Nie mają sponsorów, badania finansują z własnych kieszeń. Od roku konsekwentnie inwestują w realizację projektu ogromną kasę. – Wydaję swoje prywatne pieniądze. Nigdy do nikogo ręki o dofinansowanie nie wyciągałem – podkreśla w rozmowie z INN:Poland, jeden z dwójki poszukiwaczy, Piotr Koper.
Piotr Koper do Wałbrzycha sprowadził się 14 lat temu, by wyremontować jeden z miejscowych zakładów. Ilość zleceń jakie później otrzymał, pozwoliła mu zostać w mieście na stałe. Oszczędności zgromadzone podczas prac budowlanych przydają mu się teraz do największej w jego życiu operacji – poszukiwania złotego pociągu.
Sprawa ukrytego przez Niemców pociągu od początku kręci się wokół pieniędzy. Tych rzekomo zakopanych przez naszych zachodnich sąsiadów w okolicach Wałbrzycha, i tych, które Piotr Koper i Anderas Richter konsekwentnie topią w projekcie. W mediach pojawiają się różne kwoty. W ubiegłym roku Super Express pisał o 400 tys. złotych, jakie odkrywcy mieli wydać na swoje poszukiwania. Piotr Koper odcina się od takich sum. – Zakup sprzętu i serie badań terenu pochłonęły do tej pory ponad 65 tys. złotych, ale całkowite koszty zostaną policzone kiedy skończymy – tłumaczy.
Przedsiębiorca wydawał się zirytowany moim pytaniem o pieniądze. – Wszyscy nas o to zagadują, a dla nas to wcale nie jest najważniejsze – obrusza się. Koper podkreśla, że dla niepewnych zysków nie poświęcałby sprawie kilkadziesiąt godzin tygodniowo. – Zebrałby się z tego dodatkowy etat – przekonuje. Jaka motywacja nim kieruje?
Zgodnie z prawem odkrywcom po ewentualnym znalezieniu złotego pociągu należałoby się 10 proc. „znaleźnego”. Nawet oszczędne kalkulacje, wskazują jednocześnie na to, że pod ziemią zakopane może być kilkanaście milionów złotych. Kwota kusi, ale Koper zarzeka się, że zysk nie był nigdy jego celem Zysk przedsiębiorca zamierza przeznaczyć na budowę muzeum, które upamiętni dokonane przez niego odkrycie.
Jeżeli więc nie żądzą zysku, to co? Według Kopra, chodzi o zwykłą pasję. Przedsiębiorca od małego interesował się historią i fantazjował, że pewnego dnia odkryje ukryty skarb. Zainteresowania stały się również fundamentem znajomości z dzisiejszym współpracownikiem – Andreasem Richetrem. – Z takich rzeczy się nie wyrasta. Podczas poszukiwań obudziło się we mnie duże dziecko – opowiada Koper.
Z tego względu odkrywca nie rozumie ataków, jakie przeprowadzają na niego w komentarzach internauci. – Nie mam zamiaru przejmować się internetowym komentatorem, który nigdy nic w życiu nie zaryzykował. To typ człowieka, który siedzi w internecie , pije piwo i gada głupoty. A ja w tym czasie działam – mówi.
Wokół projektu obu panów pojawiło się również wiele osób zainteresowanych pomocą. Jedynymi opłacanymi pracownikami są osoby, które przeprowadzają badania gruntu i kopią w ziemi. Reszta to wolontariusze. Koper szacuje ich liczbę na kilkadziesiąt osób. – Ktoś użyczy nam koparkę, ktoś inny przyniesie bigos. Ludzie pomagają, jak mogą – przekonuje. Lokalni mieszkańcy pomagają przy wycince drzew, oferują pomoc przy transporcie, a nawet noclegi dla członków ekipy. I to właśnie ta mobilizacja wydaje się, jak na razie, największym sukcesem poszukiwań złotego pociągu.
– Już teraz jesteśmy wygrani, takiej ekipy jak my, nie ma nikt. Na podstawie rozmów ze współpracownikami i ludźmi z okolicy, mogę powiedzieć, że jeżeli powtórzylibyśmy taką akcję, wszyscy znów gremialnie stawiliby się do pomocy – przekonuje Koper.
Niespodziewana integracja to zapewne jedyne zwycięstwo obu panów. Wszystko bowiem wskazuje na to, że przygodą z legendarnym pociągiem dobiega końca. Według kolejnych doniesień z budowy natura spłatała odkrywcom psikusa i zamiast tunelu natrafili tylko na warstwę iłów.
Nadzieja umiera jednak ostatnia, a sam odkrywca do końca pozostaje dobrej myśli. – Nikt u nas rąk po pierwszych niepowodzeniach nie załamuje – opowiada Koper.