Nowe przepisy dotyczące kwoty wolnej od podatku spowodują, że od każdej złotówki powyżej 6600 zł rocznie najbiedniejsi zapłacą podatek w wysokości 32 proc., wyliczają ekonomiści, np. z Wolfs Private Equity. Czyli taki sam, jak osoby z najwyższej grupy podatkowej. – To może zniechęcać do większej aktywności zawodowej – komentuje dla INN:Poland Łukasz Kozłowski z Pracodawców RP.
Fundusz Wolfs Private Equity postanowił ocenić skutki wprowadzenia nowych przepisów o kwocie wolnej od opodatkowania. Wnioski są niepokojące. Okazuje się bowiem, że na skutek wprowadzenia progresywności w wyliczaniu tej kwoty, osoby zarabiające w przedziałach 6,6 tys – 11 tys. i 85 tys – 127 tys. zł, zostały poszkodowane.
Przykład? Podatnicy, którzy w ciągu roku zarobią więcej niż 6,6 tys. złotych, od każdej kolejnej złotówki odprowadzą podatek na poziomie 32 proc. Czyli tyle samo, ile osoby o dochodach powyżej 127 tys. Ci pierwsi do 18 groszy podatku będą musieli bowiem dołożyć 14 groszy wynikających ze stopniowego obniżenia kwoty wolnej od podatku.
– To nieuchronne przy tego rodzaju mechanizmie. Oczywiście im wolniej byłaby wycofywana kwota wolna od podatku, tym poziom krańcowej stopy opodatkowania byłby niższy. Dlatego te rozwiązanie jest krzywdzące dla nisko zarabiających – kwota wycofywana jest bowiem dużo szybciej niż w przypadku osób lepiej zarabiających – komentuje Łukasz Kozłowski.
Zdaniem eksperta, zbyt wysoka stawka opodatkowania może zniechęcać do większej aktywności zawodowej, np. do przejścia z niepełnego na pełny etat. – W polskich warunkach katastrofalnych skutków to jednak nie powinno mieć, bo dochody, o których tu mówimy, są bardzo niskie – przekonuje. Kozłowski zauważa, że koniec końców 2/3 dodatkowego dochodu wciąż zostaje w naszej kieszeni. – Ciężko mi sobie wyobrazić żeby ktoś pozostawał na poziomie ubóstwa ze względu na wyższy krańcowy poziom opodatkowania – przekonuje.
Zmiany ominą dużą rzeszę Polaków. Osoby zarabiające między 11 a 85 tys. złotych pozostaną przy poprzedniej kwocie wolnej od podatku. Ciekawie robi się natomiast przy kolejnej, przedostatniej grupie. Między 85 tys. a 127 tys. rzeczywiste opodatkowanie dochodu w tym przedziale rośnie do 33,3 proc. Oznacza to, że u wymienionej grupy krańcowa stawka opodatkowania będzie wyższa niż u ich bogatych kolegów.
– To proteza dla systemu podatkowego, która powoduje nieciągłości i wykoślawia strukturę efektywnej stawki opodatkowania. System staje się coraz bardziej prowizoryczny – opowiada Kozłowski.
Zdaniem Cezarego Kaźmierczaka z ZPP, niedopracowanie obecnego systemu jest natomiast pokłosiem ponad 20 lat zaniedbań. – W obecnym systemie podatkowym tej kwoty nie da się zmienić. PiS wyszedł z założenia że podczas kampanii można obiecać co się chce i teraz musi tę żabę połknąć. Polski po prostu na to nie stać i stąd te łamańce – twierdzi.
Według Kaźmierczaka, ostatnie decyzje resortu finansów wpisują się w tradycję komplikowania przepisów.
– Trudno mi sobie wyobrazić wypełnienie deklaracji PIT, bo wchodzą tu coraz bardziej skomplikowane wzory matematyczne – potwierdza Kozłowski. Według niego ostatnie zmiany to rozwiązanie ad hoc, które w najmniej kosztowny dla finansów Skarbu Państwa sposób, ma zapewnić realizacje wyroku Trybunału Konstytucyjnego.