Szykuje się koniec naszego bursztynowego eldorado. Rząd planuje podniesienie opłaty eksploatacyjnej o niemal 80 proc., co sprawi, że jego wydobycie przestanie być opłacalne. A 70 proc. naszego udziału w światowym rynku przejmą...Chińczycy. – Będziemy bezradnie patrzeć jak bursztyn, który jest naszą narodową chlubą, leży w polskiej ziemi. A nam nie będzie opłacało się go wydobywać – komentuje dla INN:Poland Zbigniew Strzelczyk z Krajowej Izby Gospodarczej Bursztynu.
Znaczna większość jantaru, który wydobywa się w Polsce, to kawałki o wielkości od kilku do kilkunastu milimetrów. Wartość kilograma takiego urobku waha się w granicach 100 zł. Nie zważając na takie szczegóły Ministerstwo Środowiska postanowiło zaproponować nową opłatę eksploatacyjną w wysokości...800 zł za kilogram. O co chodzi?
– Ustawodawca stosuje prostą ekonomię – opłaty za bursztyn wzrosną, więc skarb państwa zarobi więcej. Nic bardziej mylnego – twierdzi Strzelczyk. Jego zdaniem planowana opłata znacznie podniesie cenę wydobytego jantaru, co przyczyni się do braku opłacalności produkowanych z niego wyrobów. – Będziemy bezradnie patrzeć jak bursztyn, który jest naszą narodową chlubą, leży w polskiej ziemi. A nam nie będzie opłacało się go wydobywać – alarmuje.
Nawet jeżeli wydobycie nie ustanie całkowicie, czeka nas duży skok cenowy. – Już teraz sytuacja jest bardzo ciężka, nie wiem jak klienci zareagowaliby na dalsze podwyżki – opowiada Stanisław Całka z firmy Amber-Ring. Przedsiębiorca tłumaczy, że ceny bursztynu za sprawą boomu na ten surowiec w Chinach, już teraz są bardzo wyżyłowane. – Zdarza się, że cena ekskluzywnej biżuterii bursztynowej przewyższa cenę tej ze złota – opowiada. Jego zdaniem, mocno odbiło się to na popycie, który jest zauważalnie mniejszy niż jeszcze kilka lat temu.
Dodatkowo, zdaniem Całki, zaopatrzenie w polski surowiec nie jest dla przeciętnego przedsiębiorcy szczególnie proste. – Ze względu na małe wydobycie jantaru, jest go na rynku niewiele – podkreśla. Producenci wyrobów z bursztynu mogą być więc za chwilę w tarapatach. Zaskakujące, biorąc pod uwagę, że w tej chwili udział naszego kraju w światowym rynku to jakieś 70 proc. Wartość eksportu Ministerstwo Gospodarki oszacowało w 2014 roku na 46 mln dolarów. Jeżeli więc nie my, to kto? Pytam, skąd możemy wziąć surowiec do dalszej produkcji.
– Moglibyśmy ściągać go z Ukrainy, ale nieustabilizowana sytuacja polityczna sprawia, że w grę wchodzi głównie przemyt – odpowiada Całka. Dla eksporterów taka możliwość nie stanowi żadnego rozwiązania. Żeby wysłać jantar za granicę, trzeba mieć pokrycie w jego wydobyciu. Teoretycznie można przewieźć go nielegalnie. Dla dużych firm to jednak mała pociecha, w dodatku nasi najwięksi odbiorcy leżą dość daleko. Kupują od nas bowiem głównie Stany Zjednoczone i kraje azjatyckie: Chiny, Tajlandia i Indie.
– Złoża bursztynu występują również w Obwodzie Kaliningradzkim, ale Rosjanie zakazali sprzedaży polskim odbiorcom – dodaje przedsiębiorca. Znów na przeszkodzie staje więc polityka. Czary goryczy dopełnia fakt, że tamtejszy bursztyn znajduje odbiorców w innej części świata. Z rosyjskiej eksklawy trafia do Moskwy, a stamtąd do Chin. Zaradni przedsiębiorcy z Państwa Środka budują własne zakłady przetwórstwa i stają się od nas całkowicie niezależni.
Ukraina nie, Rosja tym bardziej. Poszukajmy w bardziej egzotycznych lokalizacjach. Młodsze od polskiego bursztynu żywice kopalne występują również na Dominikanie, w Kolumbii, Meksyku i Borneo. Brzmi jak kierunek dla nas? – Owszem materiał jest trochę podobny, ale ta żywica jest o kilkanaście milionów lat za młoda. Nie da się jej tak łatwo obrabiać – studzi nadzieje Całek.
Problem wyraźnie rysuje się na horyzoncie, ale póki co wciąż uchodzimy za potęgę. Poza wspomnianą Rosją i Ukrainą jesteśmy jedynym krajem, w którym występują odpowiednio duże złoża. Według danych Polskiego Instytutu Geologicznego, pod ziemią wciąż zalega około 1,1 tys ton. To właśnie na nie zamach postanowił przeprowadzić polski rząd. I wygląda na to, że rykoszetem uderzy nie tylko w polski bursztyn. Jeżeli chodzi o biżuterię, "złoto Bałtyku" lubi chadzać z pewnym metalem.
– Trzeba pamiętać, że dzięki niemu sprzedajemy drugie nasze bogactwo – srebro. I to kilkanaście razy drożej, niż wynosi jego cena giełdowa – kończy Strzelczyk. To się nazywa upiec dwie pieczenie na jednym ogniu.