
REKLAMA
Rocznie organizują znacznie ponad 100 eventów. Endorfina Events - agencja eventowa roku 2016, to jedna z najważniejszych firm tego rodzaju w Polsce. Działają na rynku, na który stosunkowo łatwo wejść, ale bardzo trudno utrzymać się na powierzchni. O tym, jak wytrwać na tak ciasnym terenie biznesowym, rozmawiamy z Agnieszką Sołtysiak, Michałem Kaletą i Maciejem Ledzionem - zarządem Endorfina Events.
Agnieszka Sołtysiak: Ja do niedawna byłam mamą samotnie wychowującą dziecko. Syn właśnie się wyprowadził. Kiedyś chyba zostanę mówcą motywacyjnym i będę opowiadać dziewczynom tę historię (śmiech). Byłam tuż przed trzydziestką, doszłam dość wysoko w działach sprzedaży korporacji. Zarabiałam dobre pieniądze. Ale czułam, że nie chcę pracować w korpo.
Wstawałam i już było mi niedobrze, nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. I miesiąc po trzydziestych urodzinach dostałam propozycję pracy na najniższym stanowisku przy imprezach, za jedną piątą tego, co zarabiałam w korpo. O dziwo, nie odrzuciłam jej. Przez cztery lata nauczyłam się wszystkiego od początku. Doszłam do poziomu, w którym zostałam wspólnikiem, po czym odeszłam i zaczęłam pracować jako freelancer. I spotkaliśmy się z Maciejem przy projekcie, w którym reprezentowałam jedną firmę, a on inną i zaczęliśmy razem działać.
Maciej Ledzion: A ja zacząłem w wieku 19-tu lat. Pracowałem od samego początku studiów. Musiałem zapłacić za studia i tak trafiłem do agencji reklamowej. Następnie współorganizowałem turniej tenisowy J&S Cup. Następnie epizod w korporacji, gdzie również stwierdziłem, że to nie jest mój świat.
Później przyszedł kryzys, który sprawił, że nie wyszedł biznes, który miał być moim biznesem życia. To miały być gry on-line, ale amerykańscy partnerzy się wycofali. Banki wstrzymały inwestycje. I zupełnym przypadkiem nasi ówcześni szefowie połączyli nas, żebyśmy pracowali nad projektem. Ale nawet nie doszedł do skutku. Za to zaczęliśmy razem działać.
AS: Rok po założeniu firmy, jako jeden z pierwszych pracowników, dołączył do nas Michał, który teraz został wspólnikiem.
AS: Rok po założeniu firmy, jako jeden z pierwszych pracowników, dołączył do nas Michał, który teraz został wspólnikiem.
Michał Kaleta: Jeszcze na studiach robiłem eventy dla organizacji studenckich. Często bez budżetu, ale sprawiało mi to dużo satysfakcji. Po czwartym roku trafiłem do Leo Burnett w Madrycie, gdzie byłem accountem i poznałem wiele inspirujących osób, ten reklamowy świat. Ale mimo ciekawych szans za granicą, postanowiłem wrócić do Polski.
Tu trafiłem do agencji eventowej na staż i mniej więcej w tym samym czasie, podczas jednej z imprez poznałem Maćka, który właśnie wspólnie z Agnieszką rozkręcał endorfinę. I kiedy od mojej agencji dostałem propozycję pracy, zadzwoniłem do niego. Maciek zaprosił mnie na kawę. Pogadaliśmy w trójkę z Agnieszką i za parę dni mogłem zaczynać jako koordynator. Przeszedłem przez wszystkie szczeble do stanowiska dyrektora zarządzającego.
ML: Myślę, że mieliśmy dużo szczęścia, że trafiliśmy na siebie. Wszyscy na siebie nawzajem postawiliśmy. Kiedyś było w Polsce wiele osób, które organizowały wydarzenia, ale nie było agencji. Byli producenci i freelancerzy, którzy to robili. Do dziś w Polsce jest wielu takich ludzi. Ale kiedy zaczynaliśmy, mieliśmy do wyboru zostać kilkuosobowym teamem freelancerów, albo zacząć budować firmę.
