Tomasz Fularski całe życie pracował w sektorze IT. Postanowił jednak porzucić branżę i założył własną firmę Estimo. Dziś wraz z żona tworzy ekskluzywne pudełka dla jubilerów. W polskich puzderkach swoją kolię trzyma królowa Belgii, a najlepsze butiki w Nicei i Paryżu prezentują w nich swoją najdroższą biżuterię.
Tomasz Fularski przez 17 lat pracował w zarządzie IT jednego z największych koncernów medialnych w Polsce. Kiedy firma kwitła, wszystko było w porządku – kilkanaście osób, każdy znał się i lubił, wspólne spędzane wigilie pracownicze. Wszystko zaczęło się psuć, kiedy wraz z wejściem na giełdę, przedsiębiorstwo zaczęło zamieniać się w korporację.
– Rzuciłem korporację, kiedy po zebraniach zarządu wywożono niektórych członków karetkami – mówi bez ogródek Tomasz Fularski. Tyle, że miał wtedy już 50 lat. Musiał sobie postawić pytanie – co teraz? – Postanowiłem iść na studia i zdobyć wykształcenie z mojej pasji – fotografii. Mogłem sobie na to pozwolić, bo moja żona utrzymywała nas oboje z pracy w, nomen omen, korporacji – wyjaśnia pół żartem, pół serio. – Ale robiliśmy tak kilka razy w naszym wspólnym życiu, bo w końcu od tego jest małżeństwo, by się wspierać – mówi.
Na studiach dostrzegł problemy, z jakimi zmagają się artyści w Polsce. Mianowicie, nikt nie potrafi wykonać usług, związanych z wydrukowaniem czy oprawieniem dzieł.
Dlatego razem z żoną zaczęli tworzyć ekskluzywne i specjalistyczne „wizytówki” dla twórców. Takie portfolio to droga impreza – za jego wykonanie inkasują nawet do 3 tysięcy złotych. Zaczęli jeszcze w okolicach 2008 roku, ale nie było trudno znaleźć chętnych – w końcu studiowanie z innymi artystami zobowiązuje.
A od 2013 roku, kiedy oficjalnie powstała firma Estimo, Fularscy oferują również ręcznie robione pudełka na zamówienie. Skąd ten pomysł? Bo zobaczyli lukę na tym rynku. Zalanym przez fabryczną masówkę, określaną jako luksusową, która z tym słowem, zdaniem Tomasza, ma niewiele wspólnego.
– Słowo ekskluzywny czy luksusowy nic dzisiaj nie znaczy – stawia tezę. – Wystarczy wcisnąć komuś czerwone, a nie szare pudełko z serduszkiem na wieczku i już się staje wyjątkowe. Oczywiście produkuje się je w fabryce po kilka tysięcy sztuk, bo inaczej się nie opłaca. Tymczasem chodzi o znacznie mniejszą ilość, podejście do klienta, czas, jaki na to poświęcasz. Do nas nie dotrze się przez Google, bo nie chcemy trafić do masowego odbiorcy – tłumaczy.
Mieliśmy sytuację, że nasz klient wysyłał biżuterię w naszych pudełkach w tropiki. A normalny klej by się w tamtym klimacie rozpuścił. Musieliśmy dobrać takie drewno i łączenia, które nie uległyby czynnikom pogodowym, leżąc na przykład na wystawowej półce w Ameryce Południowej lub pod tylnią szybą samochodu. I nam się udało. To część wyzwań, przed jakimi stajemy w naszej pracy.