Poczta Polska ma poważny problem. Operatorowi brakuje pracowników. Starsi stażem odchodzą, młodzi rzucają torbami w kąt jeszcze w trakcie pierwszego dnia pracy. Stan zatrudnienia w ostatnich latach mógł spaść nawet o około 20 proc. Oficjalnymi danymi poczta nie chce się jednak pochwalić.
W czasach rozkręcającego się rynku pracownika, oferujący miejsca pracy, muszą zacząć starać się pozyskiwać siłę roboczą. Jak wygląda to w przypadku Poczty Polskiej? Wchodzę na stronę rekrutacyjną. Zaznaczam Warszawę. Na logikę – gdzie oferować najlepsze warunki, jak nie w stolicy, w której, według danych, bezrobocie krótkookresowe obejmuje tylko 17 tys ludzi? Klikam i...nie wierzę własnym oczom: „umowa o pracę i pensja zawsze na czas”. Czy fakt, że Poczta Polska płaci pracownikom w wyznaczonych terminach, robi na ludziach wrażenie?
W Warszawie i okolicach poczta rzuciła 44 ogłoszenia. W skali kraju to już prawdopodobnie (szacując na podstawie portalu rekrutacyjnego) kilkaset nieobsadzonych miejsc. Prawdopodobnie. W biurze prasowym słyszę, że spółka jest tak duża, że dział komunikacji nie nadąża z odpowiedziami na zapytania dziennikarzy. Na ustosunkowanie się do kwestii zatrudnienia musiałbym więc poczekać kilka dni.
Na szybko dostaję jednak informację: „Aktualnie poszukujemy pracowników m.in. w obszarze sprzedaży – listonoszy, pracowników obsługi klienta, kierowców, magazynierów oraz pracowników wsparcia logistycznego, sortowni i ochrony” – pisze rzecznik, Zbigniew Baranowski. A więc zawody fizyczne, słabo płatne. Ale to właśnie tutaj braki najbardziej dotykają klienta.
W tym czasie o dramatycznie złej sytuacji donosi „Gazeta Wrocławska”, która twierdzi, że listy przychodzą z dużym opóźnieniem, a część mieszkańców odbiera je samodzielnie. W stolicy Dolnego Śląska na wizytę listonosza czeka się nawet tydzień. Wolne etaty czekają tam na 14 doręczycieli.
– Kierownictwo skrzętnie ukrywa niedobory kadrowe – mówi INN:Poland Piotr Moniuszko, przewodniczący Wolnego Związku Zawodowego Pracowników Poczty. Według jego szacunków, w ciągu ostatnich pięciu lat zatrudnienie w Poczcie Polskiej tylko we Wrocławiu i okolicach spadło o około 20 proc. To wynik tego, że poczta przestała być konkurencyjna na rynku pracy. – Kto ma do nas przyjść? – pyta retorycznie przedstawiciel WZZPP. Pensja na najniższych stanowiskach to 2150 zł brutto. Czyli jakieś 1400 zł na rękę. A praca nie jest łatwa.
Ludzie nie chcą pracować, bo płaca jest niska, a warunki ciężkie. Odchodzą (lub zostają wyrzuceni), co powoduje, że ci którzy decydują się zostać, mają jeszcze ciężej, bo muszą dzielić się rejonami, które zostały opuszczone przez ich kolegów. Według raportu NIK z lat 2012-2014, liczba klientów przypadających na jednego listonosza zwiększyła się o 88 osób.
Oficjalnie czas pracy to 8 godzin dziennie, ale rano trzeba posegregować przesyłki, a po południu się z nich rozliczyć. To powoduje, że doręczyciele nierzadko kończą pracę dopiero wieczorem. Dźwigają ciężkie kilkunastokilogramowe torby, pracując na większych rejonach muszą zadbać o transport samemu. W ogłoszeniach znajdujemy informację o zwrocie kosztów używania prywatnego samochodu w celach służbowych. W tym kontekście, wspomniane 1400 na rękę nie powala.
– Po ostatnich podwyżkach lepszym pracodawcą stała się nawet Biedronka – nie przebiera w słowach Moniuszko. Rzeczywiście, minimalna płaca w popularnym dyskoncie to 2250 zł brutto – o 100 zł więcej, niż na Poczcie Polskiej. Przewodniczący opowiada, że starsi pracownicy, korzystając z poprawiającej się sytuacji na rynku pracy, wybierają innych pracodawców, m.in. wspomnianą Biedronkę. A młodzi do poczty się nie garną. – Nierzadko zdarza się, że pierwszego dnia pracy wychodzą rano, a w południe są już w powrotem. Mówią, że za takie pieniądze nie będą tak harować – twierdzi.
Jego zdaniem, problemy zaczęły się od uchwalenia nowego zbiorowego układu pracy w ubiegłym roku. Prezes poczty tłumaczył zmiany w systemie premiowania próbą zwiększenia konkurencyjności spółki. Pracownicy poczuli się jednak oszukani. Związkowcy mówili o "złu koniecznym”. – Mimo niedawnych podwyżek płacy zasadniczej, nasza końcowa wypłata netto zmalała – tłumaczy Moniuszko.
Dla poczty dzisiejsza sytuacja to nowość. Przez lata zajmowała się bowiem głównie zwolnieniami. Od 2011 roku z pracą pożegnało się 17 tys. pracowników. Wygląda jednak na to, że w kwestii cięcia kosztów pocztowcy doszli już do ściany, a po wygraniu wojny z InPostem wrócili na pozycję monopolisty i będą potrzebowali dodatkowych pracowników.
– Stosujemy szeroki wachlarz sposobów pozyskiwania kandydatów do pracy. Spośród osób aplikujących na to stanowisko zatrudniani są kandydaci, którzy spełniają oczekiwania i posiadają wymagane predyspozycje. Zainteresowanie pracą determinuje lokalny rynek – zwłaszcza bardzo niski wskaźnik bezrobocia we Wrocławiu i w powiecie wrocławskim oraz okres prac sezonowych – tłumaczy Biuro Prasowe Poczty Polskiej na łamach „Gazety Wrocławskiej”. To daje pewne nadzieje. Gdy Polacy wrócą z saksów z pewnością zaczną rozglądać się za ofertami, gdzie głównym atutem jest „pensja zawsze na czas”.