Miliard euro, czyli w przeliczeniu około czterech miliardów złotych – taką kwotę zablokowali nam urzędnicy z Brukseli, powołując się na zastrzeżenia dotyczące procedur przetargowych. Wicepremier Morawiecki bagatelizuje problem. – To bardzo rutynowe, audytowe działania Komisji Europejskiej. Komisja prowadzi takie działania we wszystkich 28 krajach członkowskich. Jestem przekonany, że ta sprawa wkrótce zostanie wyjaśniona – twierdzi. Pytani przez nas eksperci uważają jednak, że zaczynamy mieć problem z wykorzystaniem funduszy UE. I jak tak dalej pójdzie, przepadnie nam znacznie więcej niż jeden miliard.
Bruksela ma kilka tygodni na wyjaśnienie swoich wątpliwości: z ustaleń PAP wynika, że unijni urzędnicy już w lipcu informowali Warszawę o swoich zastrzeżeniach co do polskiego systemu zamówień publicznych. W odpowiedzi rząd Beaty Szydło wysłał im wyjaśnienia, których jednak eurokraci nie zdążyli przeanalizować. Stąd blokada – zatrzymana kwota to środki z programu Infrastruktura i Środowisko – 800 mln euro, które miały zostać wypłacone w listopadzie oraz 200 mln zaplanowane na grudzień.
Rutynowa sprawa? – Te pieniądze na pewno w którymś momencie zostaną odblokowane. Ale to cała procedura: trzeba wykonać wszystkie zalecenia strony unijnej, zanim do tego dojdzie. Jest ona w sporej mierze oparta na uznaniowości urzędników unijnych, więc trudno wyrokować, kiedy do tego dojdzie – mówi INN:Poland Mirosław Gronicki, były minister finansów.
– Istnieje ryzyko, że Komisja Europejska będzie dosyć rygorystycznie podchodziła do polskich wniosków, faktur czy rozliczeń konkretnych projektów. Zwłaszcza takich, przy których trzeba wykazać pewną dozę elastyczności, jak to zazwyczaj w postępowaniu administracyjnym – sekunduje mu w rozmowie z INN:Poland Janusz Jankowiak, główny ekonomista Polskiej Rady Biznesu. – Większość moich kontaktów, jakie mam w Brukseli, opowiada o tym, że z tamtej strony padają rozmaite zapewnienia o dosyć rygorystycznym trybie podchodzenia do różnych polskich wniosków i naszych spraw. Można się spodziewać, że taki włoski strajk – bardzo dokładne analizowanie różnego rodzaju dokumentów – będzie miał teraz miejsce – kwituje. Oznacza to, że kwestionowane będzie więcej wniosków niż do tej pory.
14 miliardów euro więcej, półtora roku opóźnień
Ale kłopoty nie są wyłącznie wynikiem brukselskich interwencji. – Polska inwestuje pieniądze z nowej perspektywy UE najszybciej z wszystkich krajów członkowskich – przekonywał na początku listopada wicepremier Mateusz Morawiecki, informując, że w ciągu poprzednich dwunastu miesięcy wartość płatności dla Polski wyniosła blisko miliard euro. Druga w zestawieniu Portugalia pozyskała w tym czasie z UE 700 mln euro.
Zadziwiające, że do zmiany oceny sytuacji doszło zaledwie w ciągu pół roku. Jeszcze w marcu członkowie rządu narzekali na opóźnienia w wydatkowaniu unijnych środków. – Realizacja nowej perspektywy finansowej UE – w ramach polityki spójności – jest mocno opóźniona (…), uruchomienie programów operacyjnych jest opóźnione od sześciu do dwunastu miesięcy. To powoduje, że ten rok jest bardzo słaby, bo ze starej perspektywy unijnej rozliczamy środki, a pieniądze z nowej dopiero zaczynają płynąć – dowodził wówczas wiceminister rozwoju Jerzy Kwieciński.
