdżają pielęgniarki. W dużej mierze – do Holandii. Tylko jedna z firm zajmujących się rekrutacją tych specjalistek, Roca-BHR, co roku „przenosi” do Holandii około tysiąca pielęgniarek. A wszystko to w kraju, w którym i tak na tysiąc osób przypada 10 pielęgniarek (nad Wisłą wskaźnik ten wynosi 5,84). Trudno się temu dziwić: holenderski system służby zdrowia pozostaje wzorcem dla całej reszty Europy.
System przewrócony do góry nogami
Autorzy raportu Euro Health Consumer Index podkreślają, że najlepiej w Europie sprawdzają się te „chaotyczne” modele systemowe – których podręcznikowym przykładem jest Holandia. W takim systemie to pacjent wybiera, gdzie będzie się leczyć, nie podlega żadnym naciskom czy obowiązkom rejonizacyjnym. To nie oznacza, że filozofia stojąca u podstaw systemu różni się od tej w Polsce: i tam, i tu są to zapewnienie dostępu do opieki zdrowotnej dla wszystkich oraz solidarnościowe ubezpieczenie medyczne.
W uproszczeniu jest to efekt reform sprzed ćwierćwiecza. Na początku lat 90. holenderska służba zdrowia przeżywała kiepskie czasy – dostępność usług się pogarszała, koszty rosły. Przeforsowany wówczas – i wprowadzany w życie aż do 2006 roku – pakiet zmian obejmował m.in. stworzenie rynku, na którym to pacjent miał decydować, do kogo trafi opłacona składka. Strumień funduszy starano się ukierunkować w taki sposób, by poprawiać jakość, dostępność świadczeń i rozwój nowoczesnych technologii. Urzędnicy Królestwa nauczyli się też perfekcyjnie zarządzać tym zdrowotnym „wolnym rynkiem”.
Za opiekę odpowiadają ubezpieczyciele i świadczeniodawcy. Ci pierwsi, choć konkurują ze sobą, nie ciągną jednak zysków z obsługi systemu: zyski są kierowane m.in. na rezerwy, a osoby gorzej zarabiające lub w gorszym stanie mogą liczyć na ten sam standard, co wszyscy. Świadczeniodawcami są najczęściej placówki prywatne, szpitale nie dysponują już z góry zdefiniowanymi budżetami lecz mogą zatrzymywać dla siebie obroty, ale rynek wciąż reguluje i kontroluje państwo. Uzupełnieniem reform były ustawy przyjęte w ubiegłym roku – o opiece długoterminowej, pomocy społecznej i młodzieży. Były one reakcją na zachodzące procesy demograficzne, zwłaszcza starzenie się społeczeństwa. Zwiększano też kompetenecje personelu medycznego, włączając m.in. pielęgniarki w edukację pacjentów i profilaktykę oraz realizację niektórych procedur medycznych.
Według Guy'a Petersa, eksperta ds. ochrony zdrowia i przewodniczącego Holenderskiej Federacji Uniwersytetów Medycznych, holenderski system opieki zdrowotnej można podzielić na trzy segmenty. - Pierwszym jest długotrwała opieka dla przewlekle chorych – tłumaczył podczas zorganizowanej w połowie czerwca konferencji „Transformacja opieki zdrowotnej. Fundusze Unijne na projekty wspierające innowacyjność i rozwój: doświadczenia Polski i Holandii” Peters. - Drugi to podstawowa i niezbędna opieka medyczna: począwszy od wizyty u lekarza rodzinnego aż po krótkie pobyty w szpitalu oraz konsultacje lub zabiegi u specjalistów – dodawał. Trzeci segment to dodatkowa opieka: zabiegi stomatologiczne, fizjoterapia, zabiegi kosmetyczne.
Zdrowie = 11 proc. PKB
System oliwią wspomniane składki ubezpieczeniowe. Podstawowe jest obowiązkowe dla każdego rezydenta Królestwa: można albo wpłacić comiesięczną tzw. premię nominalną bezpośrednio do wybranego ubezpieczyciela, albo też składkę płaci pracodawca, potrącając z wynagrodzenia.
Uzupełnieniem są składki dobrowolne, na te świadczenia, których nie pokrywa system obligatoryjny. Dzieci poniżej 18. roku życia są ubezpieczone bezpłatnie, ale muszą zostać ujęte w polisie rodziców – ich „premię nominalną” opłaca państwo. Płatności pacjentów na rzecz szpitali obejmują kwoty płacone z własnej kieszeni przez osoby, które wybrały polisę „zwrotu kosztów” oraz obowiązkowy udział własny w wysokości 155 euro rocznie (plus dobrowolny udział własny – między 100 a 500 euro rocznie).
Nic za darmo. Holendrzy przeznaczają na wydatki na zdrowie 11 proc. PKB kraju – w 2013 r. wychodziło per capita 5217 dolarów (dla porównania: w Polsce było to 6,4 proc. PKB, czyli nieco ponad półtora tysiąca dol. na osobę). Koszty opieki zdrowotnej sięgają 72 mld euro.
