PKP zamyka niestrzeżone przejazdy kolejowe. Od października zniknęło ich już 503, w kolejce czekają tysiące następnych. Samorządowcy biją na alarm – dla części mieszkańców zagrożone przejazdy, to jedyna droga do domu.
Im gorzej rozwinięty pod kątem infrastruktury rejon, tym większy problem. W okolicach większych miejscowości zamykanie przejazdów oznacza dodatkowe kilometry, jakie mieszkańcy będą musieli pokonywać, objeżdżając pechowy przejazd. W przypadku mniejszych – odcięcie drogi prowadzącej do domu. Może się to odbić także na bezpieczeństwie. Utrudnienia dotkną również karetki i wozy straży pożarnej.
PKP PLK działając zgodnie z prawem zamyka kolejne przejazdy. Od października zniknęło ich już 503. Spółka zarządza jednak wciąż 6,8 tys. przejazdów kolejowych o kategorii D. Czyli takich, które oznakowane są tylko krzyżem św. Andrzeja i mogą zostać zlikwidowane.
Wszystko zaczęło się od rozporządzenia ministra infrastruktury z października 2015 roku. W jego myśl, w użyciu mogą pozostać tylko te niestrzeżone przejazdy, do których prowadzące drogi mają właścicieli. Samorządy mogłyby nadać im status publicznych i wziąć na siebie ciężar ich utrzymania, zapobiegając likwidacji. Ale nie chcą.
Rozporządzenie, które miało na celu zwiększenie bezpieczeństwa na kolejowych przejazdach, może więc odnieść dokładnie odwrotny skutek.
– Masowe zamykanie przejazdów spowoduje nie tylko obniżenie bezpieczeństwa, ale i komfortu życia mieszkańców. Można się spodziewać, że część z nich i tak będzie korzystać z nieczynnych przejazdów, by skrócić sobie drogę – tłumaczy cytowany przez "Gazetę Prawną", prezydent Nowej Soli Wadim Tyszkiewicz.
Od początku roku na polskich torach doszło do 103 wypadków i kolizji. W ich wyniku zmarło 31 osób, a 23 zostały ranne.