Polska branża transportowa jest pod względem kadr w opłakanym stanie. Zdaniem ekspertów PwC już teraz brakuje nam około 100 tys. kierowców. Nasi rodacy, mimo wysokich zarobków oferowanych w tej branży, nie garną się jednak do pracy. – W mojej ocenie kurs, pozwalający zostać zawodowym kierowcą kosztuje około 15 tys. zł. Ilu młodych ludzi w Polsce stać na wyciągnięcie takich pieniędzy ad hoc? – pyta Tadeusz Wilk ze Zrzeszenia Międzynarodowych Przewoźników Drogowych w Polsce.
Raport PwC „Rynek pracy kierowców w Polsce”, do którego dotarła Rzeczpospolita, wskazuje, że stały brak kierowców to problem, z którym boryka się co piąta firma przewozowa. U 60 proc. z nich kłopoty ze znalezieniem pracowników pojawiają się okresowo. Przytoczone dane nie dziwią Zenona Kopyścińskiego z Niezależnego Związku Zawodowego Kierowców.
Związkowiec do wysokich kosztów zdobycia licencji dorzuca jeszcze...brak zarobków. – Kurs trwa 280 godzin, w trakcie których, kursant jest praktycznie wyłączony z możliwości dorobienia sobie „na boku”. Dla osób utrzymujących się na rynku pracy o własnych siłach to duże wyzwanie. A przecież jeżeli ktoś kształci się na szofera, nie pochodzi raczej z wyżyn społecznych – ironizuje Kopyciński. Nie przekonuje go również wysokość pensji, którymi kuszą potencjalnych kandydatów firmy przewozowe. A mowa tu nie o byle jakich kwotach - z raportu PwC wynika, że zawodowy kierowca liczyć może na 6 tys. złotych brutto.
– To ogół wypłaty – prostuje. Prezes NZZK opowiada, że składa się na nią również dieta z tytułu podróży służbowej, z której kierowca musi przecież opłacić sobie szereg wydatków związanych z podróżą. Nawet tak prozaiczne, jak toaleta pod drodze. – Diety nie są również ozusowane. Lwia część wypłaty nie wlicza się więc do świadczeń emerytalnych – mówi Kopyściński.
Przedstawiciel związku kładzie również akcent na kiepskie traktowanie pracowników. – Miałem niedawno telefon od zrozpaczonego kierowcy. Opowiadał, że wypłaty są obcinane pod byle pozorem, że jest obciążany kosztami nadmiernego zużycia paliwa, zupełnie jakby specjalnie „żyłował” samochód. Pracodawcy notorycznie naruszają także czas przeznaczony na wypoczynek. Wspomniany przez mnie mężczyzna zapłacił we Francji mandat 1700 euro za przekroczenie tygodniowej normy czasu pracy. Oczywiście z własnej kieszeni – twierdzi. Można by rzec – branżowa zagwozdka. Sęk jednak w tym, że kłopoty naszych firm transportowych koniec końców, odbiją się na całej gospodarce.
– Międzynarodowe przewozy towarów są w 80 proc. realizowane przez transport drogowy. Jakiekolwiek zakłócenia w branży kładą się więc od razu cieniem na całym eksporcie – dowodzi Tadeusz Wilk.
Ekspert tłumaczy, że w ostatnich kilkunastu latach nastąpił ogromny skok zapotrzebowania na zawodowych kierowców. – W Polsce, w 1994 roku mieliśmy ponad 40 tys. samochodów, wykorzystywanych do transportu międzynarodowego. Dzisiaj to 202 tys. Samo wejście do Unii Europejskiej i związane z nim możliwości spowodowały, że na naszych drogach pojawiło się dodatkowe 60 tys. pojazdów – opowiada Wilk.
Jego zdaniem, tylko dla podtrzymania obecnego stanu liczebności, na rynek co roku musiałoby wkraczać 30 tys. nowych kierowców. To efekt braku świeżej krwi. Z danych Ministerstwa Spraw Wewnętrznych wynika, że najliczniejszą grupą kierowców są osoby powyżej 65. roku życia.
Czy są więc jakieś nadzieje na przyszłość? W tym roku, dzięki staraniom Zrzeszenia Międzynarodowych Przewoźników Drogowych, weszło w życie rozporządzenie ministra edukacji, które wprowadza zawód kierowca-mechanik na listę zawodów, które mogą być nauczane w szkołach publicznych. Jak na razie, według informacji Wilka, uruchomiono 30 klas. – W skali kraju to niewiele, trzeba jednak pamiętać, że to dopiero początek – zastrzega.
Ekspert uspokaja jednocześnie, że problem braku kierowców nie dotyczy tylko Polski. – Borykają się z nim dzisiaj wszyscy – od USA po Daleki Wschód – przekonuje.