I z takimi wydatkami trzeba się liczyć. - Pożyjemy, zobaczymy: to niedobre myślenie – podsumowuje Guy Peters. Model opieki zdrowotnej na XXI wiek według tego holenderskiego eksperta powinien zakładać zmianę kilku kluczowych założeń. Przede wszystkim chodzi o odejście od ilości na rzecz jakości świadczonych usług; porzucenie myślenia o płaceniu za „usługę” czy „dochód” tworzone w placówkach, na rzecz płatności za „rezultat”; skoncentrowanie się na tym, jak nauka i technologie zmieniają opiekę medyczną. To wszystko kosztochłonne elementy systemu.
3 miliardy dla Polski
Czy Polska może skorzystać z tego doświadczenia? Cóż, przynajmniej stoi przed wielką szansą: do 2020 roku nad Wisłę trafi 2,9 mld euro ze środków unijnych w celu stworzenia stabilnego systemu opieki zdrowotnej. To więcej niż Bruksela wyda na potrzeby Czech, Węgier, Chorwacji, Rumunii i Bułgarii razem wziętych. Jest też chęć, by z holenderskich doświadczeń korzystać. Według wiceministra Jerzego Kwiecińskiego z Ministerstwa Rozwoju, współpraca między Polską o Królestwem Niderlandów jest koniecznością, a przy modernizacji polskiej służby zdrowia można opierać się również na dobrze pojętej współpracy z holenderskimi firmami, działającymi na polskim rynku.
Z wspomnianej wyżej puli 1,3 mld euro zostanie zainwestowane w infrastrukturę ratownictwa medycznego i infrastrukturę pozostałych jednostek (oddziały ratunkowe, centra urazowe, laboratoria diagnostyczne, infrastrukturę transportu medycznego). Niemal drugie tyle zostanie przeznaczone na dostęp do usług medycznych, profilaktykę, reorganizację sektora zdrowia i kształcenie kadr medycznych. 350 mln euro ma z kolei trafić na projekty związane z telemedycyną, szpitalnymi systemami informatycznymi, elektronicznymi kartami zdrowia pacjentów, rejestrami chorób przewlekłych.
- Holandia weszła na szczyt, jeśli chodzi o innowacje w systemie opieki zdrowotnej, traktując ją jako inwestycję państwa – podkreślał Tomasz Lisewski, Dyrektor Generalny Regionu CEE w firmie Royal Philips podczas konferencji „Transformacja opieki zdrowtnej”. - Sprawne zarządzanie systemem i lepszą opiekę nad pacjentem umożliwiają nowoczesne rozwiązania IT. Warto pamiętać, że o nowoczesności szpitala nie będzie świadczył jedynie zakupiony sprzęt, ale cały system komunikacji, szkoleń personelu, rozwiązania w zakresie e-dokumentacji medycznej czy telemedycyny – dodawał.
- W ramach przygotowań do rozdysponowania tych środków trwają prace nad ponad 60 projektami, w sumie na 900 mln euro – wyliczała Anca Andreea-Calugaru, ekspertka firmy Schuman Associates, podczas konferencji „Transformacja opieki zdrowotnej”. Już w tym roku suma ta będzie do dyspozycji szpitali, centrów zdrowia, przychodni – m.in. na modernizację budynków, zakupy sprzętu, testy nowych modeli zarządzania, kształcenie kadry, prowadzenie programów profilaktyki zdrowotnej i przesiewowych badań zdrowia dotyczących raka jelita grubego, szyjki macicy oraz raka piersi.
To może być jednak pierwszy krok na długiej drodze do zmiany polskiego systemu opieki zdrowotnej na wzór holenderski. Wśród rekomendacji w sprawie tego, jak Polska mogłaby skorzystać z holenderskich wzorców można znaleźć również np. finansowanie w oparciu o wyniki leczenia, nacisk na realizację praw pacjenta, odpowiednie wynagrodzenie lekarzy – by zmniejszyć ich motywację do zakładania prywatnej praktyki. Nie mniej istotne jest wdrażanie technologii związanych z e-zdrowiem.
Wśród holenderskich pomysłów, które Polska chce już wdrożyć u siebie, znajduje się dziś m.in. zwiększenie opieki przedszpitalnej – znacznie obniżającej koszty funkcjonowania systemu w porównaniu do hospitalizacji. Nad wdrożeniem takiego rozwiązania pracuje obecnie specjalny zespół ekspertów. Miejmy nadzieję, że nie będzie to ostatnie z rozwiązań, jakie Polska chciałaby zapożyczyć od Królestwa – choćby dlatego, że beneficjentem sprawnie działającej służby zdrowia, nawet istniejącej w ramach swoistego „wolnego rynku”, są nie tylko pacjenci, ale też zajmujący się nimi specjaliści – w tym pielęgniarki.
Tekst powstał we współpracy z Ambasadą Królestwa Niderlandów w RP.