Wówczas mieliśmy wydane nieco ponad 3 mld z funduszy UE przeznaczonych dla Polski w perspektywie budżetowej 2014-2020. Mówienie o opóźnieniu jest w tym przypadku eufemizmem, co przyznawał sam Kwieciński. – Powinniśmy tyle wydawać w skali miesiąca – dorzucał. Minęły już niemal trzy lata bieżącej perspektywy budżetowej. Dla Polski przeznaczono w niej aż 82 mld euro – w porównaniu do poprzedniej siedmioletniej perspektywy budżetowej UE (2007-2013) to o czternaście miliardów więcej.
Do końca lutego, jak podawał wiosną resort rozwoju, złożono niemal 7200 wniosków na łączną kwotę 41,9 mld złotych. – Od uruchomienia programów do końca lutego 2016 r. podpisano z beneficjentami 1146 umów na dofinansowanie unijne na kwotę 17 mld złotych – wyliczał Kwieciński.
– Mamy w zasadzie półtora roku spóźnienia: cały ubiegły rok i co najmniej połowa bieżącego. Szczególnie w obszarze programów regionalnych – podkreśla Jankowiak. – To oczywiście budzi niepokój, choć słychać też zapewnienia, że dojdzie do przyspieszenia tempa podpisywania umów i wysyłania faktur do Brukseli – kwituje.
To właśnie największy kłopot: nie tyle Bruksela może nam pozamrażać środki, ile Polska może nie być w stanie na czas i w skrupulatny sposób o nie wystąpić. Największy kłopot z absorpcją funduszy unijnych będą miały władze lokalne. – Zwłaszcza w tym obszarze mogą być niewykorzystane środki – mówi główny ekonomista Polskiej Rady Biznesu. Odmawia próby oszacowania, o jakie sumy może chodzić. – Natomiast atmosfera, brak takiego klimatu zaufania, obawy przed administracyjnymi kontrolami, represjami, koniecznością składania wyjaśnień... Wszystko to powoduje, że lokalne programy szwankują – dodaje.
Długi cień kontrolera
Rzeczywiście, nasi rozmówcy są przekonani, że polskie instytucje centralne – ministerstwa czy agencje rządowe – jakoś sobie poradzą. Mirosław Gronicki przypomina, że w 2007 roku polscy urzędnicy też nie byli przygotowani do sprawnego występowania o środki unijne – ale opóźnienia pierwszego okresu potem udało się nadgonić. Również zamieszanie z zamrożonym obecnie miliardem euro da się wyjaśnić brakiem doświadczenia, czy dynamicznymi zmianami, jakie zachodzą w przepisach.
– Administracja ma szansę jakoś się zebrać, w przypadku sektora lokalnego mam duże obawy – zastrzega jednak Janusz Jankowiak. Rzeczywiście, polskie samorządy znajdują się w trudnej, o wiele trudniejszej niż w latach 2007-2013, sytuacji.
Po pierwsze, toną w długach – a precyzyjniej rzecz ujmując, kredytach. Są miejsca takie, jak miasto Rewal czy Grudziądz, gdzie miejska kasa świeci pustkami. Są duże miasta, jak Toruń czy Słupsk, gdzie długi sięgają niemalże poziomu dochodów. Są całe regiony, jak województwo mazowieckie, które znajdują się w podobnej sytuacji. Siłą rzeczy, zwłaszcza po ograniczeniach możliwości zadłużania się, jakie wprowadził jeszcze minister Jacek Rostowski, możliwości pożyczkowe samorządów są dziś mizerne. A pożyczki są konieczne, żeby zabezpieczyć tzw. wkład własny – konieczny dla wystąpienia o środki europejskie. Co więcej, znaczną część prac trzeba sfinansować, zanim jeszcze pieniądze z Brukseli zostaną wypłacone, co dodatkowo wpływa na konieczność zapewnienia sobie zdolności kredytowej.
