O klienta można walczyć na różne sposoby: postawić na wyjątkowy standard obsługi klienta albo znaleźć niszę sprzedażową. Tymczasem polski rynek e-commerce drąży rak konkurencji cenowej. Różnice w cenach tych samych produktów potrafią sięgać nawet kilkuset procent. Dla e-sklepów taka konkurencja to droga donikąd.
Z raportu Dealavo wynika, że różnice w cenach tych samych produktów mogą się różnić nawet o kilkaset procent. E-sklepy w niektórych przypadkach sprzedają produkty nawet poniżej cen hurtowych.
Nie trzeba tu daleko szukać. W wyszukiwarkę cenową wpisujemy hasło „Lego Friends Domek na drzewie”. Wachlarz cen od 250 do 432 złotych. A producent wycenił swój produkt na 299.
Wszystko po to, by zdobyć nowych klientów. Działanie ma jednak bardzo krótkowzroczny efekt. W raporcie Izby Gospodarki Elektronicznej możemy wyczytać, że nad Wisłą tylko połowa sklepów wytrzymuje na rynku ponad 2 lata. Okres 5 lat dożywa zaledwie co 10.
Co je do tego zmusza? Przede wszystkim olbrzymia konkurencja. W walce o rynek szacowany na niemal 36 mld złotych toczy się bezpardonowa rozgrywka. Na polskim rynku działa obecnie około 23,5 tys e-sklepów. Do destrukcyjnej, cenowej wojny zachęcają ich zresztą sami konsumenci. Co czwarty z nas, jako czynnik motywujący do robienia zakupów w sieci, wskazuje właśnie niższy koszt.
– Polski klient jest wybitnie nakierowany na niską cenę – potwierdza prof. Grzegorz Mazurek z Akademii im. Leona Koźmińskiego. – Próby przywiązania go do marki za pomocą programów lojalnościowych i innych tego typu zabiegów zwyczajnie nie przyniosły do tej pory skutków. Przy niezwykle konkurencyjnym rynku jakim jest rynek e-commerce jest to zabójcze dla części jego uczestników – przekonuje ekspert. Zdaniem Mazurka presja na obniżanie cen doprowadza do drenażu e-sklepów z kapitału. Zamiast inwestować w obsługę klienta, podnoszenie świadomości marki obniżają ceny i stają się bezbronne w starciu z rynkowymi potentatami.
Duże firmy stać na to, by nawet przy groszowych marżach inwestować jednocześnie w reklamę i organizować akcje promocyjne. Wygrywają również „offlinem”. Dla klientów ważna jest świadomość tego, że w razie problemów mogą zwrócić się do stacjonarnego i realnie istniejącego punktu. Stanowi to także ułatwienie logistyczne, bo produkt można odebrać w sklepie, zamiast płacić kurierowi za jego dostawę.
Jeżeli chce się więc przechytrzyć hegemonów trzeba znaleźć inną drogę. – Jeżeli firma chce konkurować na tym rynku, powinna znaleźć na siebie pomysł. Jego brak to jedna z bolączek nowopowstałych e-sklepów – tłumaczy Mazurek. Jego zdaniem mali gracze nie mają szans rywalizować z gigantami poprzez obniżanie marż. Muszą postawić na wyjątkowo wysoki standard obsługi klienta, albo znaleźć niszę sprzedażową, w której nie będą musieli zużywać kapitału w bitwach cenowych.
Inaczej sytuacja wygląda na Zachodzie. Według raportu Fundacji im. Lesława A. Pagi, dla robiącego w internecie zakupy Niemca decydująca jest darmowa dostawa i bezkosztowy zwrot towaru. Szwed patrzy w tym czasie na prostotę płatności i wyczerpujący opis. Pod względem priorytetów bliżej nam więc do Czechów i Węgrów, którzy również bardzo dużą uwagę skupiają na cenie produktu. Czy wraz z bogaceniem się społeczeństwa mamy szansę zmienić nastawienie do oferty internetowych sklepów?
– To mrzonki – oponuje Mazurek. – Co więcej, w segmencie standardowych produktów presja będzie się zwiększać. Mówi się o wejściu na rynek Amazona, prężnie działa AliExpress, do zbijania cen przyczynia się również Allegro – dowodzi ekspert. Jego zdaniem presja cenowa będzie się tylko pogłębiać. Przed polskimi przedsiębiorcami tylko dwie drogi – zmienić sposób myślenia pt. „taniej znaczy lepiej”. Albo poszukać innego pomysłu na życie.