Miała być rewolucja, zamiast tego mamy zawiedzione nadzieje i falę hejtu w internecie. No Man's Sky, którą opisywaliśmy na naszych łamach została przedstawiona przez twórców jako rewolucja. Jednak opowieści o kosmosie, który można do woli eksplorować, a w nim ponad 18 trylionów niepowtarzalnych planet z własnym ekosystemem, brzmiały dobrze tylko na papierze. I to już widać w statystykach i rosnącym zainteresowaniu zwrotami zakupionych przez graczy egzemplarzy.
„One Man's Lie” - taki przydomek przylgnął do Seana Murraya, szefa studia Hello Games, które jest odpowiedzialne za produkcję tytułu. To właśnie Murray stał za całą kampanią promocyjną, opowiadając w wywiadach o złożoności projektu i dużych ambicjach dewelopera.
Czym gra miała być a czym jest
Kiedy jednak No Man's Sky ujrzało światło dzienne i opadła pierwsza fala entuzjazmu, na wierzch zaczęły wypływać wady tytułu. Pierwszym zarzutem, jaki wystosowali gracze i recenzenci, była powtarzalność rozgrywki. Gra ma po prostu za mało treści – po pierwszych 8-10 godzinach zamienia się w serię powtarzalnych zadań, które polegają na lądowaniu na nowej planecie, zbieraniu minerałów i katalogowaniu zwierząt, podkreślają zawiedzeni użytkownicy.
Problemem są również same planety – obiecywane w materiałach prasowych lokalizacje tętniące życiem okazały się podobnymi do siebie, niezbyt estetycznymi terenami z fauną i florą, która choć generowana losowo, jest do siebie podobna w każdym miejscu.
To jednak subiektywne opinie, bo przecież nie każdemu gra się musi podobać. Wystarczy jednak spojrzeć na statystyki w serwisie Steamspy – od początku premiery, No Man's Sky straciło 90 proc. swoich graczy. Sporo jak na produkcję, która miała wyznaczać nowe standardy w cyfrowym przemyśle.Na dużych forach internetowych dla graczy coraz popularniejsze stają się wątki, gdzie opisywane są próby odzyskania pieniędzy (gra kosztuje około 240 złotych). Jak się okazuje, graczom udaje się odzyskiwać pieniądze głównie na platformie zakupowej Steam.
Nie powinno to dziwić z prostego powodu – gra najeżona jest błędami, które często uniemożliwiają rozgrywkę. Nagminne jest narzekanie, że gra często się zawiesza, co nie powinno mieć miejsca w przypadku produkcji, za którą trzeba tyle zapłacić.
Najpierw były Pokemony, teraz kolejny potencjalny kamień milowy okazuje się niewypałem. Jakby tego było mało, Sean Murray zapowiedział dodatki do gry, które ulepszą rozgrywkę, ale nie wszystkie będą bezpłatne. W ten sposób dołączył do grona twórców, korzystających z najgorszych praktyk w branży gier – wypuszczając w pełnej cenie niekompletny tytuł, do którego trzeba dopłacać, aby stał się tym, czym powinien być od początku.