Przepis miał uderzyć po kieszeni w "bogatych hipokrytów, którzy co rok zmieniają samochód". Tak myślał rząd o bogatych artystach, dziennikarzach i innych twórcach, korzystających z "gorszącego przywileju". Po czterech latach obowiązywania podatkowej regulacji okazało się, że jedyne, co udaje się z nich ściągnąć, to marne 179 tys. złotych rocznie. Podatek właśnie idzie do kasacji, skórka okazała się niewarta wyprawki – stwierdza Ministerstwo Finansów
Wynagrodzenie prawników, którzy tworzyli przepisy, czas posłów, którzy debatowali i podnosili rękę, a potem koszt całej biurokratycznej machiny, która przeliczyła co, komu i za ile. Cała ta kasa urzędasów poszła w komin. Twórcy okazali się biedni jak mysz kościelna, więc po 4 latach fiskus się poddaje.
Bij bogatego
Warto jednak przypomnieć. Pomysł urodził się jesienią 2010 roku w programie TVP „Tomasz Lis na żywo”. Donald Tusk, będąc premierem, był dociskany o cięcia budżetowe. Pytano, komu będzie obcinał dochody. Tusk odparował: – Dlaczego ze środowisk "najbardziej opiniotwórczych nie pojawia się postulat, żeby zlikwidować przywilej", jego zdaniem, "gorszący" – 50 proc. koszt uzyskania przychodu dla twórców.
– Tnijmy przywileje tam, gdzie one dotyczą ludzi z definicji zamożniejszych niż biednych. Kiedy wybitny publicysta, którego oceniam na 30 tys. miesięcznie, mówi: "zamrozić emerytury i renty"
– to ja mówię "nie, zamroź sobie swój przywilej 50 procent, a ja poważnie potraktuję wtedy twój apel, żeby zamrozić tym, którzy mają 1200 miesięcznie" – powiedział premier. I dalej łajał. – Nie znoszę hipokryzji ludzi, którzy co rok zmieniają samochód na lepszy i mają gębę pełną frazesów, ile zabrać ludziom, którzy 25 każdego miesiąca zastanawiają się, czy mają na chleb - dodał.
Tak narodziła się podatkowa regulacja, mająca uderzyć w bogatych, a w zamyśle kilkoro krytykantów, publicystów z grubymi portfelami. Dzięki uldze zarabiają dużo, a płacą niskie podatki Co Tusk powiedział, minister finansów Jacek Rostowski wprowadził w czyn dwa lata później. W ustawie o zmianie podatku dochodowego znalazł się zapis, że "gorszący przywilej" nie będzie dotyczył osób, które z zarobkami wpadają w drugi prób podatkowy (ok. 85 tys. zł rocznie). Na nic żale Związku Zawodowego Twórców Kultury Polskiej, że twórcy zarabiają mało, a publicysta, którego Tusk oszacował na 30 tys. to rzadki okaz. Bezwzględna machina poszła w ruch.
Mizerne efekty
Nie piszę o tym dlatego, że sprawa dotyczy twórców, czyli między innymi dziennikarzy. Chodzi o mechanizm postępowania władzy, bo równie dobrze "regulacja i uszczelnianie systemu" mogłyby dotknąć taksówkarzy, bogatych prawników, podejrzanie dobrze zarabiających stomatologów, restauratorów czy kelnera wyciągającego 20 tys. zł miesięcznie. Każdego roku ustawa ustawa o podatku dochodowym PIT ma kilka zmian. Koło fortuny może wskazać dowolną grupę zawodową.
Teraz najlepsze. Ministerstwo Finansów szybciutko policzyło twórców – to 74 tys. osób, a razem z pracującymi na umowach o dzieło 113 tys. Z tego jedna piąta to rzekomi "beneficjenci" ulgi związanej 50 procentowym kosztem uzyskania przychodu (zwykli podatnicy mają ten limit określony na 1200-2000 złotych rocznie). A tak naprawdę okazało się, że bogatych twórców jest 3 na każda setkę pracujących. Dzięki wielkiej akcji obcinana przywilejów do budżetu państwa wpływały "zawrotne kwoty" – np. w tym roku szacuje się, że będzie to 179 tys. zł. Od wszystkich, rzekomo bogatych, podatników. I choć do podobnych przypadków dochodzi niezwykle rzadko, Ministerstwo Finansów właśnie postanowiło odpuścić sobie ten podatek. Koszty jego wprowadzenia przewyższyły uzyskiwane dochody.