Ale jak zaczynaliście, to wybuchł kryzys!
AS: Ale to właśnie był nasz motor napędowy. Powiedzieliśmy sobie, że nie może być już gorzej, a jak poradzimy sobie w tym czasie, to przetrwamy wszystko.
ML: Kilka znaczących agencji na rynku przeżywało trudny okres. Jeśli mieli mało zdywersyfikowane portfolio klientów i kilku wypadło, to musieli zwalniać ludzi. A my wtedy zaczęliśmy pracować. Jest różnica pomiędzy fajnym życiem - skakaniem z projektu na projekt i robieniem imprez, a budowaniem firmy. To już nie tylko producenci, ale budowanie struktury. Kreacja, PR, księgowość… I to już jest trochę mniejszy fun, a większy biznes. A im większy, tym bardziej wymagający.
A ile robicie imprez rocznie?
ML: Padło takie hasło, że jesteśmy cały czas na eventach. No i już teraz trochę tak jest. W ubiegłym roku samych dni eventowych mieliśmy 254, na 250 dni pracujących w roku. Często robimy kilka rzeczy na raz.
AS: I dlatego menedżerowie projektów często pracują na zakładkę, jednocześnie prowadzą kilka projektów. Dlatego zaczęliśmy pracować w zespołach produkcyjnych.
Wydaje się, że każdy może być organizatorem eventów. To prawda?
AS: Każdemu, kto zorganizuje osiemnastkę, wydaje się, że jest najlepszym „ogarniaczem” na świecie i najlepszym event managerem. A to wcale tak nie jest. Ludzie spoza branży myślą, że to jest najłatwiejsza praca na świecie. Że w pracy jest tylko efekt „wow”, że mamy tylko znanych ludzi, gwiazdy, znakomite sztuki. Myślą, że cały czas jesteśmy na imprezach.
ML: Jest tak dlatego, że znajomi z zewnątrz patrzą, że robisz kreatywne rzeczy, zmieniasz przestrzeń. Ale poza tym, trzeba być mega-zorganizowanym i prowadzić klienta, tak jak w agencji reklamowej. A z drugiej strony trzeba być producentem i przygotować wszystko od A do Z. A to jest też ciężka praca, nawet fizyczna. Jest temat montaży, prób, demontaży… To wcale nie jest tak, że na evencie zespół popija drinki z gwiazdami.
AS: Z drugiej strony to jest tak, że pracuje się na budżecie. Klient ciśnie by ciąć, podwykonawcy nie chcą zrobić taniej, a my jako zarząd kładziemy nacisk z jednej strony na jakość naszej pracy, z drugiej na wynik finansowy firmy. Event manager jest w samym środku. Oprócz tego musi być też psychologiem, umieć rozmawiać z ludźmi, budować z nimi relacje.
Tak, by finalnie pogodzić interesy klienta, podwykonawców i firmy. A do tego musi to wyglądać ładnie jako obrazek. Te sznurki trzeba ciągnąć w odpowiednich momentach, żeby właściwie zrobić wydarzenie. I moim zdaniem to jest dużo trudniejsza praca niż przy produkcjach telewizyjnych. Tu nie ma dubli. Jak coś nie pójdzie, to nie pójdzie.
MK: Trzeba mieć predyspozycje. Dopóki się nie sprawdzisz w krzyżowym ogniu nacisków klienta i przełożonego, to nie wiesz, jak zareagujesz. Wszyscy oczekują, że w tym jednym momencie wszystko zagra. A ty odpowiadasz za scenariusz, logistykę i budżet całości. To jest po prostu duże obciążenie, które nie każdy potrafi dźwignąć. I dopóki ktoś nie znajdzie się w takiej sytuacji, to nie będzie wiedział czy „dźwiga”.
A Wy, po latach, macie cały czas endorfiny podczas organizacji imprez?
MK: Właściwie to my pracujemy cały czas w nowej firmie. Zmienia się zespół, zmienia struktura. Nie ma dwóch takich samych projektów.
AS: A nawet pracując z tym samym klientem wiele lat, trzeba szukać czegoś nowego, nowych pomysłów rozwiązań. Nie ma mowy o rutynie.
