Stresu mamy coraz więcej, za to czasu – coraz mniej. Dla zabieganych i znerwicowanych mieszkańców wielkich miast nauka znalazła szansę – to deprywacja sensoryczna, czyli całkowite odcięcie się od bodźców, którymi jesteśmy bombardowani na co dzień.
W niewielkiej kabinie panuje nieprzenikniona ciemność. Z zewnątrz nie dobiegają nas żadne odgłosy. Ciało unosi się na powierzchni solanki, której temperatura jest zbliżona do 36,6 stopni. Nasz mózg nie rejestruje więc praktycznie żadnych sygnałów z zewnątrz. Zatapiamy się we własnych myślach. I tak przez godzinę.
To właśnie sesja floatingu w dużym skrócie. Brzmi szaleńczo? – Idea narodziła się kilkadziesiąt lat temu. Floating stanowił część programu kosmicznego NASA, korzystało z niego również amerykańskie wojsko. Nie ma w tym grama szamanizmu ani placebo – przekonuje Jarosław Domański z Krakowskiego Floatingu.
Nad problemem reakcji człowieka na całkowity brak bodźców, jako pierwszy pochylił się w 1954 roku amerykański naukowiec John C. Lilly. Jego badania obaliły panujące wcześniej przekonanie o destrukcyjnym działaniu deprywacji sensorycznej na komórki mózgowe. Okazało się wręcz, że odcięcie się od świata zewnętrznego na krótki czas może mieć bardzo pozytywne skutki dla naszego zdrowia. Już godzinna sesja sprawia, że z naszego organizmu usuwane są kortyzol i adrenalina, czyli tzw. „hormony stresu”.
– Poza odpoczynkiem psychicznym wymienić możemy bóle związane z kręgosłupem i stawami. Z naszych usług korzystają także osoby ze schorzeniami reumatycznymi. Z zabiegów korzysta nawet armia amerykańska, która stara się w ten sposób pomóc weteranom w zwalczeniu traum. Farmakologia w ich przypadku zawodzi– opowiada Zenon Banasik, właściciel warszawskiego Lewitarium.
Korzystne działanie dla organizmu ma również solanka, w której przez godzinę zatopione jest nasze ciało. Jej bazą jest magnez i siarka, które wzmacniają włosy, paznokcie i skórę.
Floatingiem zainteresowali się również sportowcy. Własny pokój kąpielowy ma w swojej willi piłkarz Manchesteru United Wayne Rooney. Zawodnik chwali się, że w trakcie rekonwalescencji po kontuzji potrafi spędzać w nim nawet 10 godzin tygodniowo. W podobnym celu zabiegi wykorzystywał również srebrny medalista z Pekinu, Phillips Idowu. Do wyciszenia się przed ważnymi spotkaniami stosują go zawodnicy amerykańskiej ligi NFL.
Pierwszy komercyjny ośrodek otwarty został w 1979 roku. Od tego czasu floating zdobywa na świecie coraz większą popularność. Szczególnym powodzeniem cieszy się za oceanem – w USA i Kanadzie. W Europie również ma jednak wielu fanów. – W Szwecji zabieg jest refundowany przez państwo od lat 80., a w Londynie funkcjonuje słynne „The Floatworks”, które dzięki dziewięciu kabinom jest w stanie obsłużyć 1,5 tys. klientów miesięcznie – przekonuje Domański.
Polskie ośrodki takiego rozmachu jeszcze nie mają. Pierwsze z nich zaczęły powstawać 5 lat temu w Warszawie, Poznaniu i Krakowie. Floating, deprywacja sensoryczna – te terminy na początku budziły jednak w Polakach pewną nieufność. – Początkowe próby reklamowania interesu trafiały w próżnię. Ludzie traktowali to jako jakiś odłam new age – opowiada Domański. Przez ten czas wiele się jednak zmieniło.
Dziś, po wpisaniu do wyszukiwarki terminu „floating”, wyskakuje nam długa lista miejsc, w których możemy na godzinę odciąć się od otaczającej nas rzeczywistości. Swoje robi także niewygórowana cena. Koszt 120-140 zł za godzinę jest do przełknięcia dla dużej części naszych rodaków. Biznes się więc rozwija.
– Obecnie dysponujemy tylko jedną kabiną. Lada dzień uruchamiamy jednak kolejną, a docelowo zatrzymamy się zapewne na 3-4 – mówi Zenon Banasik.
Czy taki „szybki restart” może mieć jakieś niekorzystne skutki dla zdrowia? – Istotnych przeciwwskazań nie ma. Z wiadomych względów ryzykowne może być zamknięcie w kabinie osoby z zaawansowaną cukrzycą, zabiegu nie polecamy również kobietom w pierwszym trymestrze ciąży – mówi właściciel Lewitarium.
Sam fakt odcięcia się od jakichkolwiek bodźców bywa jednak dla ludzi bardzo uciążliwy. Charakterystyczny dla naszej cywilizacji stan ciągłego rozproszenia powoduje, że w całkowitej ciszy bywa ciężko nam się odnaleźć. – Nie wszyscy to wytrzymują. Przyszła do nas kiedyś młoda osoba, która po chwili ciszy zaczęła się nerwowo wiercić i szukać jakiś przycisków, którymi mogłaby się pobawić. Wyciszenie to jednak wyższa szkoła jazdy – śmieje się Banasik.
Na aspekt fizycznej dezorientacji zwraca natomiast uwagę Jarosław Domański. – Po 10-15 minutach naszemu mózgowi zaczyna brakować punktu odniesienia w przestrzeni. Może nam się wydawać, że obracamy się o 360 stopni, albo, że nagle podnosimy się do pionu – opowiada.
Pierwsze skojarzenie z floatingiem, jakie pojawiło się w mojej głowie po przeczytaniu opisu, to bary tlenowe. Reklamowana swego czasu przez rzesze celebrytów z całego świata idea płacenia za kilka haustów tlenu okazała się, koniec końców, tak bezsensowna, jaką wydawała się od początku. Ilość badań, jakie stoją za floatingiem, a także fakt, że korzystają z niego ogromne organizacje i (za namową swoich sztabów!) najlepiej opłacani sportowcy na świecie, każe jednak podejść do tematu z zainteresowaniem. W dzisiejszym świecie dobrostan psychiczny zaczyna wszak coraz drożej kosztować.