Reklama.
Zapominają jednak, że koń, nawet pociągowy, jest zwierzęciem, a nie maszyną. Zwierzęta padają z wycieńczenia. Jak jednak odmówić turystom, którzy do tego środka transportu ustawiają się w kilkudziesięciometrowych kolejkach?
Temat zajeżdżania koni nie jest niczym nowym. Od kilku lat organizacje, jak Fundacja Viva, próbują doprowadzić do całkowitego zakazu tego rodzaju transportu nad górskie jezioro. I mają ku temu bardzo dobre podstawy. Ostatnia kontrola oraz badania wykluczyły z pracy aż 23 konie, z czego sześć na stałe z powodu niewydolności i chorób, które trawiły ich organizmy.
Fiakrzy, czyli dorożkarze, mają swoje metody, by naginać wyniki badań. Przede wszystkim wiedzą, w jakim terminie dane badania się odbędą i markują dobrą kondycję zwierząt. Jedną z metod jest wymiana podków dzień przed kontrolą, co utwierdza członków komisji w przekonaniu, że zwierzęta są pod stałą opieką.
Kolejnym problemem jest sposób ich przeprowadzania. Konie badane są grupami, w efekcie czego niektóre zyskują więcej czasu na regenerację, co może fałszować rzeczywisty stan ich zdrowia. Efektywne są negatywne nie tylko dla nich – zwierzę zmęczone jest niespokojne. W trakcie przejazdu może zacząć wierzgać i próbować uciec, co może stanowić zagrożenie dla turystów.
W Katalonii w 2012 roku zakazano Corridy – lokalnej tradycji walki z bykami, którą uznano za zbyt niehumanitarną. Warto zastanowić się, czy przejazd nad Morskie Oko kosztem zdrowia i życia zwierzęcia jest czymś, co warto kultywować.
Napisz do autora: grzegorz.burtan@innpoland.pl