W cieniu „czarnych protestów” i ideologicznej zawieruchy rząd rozpatruje umowę z Kanadą, która może wprowadzić do Polski tylnymi drzwiami żywność genetycznie modyfikowaną.
Podczas gdy uwagę polskiej opinii publicznej zaprzątają spory dotyczące aborcji i obywatelskiego projektu, który ma jej zabronić, polski rząd z uwagą pochyla się nad umową o wolnym handlu pomiędzy Unią Europejską, a Kanadą (CETA). Umową, która już od dłuższego czasu budzi mnóstwo kontrowersji.
Jej celem, według założeń, jest pobudzenie transatlantyckiej wymiany handlowej. W wywiadzie dla wiescirolnicze.pl Marcin Wojtalik z Instytutu Globalnej Odpowiedzialności zauważył jednak, że CETA "osłabi ochronę konsumentów przed GMO oraz szkodliwymi środkami chemicznymi masowo używanymi w produkcji żywności w Ameryce Północnej".
Wśród argumentów „przeciw”, które podnosi m.in. IGO, pojawia się również zagrożenie związane z bankructwem wielu polskich gospodarstw, które nie będą w stanie cenowo konkurować z korporacjami zza oceanu.
Niepokój budzi również zmiana sposobu rozstrzygania sporów między państwem a korporacją. Po wprowadzeniu CETA ustanowiony zostanie prywatny arbitraż, w którego skład wejdą przedstawiciele krajów unijnych i Kanady. Polska nie ma jednak żadnej gwarancji, że znajdzie się wśród nich nasz reprezentant.
Oficjalne stanowisko polskiego rządu nie zostało jeszcze ogłoszone, ale wiadomo, że wielkim zwolennikiem umowy jest wicepremier Mateusz Morawiecki, który liczy na ściągnięcie do Polski kanadyjskich inwestorów. Jak ustalił Onet, napotkał on jednak silny sprzeciw ze strony ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry. We wtorek 4 października rząd ma się zająć bilansem zysków i strat jakie polskiej gospodarce może przynieść podpisanie umowy. CETA ma zostać podpisana przez Radę Unii Europejskiej 18 października.