Donald Tusk wymyślił to podczas programu telewizyjnego, Jacek Rostowski wprowadził do dwa lata później. Dziś ministerstwo finansów się poddaje, bo likwidacja przywileju dla bogatych przynosi zaledwie 179 tys. złotych rocznie.
Donald Tusk wymyślił to podczas programu telewizyjnego, Jacek Rostowski wprowadził do dwa lata później. Dziś ministerstwo finansów się poddaje, bo likwidacja przywileju dla bogatych przynosi zaledwie 179 tys. złotych rocznie. fot. Adam Stepień / Agencja Gazeta
Reklama.
Wynagrodzenie prawników, którzy tworzyli przepisy, czas posłów, którzy debatowali i podnosili rękę, a potem koszt całej biurokratycznej machiny, która przeliczyła co, komu i za ile. Cała ta kasa urzędasów poszła w komin. Twórcy okazali się biedni jak mysz kościelna, więc po 4 latach fiskus się poddaje.
Bij bogatego
Warto jednak przypomnieć. Pomysł urodził się jesienią 2010 roku w programie TVP „Tomasz Lis na żywo”. Donald Tusk, będąc premierem, był dociskany o cięcia budżetowe. Pytano, komu będzie obcinał dochody. Tusk odparował: – Dlaczego ze środowisk "najbardziej opiniotwórczych nie pojawia się postulat, żeby zlikwidować przywilej", jego zdaniem, "gorszący" – 50 proc. koszt uzyskania przychodu dla twórców.
– Tnijmy przywileje tam, gdzie one dotyczą ludzi z definicji zamożniejszych niż biednych. Kiedy wybitny publicysta, którego oceniam na 30 tys. miesięcznie, mówi: "zamrozić emerytury i renty"
– to ja mówię "nie, zamroź sobie swój przywilej 50 procent, a ja poważnie potraktuję wtedy twój apel, żeby zamrozić tym, którzy mają 1200 miesięcznie" – powiedział premier. I dalej łajał. – Nie znoszę hipokryzji ludzi, którzy co rok zmieniają samochód na lepszy i mają gębę pełną frazesów, ile zabrać ludziom, którzy 25 każdego miesiąca zastanawiają się, czy mają na chleb - dodał.
Tak narodziła się podatkowa regulacja, mająca uderzyć w bogatych, a w zamyśle kilkoro krytykantów, publicystów z grubymi portfelami. Dzięki uldze zarabiają dużo, a płacą niskie podatki Co Tusk powiedział, minister finansów Jacek Rostowski wprowadził w czyn dwa lata później. W ustawie o zmianie podatku dochodowego znalazł się zapis, że "gorszący przywilej" nie będzie dotyczył osób, które z zarobkami wpadają w drugi prób podatkowy (ok. 85 tys. zł rocznie). Na nic żale Związku Zawodowego Twórców Kultury Polskiej, że twórcy zarabiają mało, a publicysta, którego Tusk oszacował na 30 tys. to rzadki okaz. Bezwzględna machina poszła w ruch.
Mizerne efekty
Nie piszę o tym dlatego, że sprawa dotyczy twórców, czyli między innymi dziennikarzy. Chodzi o mechanizm postępowania władzy, bo równie dobrze "regulacja i uszczelnianie systemu" mogłyby dotknąć taksówkarzy, bogatych prawników, podejrzanie dobrze zarabiających stomatologów, restauratorów czy kelnera wyciągającego 20 tys. zł miesięcznie. Każdego roku ustawa ustawa o podatku dochodowym PIT ma kilka zmian. Koło fortuny może wskazać dowolną grupę zawodową.
Teraz najlepsze. Ministerstwo Finansów szybciutko policzyło twórców – to 74 tys. osób, a razem z pracującymi na umowach o dzieło 113 tys. Z tego jedna piąta to rzekomi "beneficjenci" ulgi związanej 50 procentowym kosztem uzyskania przychodu (zwykli podatnicy mają ten limit określony na 1200-2000 złotych rocznie). A tak naprawdę okazało się, że bogatych twórców jest 3 na każda setkę pracujących. Dzięki wielkiej akcji obcinana przywilejów do budżetu państwa wpływały "zawrotne kwoty" – np. w tym roku szacuje się, że będzie to 179 tys. zł. Od wszystkich, rzekomo bogatych, podatników. I choć do podobnych przypadków dochodzi niezwykle rzadko, Ministerstwo Finansów właśnie postanowiło odpuścić sobie ten podatek. Koszty jego wprowadzenia przewyższyły uzyskiwane dochody.

Napisz do autora: tomasz.molga@natemat.pl