Drugi kłopot to gwałtowne hamowanie rynku zamówień publicznych z powodów prawnych. Znowelizowana ustawa Prawo zamówień publicznych miała być gotowa już w kwietniu br., ostatecznie jednak weszła w życie dopiero w lipcu – mniej więcej w tym okresie, kiedy Bruksela wyraziła wątpliwości odnośnie wspomnianych na wstępie funduszy z programu Infrastruktura i Środowisko. Wcześniej nawet ministerstwo rozwoju apelowało do samorządów o powstrzymywanie się od ogłaszania nowych postępowań. Za to teraz, na jesieni i zimą br. oraz wiosną przyszłego roku, to się ma odbić.
– Jesteśmy rzeczywiście dzisiaj w takim dołku inwestycji publicznych, które w przyszłym roku bardzo wyraźnie odbiją – przekonywał niedawno Mateusz Morawiecki. – Co do tego, w jaki sposób to się przełoży na wzrost PKB, to trzymamy się tych prognoz, które są założone w ramach budżetu państwa, czyli w tym roku zrewidowany wzrost PKB na poziomie 3,4 proc., a w przyszłym – 3,6 proc. I myślę, że jest to cały czas jak najbardziej realistyczne – kwitował.
Pożyjemy, zobaczymy. Samorządowców mogą zniechęcać do inwestowania również trudne do uchwycenia zmiany w „otoczeniu instytucjonalnym” – np. zmiana uprawnień i charakteru Regionalnych Izb Obrachunkowych, czyli organów kontrolujących to, jak władze lokalne wydają pieniądze. Mówiąc najkrócej: zmiany zmierzają do podporządkowania Izb władzom centralnym i większego wpływu rządu na te instytucje. Dla samorządowców oznacza to, że tam, gdzie w regionie rządzi opozycja, łatwo będzie o zarzut „niegospodarności”. A zatem lepiej powstrzymać się z jakimikolwiek wydatkami czy inwestycjami, skoro mogą zostać uznane za „niegospodarne”.
Jeszcze inny problem mają przedsiębiorstwa prywatne, zwłaszcza z kilku kluczowych branż takich, jak odnawialne źródła energii. Ten sektor wyjątkowo gorzko narzeka na brak wsparcia władz centralnych, zapowiada liczne zwolnienia i znikanie firm. Paradoksalnie, właśnie firmy z tego sektora mogłyby na sporą skalę korzystać z pieniędzy unijnych. Mogłyby, gdyby nie fakt, że i tu potrzeba wkładu własnego i pewnej perspektywy wieloletniego funkcjonowania w określonych warunkach prawnych. A tego brak.
W cieniu wiatraków
– Wiatraki to bardzo charakterystyczny przykład – mówi Jankowiak. – Zmiana warunków gospodarowania w trakcie procesu inwestycyjnego spowodowała już bardzo duże straty, wzbudziła spory niepokój i brak zaufania. Sprzyja on, żeby podchodzić do inwestowania bardzo ostrożnie – dodaje.
Z kolei Mirosław Gronicki jest przekonany, że samorządy wypracowały sobie już metody pozyskiwania środków na wkład własny – mimo obaw czy dotychczasowego zadłużenia. – Nie sądzę, żeby miały dochody niższe niż rok temu – mówi nam były minister finansów. – Z drugiej strony, w perspektywie jest wprowadzenie jednolitego podatku. Wymagałoby jeszcze uściślenia, jaka część tego podatku przypadałaby samorządom: o tym dziś nic nie wiemy – dodaje. A bez wiedzy o tym, ile im wpadnie do kieszeni, lokalni politycy nie zadecydują, ile z niej wyjąć. Błędne koło.
Gronicki jest przekonany, że dla wspólnego dobra, rząd i opozycyjne samorządy powinny się dogadać. – Jeżeli chcemy wydawać pieniądze zgodnie z interesem ogółu, nie możemy wprowadzać żadnych ograniczeń – podkreśla były szef resortu finansów. – W przyszłym roku powinniśmy znacznie zwiększyć wykorzystanie unijnych pieniędzy. Jeżeli tego nie zrobimy, będziemy mieć kłopoty – dorzuca. Trudno bowiem budować gospodarkę na obietnicach i zapowiedziach, które się nie spełniają.