"Nie byłoby mnie tu i teraz, gdyby nie pomoc rodziców, przyjaciół i drobnych sponsorów. Na przełomie lat 2007/2008 chciałem zrezygnować ze sportu. Myślałem realnie o przyszłości, o zapewnieniu bytu sobie i rodzinie. (…) Sport to jest praca, a lekkoatletyka to nie piłka nożna. Tu nie ma wieloletnich kontraktów o niebotycznych kwotach. Czasami jest tak, że jeden mały błąd i... nie ma ciebie, wielomiesięczna praca idzie na marne".
Zgadniecie czyje to słowa? Nie, to nie jest zwycięzca regionalnych zawodów w Pcimiu Dolnym. Mowa o jednej z największych gwiazd naszej reprezentacji – Adamie Kszczocie. W 2014 roku 26-letni obecnie zawodnik przypomniał w rozmowie z Polską Agencją Prasową, że po zajęciu trzeciego miejsca na mistrzostwach Europy w Berlinie, był bliski rezygnacji ze sportu. Jego ministerialne stypendium wynosiło wówczas 1600 zł brutto.
Mistrzostwa Europy przyniosły Polsce 12 medali i zwycięstwo w klasyfikacji medalowej. Nawet, uwzględniając fakt, że w tym, roku ta impreza przyćmiona zostanie przez igrzyska olimpijskie w Rio, trzeba przyznać, że tak spektakularnych sukcesów nie mamy w kraju zbyt wiele. Dla lekkoatletów nie jest to jednak pierwszyzna. Od lat z największych imprez przywożą medale, kwalifikują się do finałów. Mimo to warunki, w jakich trenuje większość z nich, urąga ludzkiej godności.
Przytoczona na początku skarga Kszczota i tak była bardzo stonowana. Podczas halowych mistrzostw Polski w 2015 roku nerwów na wodzy nie utrzymał kulomiot Jakub Szyszkowski. Po zakończeniu zawodów do świeżo upieczonego mistrza podszedł konferansjer. Standardowe pytanie o samopoczucie i dalsze plany okazało się strzałem w stopę.
Praktycznie rok w rok do mediów przedostają się informacje o złej kondycji Królowej Sportu. W niedawnym wywiadzie dla „Przeglądu Sportowego” Marcin Chabowski, który w Amsterdamie zajął czwarte miejsce podczas półmaratonu, powiedział, że na przygotowania wydał z własnej kieszeni 10 tys. złotych. Treningi najczęściej odbywał zaś koło swojego domu w Wejcherowie.
Pieniądze spływają na naszych lekkoatletów dopiero po osiągnięciu spektakularnego sukcesu. Anita Włodarczyk przed mistrzostwami świata (które wygrała) w 2009 roku ćwiczyła rzut młotem pod mostem św. Rocha w Poznaniu. Tam miała do tego najlepsze warunki.
Szczęśliwcy, m.in. Adam Kszczot, Anita Włodarczyk, Tomasz Majewski czy Piotr Małachowski załapali się od kilku lat na prywatny sponsoring. Finansowym parasolem otoczyła ich Grupa Orlen. Mecenat nafciarzy przeznaczony jest jednak dla najlepszych. Reszta musi polegać na własnych kontaktach i opiece związku.
Złej kondycji finansowej całego środowiska Grzegorz Kita, ekspert ds. marketingu sportowego, upatruje w problemach z wykreowaniem wizerunku. – W dzisiejszych czasach sam sukces nie promuje już sportowca wystarczająco. Informacji na temat sportu i osiągnięć sportowców jest zbyt dużo. Żeby przebić się przez ten natłok, trzeba umieć je sprzedać pod względem wizerunkowym, a następnie podtrzymywać zainteresowanie – przekonuje w rozmowie z INN:Poland.
Zdaniem Kity podstawowym problemem jest ogólna pozycja tej dyscypliny. Pod względem popularności lekkoatletyka nie może równać się z piłką nożną. W hierarchii ważności dla przeciętnego kibica znajduje się w tej chwili na średniej półce. Za futbolem i siatkówką, ale przed całą grupą bardziej niszowych sportów, o których przeciętny Kowalski nie słyszy nawet przy okazji igrzysk olimpijskich.
Źle promuje się także sam związek. – Działacze nie rozumieją, że czasy się zmieniły. Kiedyś 90 procent nakładów szło na zrobienie wyniku, a pozostałe 10 – na jego promocję. Dzisiaj z niewielką dozą przesady można powiedzieć, że proporcje są odwrotne – twierdzi Kita. Słabo zauważalni w mediach są też sami sportowcy. A w sportach indywidualnych własna, indywidualna marka jest nie do przecenienia. Tymczasem ubiegłoroczne badania ARC pokazały, że rozpoznawalność naszych lekkoatletów jest na minimalnym poziomie. Znajomość spontaniczna Tomasza Majewskiego wynosi zaledwie 6 proc., Małachowskiego jedynie 1,8 proc. Ludzie regularnie zdobywający medale na najważniejszych imprezach są w Polsce praktycznie anonimowi! Na rodzimej scenie lekkoatletycznej brakuje takich postaci jak Robert Korzeniowski czy Artur Partyka.
Oni czuli się w kontaktach z dziennikarzami jak ryby w wodzie. Byli bardzo medialni. Wpis Marcina Lewandowskiego, w którym ten narzekał na małe zainteresowanie swoją dyscypliną wśród mediów i kibiców zrobił mnóstwo szumu. Był kontrowersyjny, ale odniósł skutek. Lekkoatletyka była na ustach wszystkich. – Działań promocyjnych jest jednak za mało i nie ma w nich ciągłości. Dopóki o lekkiej atletyce słyszy się tylko od święta, nie ma szans na stały dopływ pieniędzy do tej dyscypliny – przekonuje prezes Sport Management Polska.
Napisz do autora: adam.sienko@innpoland.pl
Reklama.
Jakub Szyszkowski
Mam nadzieję, że Polski Związek Lekkiej Atletyki opłaci mi jakiś obóz, bo do tej pory nie miałem żadnych przygotowań, mimo tego, że zaliczam wszystkie imprezy mistrzowskie od dwóch lat i jestem młodzieżowym mistrzem Europy. Nie miałem możliwości trenowania na koszt PZLA. Byłem teraz w Spale przez 3 dni za własne pieniądze, bo związek nie chciał mi opłacić nawet tak krótkiego zgrupowania.