“Zamach w Polsce już wkrótce – Fałszywe Flagi”, “Trump jest 44 prezydentem a nie 45…I jest pod całkowitą kontrolą satanistycznej sekty Chabad Lubavitch”, “Media milczą o „PIZZAGATE”. "Pedofilskie orgie i handel dziećmi w sztabie Clinton” – oto przykładowe nagłówki ze stron, które publikują "prawdę". A właściwie jej postmodernistyczną wersję, której paliwem napędowym są uprzedzenia, poglądy polityczne i emocje.
W Polsce również poznaliśmy jej smak. Przed wyborami w 2015 roku Jarosław Kaczyński przekonywał, że uchodźcy przywiozą do Polski choroby. A prawicowe portale po wygranej obecnej władzy opisywały, że poprzedni rząd dał "postkomunie" nowe życie w Polsce. Które, jak się okazało, dalej radzi sobie bardzo dobrze.
O aferze Pizzagate mogliście jeszcze nie słyszeć: jak na razie rozpala ona wyobraźnię głównie użytkowników amerykańskich forów, a w Polsce jest przedmiotem sporu na serwisie Wykop. O co chodzi? Zdaniem społeczności skupionych wokół serwisów Reddit oraz 4Chan jedna z pizzerii w Waszyngtonie jest miejscem spotkań pedofilskiej szajki, której członkowie są bezpośrednio powiązani z Hillary Clinton.
Dowodem mają być zdjęcia publikowane na Instagramie przez właściciela oraz maile Johna Podesty, szefa kampanii Clinton, które wyciekły do wiadomości opinii publicznej poprzez portal Wikileaks. Zdaniem członków forum 4chan niepozornie użyte w wiadomościach słowa, takie jak „pizza”, „hot dog” czy „cheese pizza”, były pedofilskim slangiem. Wypowiedzi te wcale nie miały dotyczyć jedzenia, a być celowo wyjęte z kontekstu całej korespondencji.
A skąd wiadomo, że to kod? Bo w 4chanie, serwisie znanym z anonimowości i trollingu, jeden z internautów powołał się na źródła z FBI, a duża część społeczności w to uwierzyła. Brzmi mało wiarygodnie? Cóż, na Reddicie znajdziemy przypomnienie, żeby zachować otwarty umysł i pamiętać, że rząd zrobi wszystko, żeby zatuszować sprawę.
Ta dziwaczna teoria spiskowa bardzo dobrze wpisuje się we wspomniany trend post-prawdy. Dlaczego? Bo nie bazuje na mocnych dowodach, tylko poszlakach i wyciąganych na bieżąco wnioskach – przypomina trochę rozrywkę detektywistyczną, tylko zamiast profesjonalistów prym mogą wieść internauci. Kiedy sprawą zajął się serwis New York Timesa i całą aferę jednoznacznie nazwał „fałszywą wiadomością”, zwolennicy Pizzagate uznali to za potwierdzenie, że uzależnione od polityków media próbują zatuszować sprawę. To woda na młyn takich teorii.
Mniej więcej w tym samym czasie w Norwegii doszło do zorganizowanej akcji policji o kryptonimie „Dark Room”. Policja rozbiła szajkę pedofilów, wśród których byli znani politycy, znajdując twarde dane na dyskach i nośnikach. Złapanie sprawców, oraz znalezienie obciążających ich dowodów, nie wzbudziło jednak tak dużego zainteresowania użytkowników, co może wskazywać na to, że prawdziwy news zawsze przegra z post-prawdą.
Nietrudno zauważyć, że kluczową rolę w rozprzestrzenianiu się tych informacji odegrały media społecznościowe. Ba, Facebook, największy z nich, został oskarżony o to, że przez promowanie fałszywych newsów w serwisie doprowadził do wypaczenia wyniku wyborów w USA i, w konsekwencji, wygranej Donalda Trumpa. Mark Zuckerberg wyparł się tych zarzutów. Podkreślił, że większość publikowanych na portalu informacji jest prawdziwych, a sama firma ma profil technologiczny, a nie informacyjny.
Jacek Wasilewski, medioznawca z Uniwersytetu Warszawskiego, określa zarzuty wobec Facebooka jako niezbyt mądre.
– To jest medium społecznościowe, funkcjonuje na zasadach podobnych do prywatnych rozmów na spotkaniu towarzyskim. Jeśli ludzie wypowiadają rozmaite opinie, to słuchacze nie sprawdzają źródeł tych informacji, dopóki pokrywają się z ich poglądami – tłumaczy w rozmowie z INN:Poland. – Facebook to królestwo zdemokratyzowanej plotki – blenduje wszystkie informacje jak równe na naszej tablicy. Na tym polega właśnie upadek mediów – brakuje ludzi, którzy weryfikowaliby pojawiające się w sieci informacje. Tak było w przypadku kryzysu związanego z uchodźcami – przeciwnicy ich przyjmowania dostawali na potwierdzenie swoich tez materiały wideo przedstawiające uchodźców jako gwałcicieli. Podchodzili do tego bezkrytycznie, bo potwierdzało ich poglądy – podkreśla.
Ekspert argumentuje, że użytkownicy mediów społecznościowych podchodzą do nich bezkrytycznie, bo dają im fałszywe poczucie bezpieczeństwa. Po części wynika ono z zastosowanych algorytmów – zamykamy się w informacyjnych gettach. Dostajemy informacje skrojone pod nasze polubienia, obserwowane profile czy preferencje. Nikt z naszego kręgu nie jest krytyczny, a nawet poświadcza swoją wiarygodnością niesprawdzone wiadomości. Schemat działania jest podobny do tego z normalnego życia – internet po prostu przyspieszył jej obieg, konkluduje Wasilewski.
Łukasz Żyła z organizacji pozarządowej Media 3.0 wskazuje na jeszcze jeden palący problem – sposób finansowania mediów, zwłaszcza internetowych. – Wyświetlenia i kliki napędzają ruch na stronie. W konsekwencji wzrastają wpływy z reklam. Dlatego redakcje stają przed dylematem, jak tworzyć wiarygodne i angażujące treści – mówi w rozmowie z INN:Poland. Często jednak wygrywają te źródła, które umiejętnie gospodarują ekonomię emocji – stąd znacznie łatwiej rozprzestrzeniają się niewiarygodne informacje.
Żyła zaznacza jednak, że powstałą lukę między tym co angażujące, a tym co prawdziwe, mogą wypełnić NGO-sy. Te jednak muszą polegać na zewnętrznych źródłach finansowania – dotacjach czy grantach. Wierzy jednak, że funkcja watchdoga dalej ma sens. Na potwierdzenie swojej tezy przytacza przykłady fundacji z Europy Zachodniej, które finansują dziennikarskie śledztwa przez kampanie crowdfundingowe.
Alan Moore, brytyjski pisarz i scenarzysta komiksowy, powiedział kiedyś, że ludzie wierzą w teorie spiskowe, bo dają im złudne poczucie bezpieczeństw. Światem według nich sterują pewne siły – bez znaczenia, czy są to Żydzi, Iluminaci czy kosmici. Tymczasem rządzi kompletny chaos, dodaje. W informacji również. I coraz częściej się w nim gubimy.