– Nie ma już kogo zatrudniać. Niemal wszyscy, którzy mieli w miarę aktualne kompetencje i chęć do pracy, znaleźli zajęcie – twierdzi prof. Elżbieta Kryńska, kierownik Katedry Polityki Ekonomicznej Uniwersytetu Łódzkiego. Największe koszmary polskich pracodawców się spełniły. Z rynku zmiotło kandydatów do pracy. Sytuacja robi się naprawdę poważna, gdy chodzi o pozyskanie specjalistów i obsadę stanowisk dyrektorskich. Firmom nic nie pozostaje, jak tylko sięgać po chwyty poniżej pasa...
Koszty rekrutacji w ciągu ostatnich lat skoczyły do góry o około 40 proc. Według badań SARATOGA Human Capital Benchmarking średni koszt znalezienia pracownika to 2640 zł, a w przypadku firm produkcyjnych – nawet 4300 zł. Nic dziwnego, że polskie przedsiębiorstwa coraz chętniej spoglądają w stronę agencji pracy, które zajmują się wyciąganiem kandydatów do pracy od konkurencji. A te w realiach rynku pracownika odnajdują się jak ryby w wodzie. Jak szacuje Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej, pod koniec 2015 roku w Polsce funkcjonowało przeszło 6 tys. firm rekrutacyjnych. Przed zakończeniem 2016 roku ich liczba przebije prawdopodobnie granicę 7 tys.
– Należy zauważyć, że sami pracodawcy dysponują dość ograniczonymi narzędziami. Zazwyczaj są to ogłoszenia zamieszczane w mediach lub Internecie, które docierają tylko do osób aktywnie poszukujących pracy. A ci najlepsi pracę już mają. To skutkuje niską jakością kandydatur i 90 proc. nadesłanych CV jest przeważnie nietrafionych – przekonuje Konrad Królikowski, Associate Manger w Relyon Recruitment & IT Services.
Królikowski tłumaczy, że najpopularniejszą praktyką jest wykorzystanie networkingu. Łowcy głów bazują na siatce kontaktów, którą wypracowują sobie poprzez wieloletnie działania na danym rynku. – W wielu firmach mamy swoich zaufanych ludzi, dzięki którym jesteśmy w stanie bardzo szybko zweryfikować, czy informacje zawarte w CV pokrywają się z deklaracjami kandydata – opowiada.
Z obserwacji Królikowskiego wynika, że zapotrzebowanie firm w segmencie, w którym działa zwiększa się od kilku lat o około 18 proc. rocznie. – Wiele polskich firm zrozumiało, że headhunterzy to nie tylko moda, ale w niektórych wypadkach również konieczność – komentuje.
Wojny o pracowników nie są oczywiście zjawiskiem nowym. W przeszłości bywało naprawdę gorąco. W 2011 roku sporem Signal Iduny i Axy zajął się nawet sąd, który miał rozstrzygnąć, czy ta druga firma celowo nie rozbiła działu handlowego konkurenta, wyjmując z niego aż 14 pracowników. W pierwsze instancji SI wygrała, oskarżenie oddalił jednak ostatecznie Sąd Apelacyjny.
– Takie działania powodują, że firmy mogą stracić swoje podstawowe funkcje. Możemy tu już mówić wręcz o kłusownictwie. Pomijając wątpliwą efektywność takiego rozwiązania, trzeba pamiętać, że przedsiębiorstwo, które przejmie w ten sposób pracowników, traci dobry wizerunek – mówi Królikowski.
O tym, że generalnie rywalizacja między pracodawcami służy jednak rynkowi pracy, przekonana jest Wioletta Żukowska, ekspert ds. prawa pracy z Pracodawców RP. – Naturalna i zdrowa jest sytuacja, kiedy pracodawcy muszą się liczyć z faktem, że na ich pracowników „nastawia się” konkurencja. To bowiem oznacza, że mają dobrych pracowników, którzy są cenieni na rynku – opowiada w rozmowie z INN:Poland.
Ekspertka zauważa jednocześnie, że w związku z naszą sytuacją demograficzną i narastającym problemem braku rąk do pracy, zjawisko podbierania pracowników może się w przyszłości nasilać.
– Warto również przywołać przykład z Doliny Krzemowej, gdzie największe firmy umówiły się, że nie będą sobie podbierały pracowników, nie przyjmowały one także do pracy pracowników konkurencji. Konsekwencją tego było obniżenie presji płacowej oraz stabilizacja kadr. Być może w przyszłości podobna sytuacja będzie miała miejsce w Polsce – zastanawia się.
Rywalizacja między pracodawcami to jednocześnie porażka państwa. Państwa, które według statystyk GUS-owskich mieści w sobie ponad 8 proc. armię bezrobotnych. To grupa ludzi, która przez wielu urzędników spisana została już na straty – tzw. „trójki”, o których pisaliśmy już w tym miejscu.
– Fakt, że pracodawcy w Polsce w niewielkim stopniu korzystają z usług urzędów pracy, a zamiast nich wybierają firmy specjalizujące się w rekrutacji pracowników, którym słono płacą, świadczy o porażce państwowych instytucji rynku pracy – nie ma wątpliwości Żukowska.
Jej zdaniem to właśnie przeświadczenie o ich słabości skłania firmy do korzystania z usług profesjonalnych firm, które są skuteczne w swoich poszukiwaniach. – Urząd pracy takiej gwarancji nie daje – kończy.