2016 rok nie rozpieszczał nas w wielu dziedzinach – czy to z powodu odejścia wielu wybitnych twórców z dziedziny muzyki czy kina, czy z powodu zawirowań na scenach politycznych Polski oraz świata. Jest jednak jedna branża, dla której mijający rok był bardziej niż udany. Chodzi oczywiście o branżę filmową. Jeszcze nigdy nie było tylu chętnych na oglądanie filmowych premier na dużym ekranie. I nie chodzi tylko o amerykańskie superprodukcje – filmy wyprodukowane w naszym kraju na srebrnym ekranie tak dobrze jeszcze sobie nie radziły. A to ma być dopiero początek ocieplania stosunków na linii polski widz-polskie kino.
Ponad 50 milionów – tyle biletów sprzedały polskie kina. Nie jest to jednak niespodziewany wzrost popularności, tylko rosnący od kilku lat trend. W 2015 roku sale kinowe odwiedziło bowiem prawie 45 milionów widzów. Co ważne, coraz częściej wybieramy krajowe produkcje – w pierwszej dziesiątce tytułów pojawiło się ich aż pięć, między innymi druga część serii „Pitbull” (ponad dwa miliony trzysta tysięcy widzów), czy komedia romantyczna „Planeta Singli” (prawie dwa miliony widzów), podaje serwis Box Office.
Doktor Karol Jachymek, kulturoznawca z Uniwersytetu SWPS w rozmowie z INN:Poland tłumaczy, dlaczego polskie kino stało się znowu atrakcyjne dla widza.
– Warto zauważyć, że filmy z naszego kraju, które trafiły do pierwszej dziesiątki rankingu, miały ogromną kampanię promocyjną i producenci bardzo sprawnie podsycali zainteresowanie – mówi. – Postawiono na interesujące i niebanalne sposoby promowania. Proszę spojrzeć na kampanię „Sztuki Kochania” Marii Sadowskiej, który wejdzie do kin w styczniu. Moim zdaniem, dzięki sprawnie poprowadzonej akcji marketingowej będzie to pierwszy duży hit 2017 roku – opisuje.
Nadchodząca premiera to jedyny przykład. „Ostatnia Rodzina”, film opowiadający losy rodziny Beksińskich, mieszczący się w ramach kina artystycznego, nie tylko zdobył nagrody na festiwalach filmowych (między innymi Złote Lwy w Gdyni), ale również przyciągnął do kina ponad pół miliona widzów. Dlaczego? Dzięki sprawnej promocji, podkreśla Jachymek.
Na drugim biegunie znajduje się wspomniana już „Planeta Singli”. Tytuł, należący do nurtu komedii romantycznych i kina rozrywkowego, nie tylko miał bardzo dobre wyniki oglądalności, ale został doceniony przez krytyków, co w przypadku polskich produkcji z tego gatunku nie jest wcale takie oczywiste.
– Może i jest to lekka komedia, ale inteligentna, zabawna i dobrze napisana – tłumaczy Jachymek. – Ten skok jakościowy wynika z faktu, że polskie kino zaczęło być lepiej finansowane i, co istotniejsze, pojawiło się pokolenie twórców, którzy nie traktują filmu jako produktu, ale wieloaspektowy tekst kultury, który musi trzymać wysoki poziom w każdym z tych zagadnień. To podejście nie wyklucza komercyjnego aspektu – jeśli coś jest dobrze zrobione, to po prostu lepiej się sprzeda – konkluduje.
Tą tezę potwierdza Anna Wróblewska, autorka książki „Rynek Filmowy w Polsce”. – W ciągu ostatniej dekady nastąpił ogromny skok jakościowy, jeśli chodzi o polskie produkcje. W okolicach 2005 roku kino było mocno niedofinansowane, na czym cierpiała ich ilość i jakość. Uchwalenie ustawy o kinematografii w tamtym roku oraz powstanie Polskiego Instytut Sztuki Filmowej były kamieniami milowymi dla naszej branży – dodaje.
Dlaczego? Bo pojawiły się pieniądze. Dotacje z PISF-u umożliwiły tworzenie produkcji nie tylko ambitnych, ale dobrze wykonanych na poziomie produkcji. Takie detale jak plany czy kostiumy przestały razić sztucznością i wyniosły polskie kino na wyższy poziom realizacyjny. Zaczęto również intensywniej promować kino znad Wisły za granicą, wzmocniono i unowocześniano zabiegi marketingowe. Obecny wzrost frekwencji jest zatem pokłosiem zmian, które wprowadzono w zeszłej dekadzie.
Jednak wzrostowa tendencja nie jest charakterystyczna tylko dla Polski. Wróblewska podkreśla, że to tendencja ogólnoeuropejska. – W większości krajów europejskich obywatele chętnie odwiedzają sale kinowe. Ale co istotne, w Polsce stosunkowo duży odsetek wybieranych produkcji to te tworzone u nas – to jakieś 20-30 proc. – mówi. – I to spora część rynku, zwłaszcza kiedy spojrzymy na globalny marketing Hollywood, który zalewa właściwie cały świat – dodaje.
Czy w 2017 roku padnie zatem kolejny rekord? Wróblewska jest ostrożna. Uważa, że wiele zależy od tego, jakie produkcje trafią do kin, ale widzi również szansę w tym, że Fabryka Snów popadła w twórczy marazm. Nie stawia się tam bowiem na autorskie filmy, tylko na budowanie marek i tworzenie franczyz, które rozciągają się nawet na kilkanaście filmów, jak w przypadku uniwersum Marvela. Przesyt tymi treściami jest szansą dla polskich twórców, którzy mogą zainteresować krajowego odbiorcę historiami bliższymi jego codziennemu życiu i rzeczywistości, w jakiej się znajduje.
Łyżkę dziegciu do tego obrazu dodaje jednak Krzysztof Spór, recenzent filmowy oraz autor bloga „Spór w kinie”.
– Mamy rekord, ale to nie znaczy, ze w przyszłym roku będzie jeszcze lepiej. Pojawiają się wyzwania ze strony ekonomicznej – zwiększenie płacy minimalnej, coraz wyższe koszty prowadzenia kina i wysokie ceny biletów, które mogą jeszcze bardziej podrożeć – wylicza. – Pytanie brzmi: jak poradzi sobie kino artystyczne? Bo kolejny „Pitbull” czy „Listy do M.” będą lokomotywami, jeśli chodzi o frekwencję widzów. Ale najważniejszy jest ten środek, bardziej ambitne kino. Tutaj pojawiają się wątpliwości, bo polski widz jest nieprzewidywalny: potrafi odwrócić się od polskich produkcji, jeśli coś mu nie będzie pasować. Nie wiadomo również, jaki będzie poziom nadchodzących premier – tłumaczy.
Najgorszym scenariuszem jest, zdaniem Spora, odcinanie kuponów przez reżyserów. To spowoduje szybkie nasycenie rynku w przyszłym roku, na czym ucierpi cała kinowy biznes. Pozostaje liczyć, że 2017 rok przyniesie takie same zaskoczenia, jak mijający już 2016 r.