Uczestnicy Światowych Dni Młodzieży przed wyjazdem do Krakowa przelali się przez Dworzec Centralny w Warszawie. Rozmowy ze stołecznymi sprzedawcami rysują przed nami zaskakujący obraz upodobań pielgrzymów.
Piątkowy poranek na Dworcu Centralnym w Warszawie. Stolica Polski była w tym roku dla wielu pielgrzymów przystankiem przed docelowym wyjazdem do Krakowa. Co jedli? Gdzie kupowali? Postanowiłem się tego dowiedzieć.
Pierwsze kroki kieruję do salonów prasowych. Mekki wszelkiej maści podróżnych. Ustawione tuż przy wejściach na perony warszawskiego dworca, wydają się naturalnym punktem do pozbycia się nadmiaru drobnych.
– Myślałem, że nie dobiję się dzisiaj do kasy – zagaduję.
– Niepotrzebnie. Ci co mieli pojechać, już to zrobili – uśmiecha się sprzedawczyni.
Dopytuję o ostatni weekend. To wtedy zakończyły się warszawskie Dni w Diecezjach i kilkanaście tysięcy pielgrzymów powinno wsiąść w autobusy i pociągi, by udać się na spotkanie z papieżem.
– W ogóle nie zauważyłam, że się zaczęły – tłumaczy zakłopotana. Ruch był taki sam, jak w każdy przeciętny dzień.
To samo słyszę kilkanaście metrów dalej u konkurencji. W punkcie zlokalizowanym przy drodze, jaką pokonuje się z hali głównej na peron numer 4 (czyli ten, z którego odjeżdżają pociągi do Krakowa) również bez szału. – Pielgrzymi po prostu przeszli obok – słyszę.
Na salonikach prasowych świat się jednak nie kończy. Uczestnicy Światowych Dni Młodzieży mieli przecież mnóstwo miejsc do wyboru. Gdzie mogli pójść? Pewnie tam gdzie większość młodzieży z nadmiarem wolnego czasu – do kawiarni.
– Trochę się tu ich pojawiło – przyznaje jeden z baristów. Jest więc nadzieja! Być może pielgrzymi stawiają solidną dawkę kofeiny wyżej niż niezdrowe przekąski, kanapki owinięte w folię i, co akurat kompletnie bym mnie nie zdziwiło, polskie gazety.
Pracownik kawiarni widząc rodzący się we mnie entuzjazm szybko dodał. – To tylko kilka grup, głównie z południa Europy. Wyglądali na Portugalczyków. Ciężko jednak powiedzieć, żeby znacząco podniosło to obroty – tłumaczy.
Ostatnia szansa to Złote Tarasy. Robię jedną rundę po parterze. Zwykły poranek w stołecznym centrum handlowym. Jak zwykle po sklepach kręci się trochę ludzi, ale na przyjezdnych z ŚDM nie wyglądają. Uznaję, że warto to jeszcze zweryfikować. Kogo zapytać? Oczywiście człowieka, któremu płacą za obserwowanie klientów. Zagadnięty przeze mnie ochroniarz opowiada, że owszem, kilka dni temu widział trochę cudzoziemców, prawdopodobnie jadących do Krakowa. Nawałnica młodzieży? – dopytuję. W zamian dostaję jednak tylko przeczący ruch głową. – To pojedyncze grupki ludzi – doprecyzowuje. Znowu pudło.
Zrezygnowany siadam w jednym z dworcowych fast-foodów. Pytanie ostatniej szansy. Byli? Na całym dworcu musi być przecież jakieś miejsce, w którym pracownicy zauważyli nieproporcjonalny przyrost wesołej i rozgadanej młodzieży.
– Oczywiście, że byli – obrusza się młoda dziewczyna, stojąca za kasą. – Ruch był ogromny, teraz się wprawdzie uspokoiło, ale jesteśmy przygotowani na powtórkę. W końcu za chwilę wracają do domu – opowiada. Nie wyglądała jednak na zachwyconą tą perspektywą.
Więc jednak fast-foody. Z drugiej strony, z ręką na sercu – kto opiera się pokusie zjedzenia w takim miejscu podczas wycieczki za granicę? Jeśli chodzi o mnie – niekoniecznie.