Wchodzisz na stronę banku, żeby sprawdzić stan konta lub wykonać kilka przelewów. Wszystko jest w porządku, przeglądarka nie wyświetla niepokojących komunikatów, ale i tak kilka dni później zauważasz, że ktoś wyczyścił twoje oszczędności. Jak to się stało? Hakerzy stworzyli nowego konia trojańskiego, który kopiuje nie tylko wygląd strony banku, ale również certyfikat jej autentyczności.
Poradniki, które uczą, jak odróżnić prawdziwy serwis od jego podróbki, podkreślają, że trzeba zwrócić uwagę na dwa elementy. Po pierwsze, czy adres WWW jest prawidłowy, a po drugie, czy w pasku adresu pojawia się symbol zielonej kłódki. Dzięki temu od razu wiemy, że nasze połączenie jest bezpieczne.
Cyberprzestpępcy przestali jednak ograniczać się do kopiowania wyglądu stron. Banki szybko reagują na informacje od klientów, którzy na przykład otwierają maile wysłane od podszywających się pod instytucje finansowe oszustów. Wymyślili więc nowe oprogramowanie, które odcina posiadacza konta od serwera banku, przez co ten nie może się zorientować o potencjalnym przestępstwie i usypia jego czujność.
Jak to działa? Schemat jest bardzo prosty. Po rozesłaniu konia trojańskiego na pocztę elektroniczną, użytkownik otwiera wiadomość. Ta instaluje specjalne skrypty na jego komputerze, które przekierowują jego połączenie z bankiem na zewnętrzny serwer. Na nim zaś hakerzy tworzą klona serwisu bankowego.
Żeby jeszcze mocniej utwierdzić internautę w przekonaniu, że wszystko jest w porządku, zostaje zainstalowany dodatkowy certyfikat, który uruchamia w przeglądarce wspomnianą zieloną kłódkę. Co się dzieje dalej, można się domyślić – wpisujemy wszystkie poufne dane, a hakerzy mogą w spokoju wyczyścić nasze konto.
Na szczęście możemy rozpoznać atak w trakcie jego trwania. Z pomocą przychodzi firma Prebytes, która zestawiła ze sobą fałszywe i prawdziwe certyfikaty. Lepiej mieć się na baczności – zostało zainfekowanych już kilkaset komputerów, a eksperci podejrzewają, że koń trojański został stworzony między innymi przez polskich hakerów, z przeznaczeniem na rodzimy rynek.