Głośnym echem odbił się felieton dla "Wysokich Obcasów" jednej z najbardziej znanych polskich feministek Agnieszki Graff. Pisarka rozpoczęła go od przytoczenia następującej historii. – Zaleca jej lekturę bardzo ważnej książki. Ona wie, że książki nie czytał, tak się bowiem składa, że jest jej autorką. On długo się w tym nie orientuje, bo nie słucha, co ona mówi – słowa Graff zdają się trafiać w sedno pojęcia „męsplikacji”, którą streścić można w zdaniu „wiem lepiej, bo jestem mężczyzną”.
Kobiety w Polsce zasiadają w uniwersyteckich ławach, awansują na kierownicze stanowiska, z roku na rok poprawiają się również ich zarobki. Mimo to, jeżeli oceniać zmiany poprzez pryzmat traktowania ich w pracy przez mężczyzn, wydaje się, że wciąż nie wyszły z ról tych "słabszych, co najlepiej sprawdzą się w kuchni". Wciąż mamy do czynienia z protekcjonalnym podejściem do zawodowych umiejętności kobiet i zapędami do tłumaczenia im co powinny robić oraz w jaki sposób się wysławiać.
– Zachowanie typu „wiem lepiej” wywodzi się z patriarchatu – tłumaczy Agata Czarnacka, filozofka polityki. Jej zdaniem, mężczyzna powinien znać wtedy odpowiedź na każde pytanie. – W roli głowy rodziny musiał wykazywać się pewnego rodzaju kompetencjami, żeby przekonać wszystkich, że jest w stanie zadbać o swoją rodzinę. Ten model podziału ról między płciami już przeminął, zachowania mężczyzn z nim związane nie do końca – przekonuje.
Samo pojęcie "mansplaining" pojawiło się w debacie publicznej już w 2008 roku za sprawą pisarki Rebekki Solnit i jej eseju „Men Explain Things to Me” ("mężczyźni tłumaczą mi jak jest"). Nieco później Lily Rothman w artykule opublikowanym w magazynie „The Atlantic” pokusiła się o dokładną definicję męsplikacji. Zdaniem dziennikarki, jest to czynność wyjaśniania, w której mężczyzna tłumaczy kobiecie pewne zjawisko, nie biorąc pod uwagę faktu, że jego słuchaczka ma o nim większe pojęcie, niż on sam.
Z przykładem mansplaningu spotkała m.in Natalia Przybysz. Jej „aborcyjne wyznanie” zostało głośno potępione przez prawicowych publicystów. Piosenkarka dowiedziała się przy okazji, że takiego języka w debacie o aborcji używać nie wypada. Większość tych uwag padła z ust mężczyzn, którzy, czego chyba tłumaczyć nie trzeba, o ciąży mają dużo mniejszą wiedzę, niż wokalistka, która wychowuje już dwoje dzieci.
Na taki protekcjonalny ton natrafiła również Agata Czarnacka. – Mężczyźni, zwłaszcza z konserwatywnych gazet, lubią pouczać kobiety – potwierdza. Filozofka starła się niedawno na wizji z prowadzącym program „Minęła 20.” – Tłumaczył mi, jakiego rodzaju hasła przystoją kobiecie, a jakie nie. Rozmawialiśmy m.in. o transparencie z napisem: „Moja macica należy do mnie”. Usłyszałam że kobiecie nie wypada się z czymś takim pokazywać. Na moje pytanie, czy mężczyzna mógłby z nim iść, nie usłyszałam odpowiedzi – opowiada.
Ze strofowaniem dotyczącym sposobu zachowania, spotkała się natomiast Alina Śmiłowska, kreator biznesu.
- Cechy, które u mężczyzn spotykają się z pozytywnym odbiorem, u kobiet są piętnowane. W ten sposób opinia „pyskatej” może przylgnąć do osoby, która ma wyrobione zdanie na dany temat potwierdzone wiedzą i oparte na doświadczeniu, a „tupet” staje się epitetem wymierzonym w przebojowość. Gdy mamy do czynienia z szefem, mówimy, że jest przekonujący, a gdy z szefową – że jest arogancka – tłumaczy Alina Śmiłowska.
Zdaniem ekspertki kobiety są ograniczane przez utożsamianie ich z jedną z dwóch ról: bogini seksu lub gospodyni domowe. A obie nijak się mają do zdeterminowanej i walczącej o swoje interesy pani menedżer.